Film 9 paź 2017 | Redaktor
„To” i „Square”. Kino, które burzy nasz spokój

Klaun Pennywise z filmu "To"/Materiały dystrybutora

W kinach można jeszcze oglądać adaptację horroru Stephena Kinga „To”. Na, wydawałoby się, przeciwnym biegunie leży skandynawski dramat „Square”. Oba filmy łączy jednak element komedii – i coś więcej.

Zacznijmy od „To” Andresa Muschiettiego, ekranizacji książki Stephena Kinga o tym samym tytule. Przede wszystkim uderza w niej umiejętne balansowanie między scenami grozy, obyczajowymi i humorystycznymi. Dzięki temu twórcom udało się zbudować niepokojący świat na miarę umysłu Kinga.

W miasteczku na amerykańskiej prowincji po kolei znikają kolejne dzieci, a prawdy usiłuje dociec jedynie grupka małoletnich przyjaciół. Reżyser sprawnie przechodzi od scen sielankowej zabawy do budzących grozę ujęć z głównym antagonistą, klaunem Pennywisem, lub z jego cieniem. Nastroje zmieniają się dynamicznie, co wzmaga wrażenie niepokoju. Warto zauważyć, że w wymiarze m.in. zdjęciowym zastosowano techniki, które wykorzystywano już w poprzednich ekranizacjach książek Kinga.

Kolejną zaletą jest budowanie historii bohaterów. Wiemy o każdym z nich na tyle dużo, by móc ocenić wiarygodność zdarzeń z ich udziałem. Czasem ich codzienność przedstawiana jest jednak po łebkach – widać, że skupiono się przede wszystkim na czterech najważniejszych dla fabuły postaciach. Kilka scen pod koniec „na szybko” streszcza fabułę, więc trudno oprzeć się wrażeniu, że film albo skracano, albo twórcy nie mieli pomysłu na ich lepszą realizację. To nagłe przyspieszenie trochę psuje ogólne wrażenie, na szczęście nie na długo.

Na uznanie zasługuje również gra aktorska, tym bardziej, że mamy do czynienia z młodą obsadą. Właściwie tylko Chosen Jacobs jest zupełnie bez wyrazu. Pozostali sprawdzają się świetnie. Bill Skarsgård również nie odstaje jako Pennywise. Jest równie makabryczny, co tragiczny.
O ile rzadko oglądam filmy grozy, bo po prostu mnie nudzą, o tyle ten film wciągnął mnie całkowicie atmosferą i historią - bo, nawet jeśli była w miarę przewidywalna, to i tak czekałem na to, jak zostanie pokazana.

Po drugiej stronie stoi duńskie kino moralnego niepokoju. „Square” od początku bombarduje nas absurdalnością świata wyższych sfer reprezentowanych tu przez dyrektora muzeum, Christiana (Claes Bang). Co chwila sala rozbrzmiewa śmiechem, gdy widzimy jego zachowania w różnych sytuacjach społecznych. Nieporadność jego działań wśród zwykłych ludzi mocno kontrastuje z obyciem, które prezentuje w sferach wyższych. Reżyser Ruben Östlund wyraźnie chciał podkreślić oderwanie elit od problemów zwykłych ludzi, co uwydatnia się nie tylko w ich zachowaniu, ale również tworzonej przez nich sztuce, która dla osoby postronnej jest niezrozumiała albo wręcz głupia.

Osobiście odebrałem ten film jako próbę wykonania pewnego rodzaju performansu na widzu. Mimo że to bohaterowie muszą mierzyć się z różnymi sytuacjami społecznymi, to odbiorcy trudno nie ustosunkować się do ich reakcji. Reżyser szarga nasze uczucia i dobry smak, wystawia nasze nerwy na próbę. Z każdą kolejną sceną ciężar filmu rośnie, aż w końcu widz nie ma już z czego się śmiać. Na szczególną uwagę zasługuje scena z udziałem Terry’ego Notary – robi wrażenie pod względem realizacji oraz kunsztu aktorskiego. I to ona jest momentem przełomowym, po którym już nie jest nam do śmiechu.

Czasem warto pójść na film, który pokaże, w jakim miejscu się znajdujemy. Nawet jeśli zapłacimy za to chwilowym dyskomfortem.

Dwa filmy. Tak różne. Tak bogate treściowo. A mimo wszystko równie skutecznie burzą nasz codzienny spokój. Przed seansem warto zastanowić się, czy jesteśmy na to gotowi.

Jan Frymark

Tagi "To", "Square"
Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor