Felietony 24 cze 2017 | Michał Jędryka

Pomysł likwidacji urzędów wojewódzkich podgrzał nieco emocje w naszym regionie ze zrozumiałych przyczyn. Trwający co najmniej od czasów odzyskania niepodległości, a więc blisko już stuletni, konflikt interesów dotyczy dwóch miast leżących niecałe 50 kilometrów od siebie: Bydgoszczy i Torunia.

      

Michał Jędryka

Redaktor Naczelny

"Tygodnika Bydgoskiego"

Przygasł on nieco w ostatnim ćwierćwieczu XX w., gdyż w wyniku gierkowskiego podziału Polski na 49 województw miasta te stały się stolicami dwóch równorzędnych jednostek administracyjnych. Wydawało się wtedy, że zapanował pokój. Ale nastała III RP i AWS-owski premier Jerzy Buzek wystąpił z programem „czterech reform”, którego podstawą miał być nowy podział administracyjny.

Nowe województwa były ponoć koniecznością, bo tego wymagały standardy Unii Europejskiej, którą większość Polaków postrzegała jako ziemię obiecaną. Ta wymarzona i wyśniona Unia wymagała też ponoć, by nowe regiony były „bardzo duże”, pamiętam jak przekonywano, że najlepiej, by było ich osiem. Gdy koniec końców powstało ich szesnaście, w tym kujawsko-pomorskie, zdecydowano, że Bydgoszcz i Toruń podzielą między siebie stołeczność w ten sposób, że Bydgoszcz będzie siedzibą wojewody i administracji rządowej, a Toruń – marszałka i samorządu wojewódzkiego.

Już wtedy co bardziej przewidujący zwracali uwagę, że Bydgoszczy odbije się to czkawką, bo do samorządów trafią wkrótce ogromne środki finansowe, wojewoda zaś spełniać będzie funkcję czysto administracyjną. Gdy tak rzeczywiście się stało, co niektórzy politycy poszli po rozum do głowy i wykoncypowali, że kto ma pieniądze, ten ma władzę, po co nam zatem w ogóle urząd wojewody? I wystąpili z postulatem likwidacji.

Bydgoszcz oczywiście zostałaby w ten sposób załatwiona na cacy i już by się pewnie nie podniosła, co zauważyli poniewczasie tutejsi posłowie i zaczęli wołać wielkim głosem, że stołeczności Bydgoszczy nie oddamy.

Można by pewnie w tym miejscu wyciągnąć przepisy o zadaniach administracji rządowej, można i samą konstytucję i dowodzić, jak bardzo potrzebny jest wojewoda z całą swoją administracją. Można. Coś by się tam pewnie udowodniło i najprawdopodobniej zachowało status quo, bo cała ta awantura wygląda na obliczoną przede wszystkim na efekt propagandowy.

A może by tak inaczej? Najlepszą obroną jest atak. Historycznie uzasadnioną byłaby koncepcja mająca korzenie w ustroju sejmików ziemskich od XIV w. do czasów wolnej elekcji. Sejmiki ziemskie wtedy nie wybierały swych marszałków. Obradom przewodniczył... no kto? Proszę zgadnąć? Wojewoda oczywiście. Chcecie redukować administrację? Proszę bardzo – oto pomysł. Zlikwidujmy funkcję marszałków. Niech organem na poziomie województwa będzie wojewoda.

Absurd? Ale przecież wcale nie większy niż ten pierwszy. Tak naprawdę bowiem największym problemem administracyjnym w Polsce nie są województwa, ale powiaty. I tym należałoby się poważnie zająć.