Felietony 10 cze 2017 | Michał Jędryka

Czy władze miasta każą nam zapłacić za tych, którzy nie płacili? Chodzi o śmieci oczywiście.

      

Michał Jędryka

Redaktor Naczelny

"Tygodnika Bydgoskiego"

Sytuacja wygląda tak, że dotychczasowy system poboru opłat opierał się na deklaracji, ile osób mieszka na danej posesji. Pomysł wydawał się sensowny – każdy płaci za to, co wyrzuci. Teraz okazuje się jednak, że rachunek się nie domyka. Pieniędzy wpływa mniej, niż zakładano. Zapewne dlatego, że są tacy, którzy zauważyli lukę w systemie. Deklaracji o liczbie osób mieszkających pod danym adresem nikt nie jest w stanie zweryfikować. Administracja miejska jest bezradna, bo system meldunkowy od dawna jest taką fikcją, że nikt nie próbuje poważnie się do niego odwoływać. Utrzymywanie tej fikcji to jeden z większych absurdów naszego państwa, ale jeszcze większym absurdem jest to, że nikt nie wpadł na to, jak stworzyć poprawnie funkcjonujący system alternatywny, służący prostej sprawie – temu, jak władza ma znaleźć obywatela, gdy jest to naprawdę konieczne. Zostawmy jednak ten temat i wróćmy do naszych śmieci.
Prezydent miasta (pewnie nie on osobiście, bo od tego ma urzędników) wpadł na pomysł, że ci, którzy i tak płacą, będą musieli albo zapłacić za niezarejestrowanych cwaniaczków (podwyżka), albo zostanie zmieniona zasada naliczania (od powierzchni zajmowanego lokalu zamieszkania).
Problem w tym, że obydwa pomysły urągają zasadzie sprawiedliwości. Nie chodzi nawet o tę „sprawiedliwość społeczną”, którą wpisano do artykułu 2 Konstytucji RP (chociaż skoro wpisano, to powinna być bezwzględnie przestrzegana), chodzi o tę sprawiedliwość, która jest, albo powinna być, podstawą każdego prawa – a o której mówili starożytni Rzymianie, że „sprawiedliwość jest odwieczną i stałą wolą oddania każdemu tego, co mu się należy”. Klasyczna myśl etyczna mówi w tym wypadku nie tyle o sprawiedliwości społecznej, ile o rozdzielczej. Sprawiedliwość polegałaby tu na proporcjonalnym rozdzieleniu ciężarów utrzymania systemu, niesprawiedliwość na wykraczaniu przeciw tym proporcjom, kiedy stają się one zbyt duże lub zbyt małe. Wtedy pokrzywdzony ostatecznie płaci więcej niż powinien, krzywdzący zabiera więcej, niż wymaga tego proporcja.
Do tego w zasadzie sprowadza się całe zagadnienie: czy wolno władzy publicznej gwałcić zasadę sprawiedliwości tylko dlatego, że nie potrafi odnaleźć, wyegzekwować opłaty od tych, którzy oszukali?

Co mogą w tej sytuacji zrobić obywatele? Przekonywać wojewodę, by uchylił taką uchwałę? Zapewne. Może nawet trzeba by szukać pomocy w takich instytucjach jak rzecznik praw obywatelskich.
Co jednak najważniejsze – trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy władza miasta zrobiła naprawdę wszystko, by znaleźć sprawiedliwe rozwiązanie problemu? Czy idzie po linii najmniejszego oporu?