Religia 7 cze 2020 | Redaktor

Zapewnił trwanie polskiemu Kościołowi wbrew wszelkim prognozom (...). Doskonale zdawał sobie sprawę, że to lęk jest „narzędziem”, za pomocą którego komunistyczne władze są zdolne utrzymać swoje panowanie - pisze o kardynale Stefanie Wyszyńskim Mateusz Soliński.

Poniżej druga część artykułu poświęconego Prymasowi Tysiąclecia. 

Pierwszą część czytaj tutaj.

Interrex

W Rzeczpospolitej Obojga Narodów w okresach bezkrólewi prymas sprawował funkcję interrexa, czasowo zastępując króla. Jego zadaniem było „przeprowadzenie” państwa przez niebezpieczny okres zerwania ciągłości monarszej władzy. Choć oficjalnie ostatni interrex zakończył swoje urzędowanie w 1764 roku wraz z wyborem Stanisława Augusta Poniatowskiego na króla, trudno nie dostrzec analogii między rolą prymasa Wyszyńskiego w powojennej Polsce a wspomnianym stanowiskiem. To on stał się tym, który w czasie rządów sowieckich namiestników stanowił faktyczny autorytet i moralny punkt odniesienia dla milionów Polaków. 

Prymas Wyszyński – który doświadczał programowego niszczenia polskości przez dwa totalitaryzmy – miał głębokie poczucie swojej misji jako duchowego przewodnika narodu. Kapelan Armii Krajowej, biorący udział w Powstaniu Warszawskim, doskonale rozumiał wartość heroizmu oraz walki o niepodległość i wolność Ojczyzny, nawet jeśli wydawała się ona skazana na porażkę. Całkowicie obca była mu postawa lansowana w latach 50. między innymi przez „Tygodnik Powszechny”, potępiająca narodowo-wyzwoleńcze zrywy (takie jak powstanie styczniowe) w imię „realizmu” politycznego. O ile dla redaktora naczelnego krakowskiego tygodnika, Stanisława Stommy, „realizm” wiązał się z uległością wobec silniejszego, dla Prymasa oznaczał umiejętność patrzenia na losy narodu w szerszym dziejowym kontekście – zarówno zdolność do ustępstw, ale i męczeństwa. Patrząc na 1000-letnią historię państwa polskiego, Prymas potrafił wyjść poza doraźne interesy i korzyści, mając cały czas przed oczyma wartości najwyższe, które spajały kolejne pokolenia Polaków na przestrzeni wieków. Paradoksalnie, w ostatecznym rozrachunku to prymas Wyszyński okazał się największym realistą, jako ten, który zapewnił trwanie polskiemu Kościołowi wbrew wszelkim prognozom.

Prymas Stefan Wyszyński przy ołtarzu z kopią cudownego obrazu Matki Bożej
Częstochowskiej, 1957/ 1958, Warszawa, fot. Zbyszko Siemaszko, źródło: Narodowe Archiwum
Cyfrowe

Świadomy krzywd, jakich dopuszczali się również Polacy wobec innych narodowości (co, w kontekście II wojny światowej wyraził dobitnie list polskich biskupów do niemieckich ze słynnymi słowami „przebaczamy i prosimy o wybaczenie”) okazywał olbrzymią dumę z narodowych dziejów. Jak prawdziwie troskliwy przewodnik i pedagog swojego narodu patrzył na niego nie tylko kontekście konkretnych zdarzeń czy postaci, ale przede wszystkim jako na wielopokoleniową wspólnotę, która powinna dążyć do najwznioślejszych wzorców.

Syn tej ziemi

Prymas nie widział sprzeczności – jak wielu „postępowych” katolików, ówcześnie i dzisiaj – w jednoczesnej służbie Kościołowi i narodowi. Celebracja Tysiąclecia Chrztu Mieszka I doskonale unaoczniła punkt widzenia kardynała, że nie można oddzielać miłości Ojczyzny od miłości do Kościoła. Historia jednoznacznie pokazała – czemu początek dała decyzja księcia Mieszka – że bez wspólnoty ludzi skupionych wokół osoby Jezusa Chrystusa nie byłoby bohaterskiej walki o własną i cudzą wolność, nie byłoby wielu heroicznych czynów i poświęceń, które kształtowały nie tylko tożsamość narodową ale również europejską, nie byłoby tego pięknego wzoru Semper Fidelis Polonia – zawsze wiernej córki Kościoła.

Troska Prymasa o trwanie narodu polskiego wyrażała się również w ponawianych apelach, kierowanych do władz, o wprowadzenie ochrony życia dziecka od poczęcia. W okresie PRL od momentu wprowadzenia ustawy legalizujące tzw. aborcję ze względu na „trudne warunki życiowe kobiety ciężarnej”, w 1956 roku zabijano rocznie nawet od 300 do 500 tys. dzieci.

Prymas upominał się nie tylko o podstawowe prawa obywateli i ich godny byt materialny. W dobie gomułkowskiej „odwilży” ostrzegał przed tym, co stanowi bolączkę naszej współczesności i definiuje model tzw. zachodniego państwa dobrobytu. Przypominał, że naród bez moralnych wzorców traci swoją podmiotową egzystencję: „Najbardziej smutnymi narodami są te, którym postawiono za ideał li tylko dążenia i cele materialne. Najbardziej zubożonymi i niewolniczo przytrzymywanymi za skrzydła ducha są takie narody, które postawiły sobie zbyt wąski ideał”.

Uroczystości koronacyjne obrazu Matki Bożej Pięknej Miłości przy kościele Matki Bożej
Nieustającej Pomocy na Szwederowie, 29 maja 1966 roku, ze zbiorów Marii Wardy, dzięki
uprzejmości WSD w Bydgoszczy

Na zdjęciu od prawej, w drugim rzędzie: bp Antoni Baraniak, kardynał Stefan Wyszyński, kardynał
Karol Wojtyła (czwarty)

Prymas Wyszyński, podobnie jak jego duchowy spadkobierca Jan Paweł II, czuł się prawdziwym „synem tej ziemi”, z wszystkimi jej niedolami i radościami. Dlatego przestrzegał rodzimą (opozycyjną wobec władzy) inteligencję przed popadaniem w poczucie wyższości i alienowaniem się od „reszty tego narodu” oraz bezmyślnym naśladowaniem zachodnich wzorców. Można powiedzieć, że Prymas w dużej mierze swój wysiłek skupił między innymi na szeroko zakrojonym programie Wielkiej Nowenny, skierowanej do wszystkich warstw społecznych, by budować narodową wspólnotę.

Kościół był dla Prymasa zawsze związany z konkretnym narodem. Mówił, że skoro Bóg stworzył „narodową formę bytowania”, pragnie, byśmy, ją osłaniali. Gdy po wyborze Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową spekulowano, czy Prymas nie otrzyma jakiegoś wysokiego stanowiska w Watykanie, sam zainteresowany obruszał się i stanowczo odpowiadał, że jego miejsce jest w Ojczyźnie.

Testament prymasa Wyszyńskiego

To, co spotkało polski Kościół w czasie II wojny i w okresie komunistycznej dyktatury – tak po ludzku na to patrząc – powinno prowadzić do jego społecznej marginalizacji i upadku. Stało się jednak inaczej. Tak, jak w pierwszych wiekach po Chrystusie, krew męczenników i ofiarne wysiłki setek kapłanów okazały się największą siłą kościelnej wspólnoty. Kościół ocalał dzięki odwadze i nierzadko heroizmowi swoich duszpasterzy. Gdy więzionemu w Stoczku Warmińskim kardynałowi Stefanowi Wyszyńskiemu przedstawiono współwięźniów – księdza Stanisława Skorodeckiego i siostrę Leonię Graczyk (którzy okazali się później informatorami bezpieki) – Prymas zwrócił uwagę na głęboko zakorzeniony w nich lęk. „Ma w sobie cały styl psychiki więźniarki: mówi głosem przyciszonym, ogląda się na drzwi, nawet wtedy, gdy mówi rzeczy obojętne dla reżimu, używa słów „zastępczych”; jest ostrożna i „na palcach” – pisał o siostrze. Podobnie postrzegał księdza Skorodeckiego: „(…) styl więźnia. Na wszystko, co się wokół dzieje, zwraca uwagę, wszystko może się przydać, wszystko ma znaczenie. Przygląda się bacznie Siostrze. Bodaj że ci oboje starają się w milczeniu badać siebie, jakby chcieli wiedzieć wszystko o sobie”.

Prymas Stefan Wyszyński podczas spaceru w czasie internowania w Komańczy, 1956, fot.
Stanisław Porębski, źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Prymas doskonale zdawał sobie sprawę, że to właśnie lęk jest „narzędziem”, i to tak naprawdę jedynym, za pomocą którego komunistyczne władze są zdolne utrzymać swoje panowanie. Dlatego w jego przezwyciężeniu widział drogę do wyzwolenia narodu: „Największym brakiem apostoła jest lęk. Bo on budzi nieufność do potęgi Mistrza, ściska serce i kurczy gardło, apostoł już nic nie wyznaje. Czyż jest jeszcze apostołem?” – notował kardynał Wyszyński w swoich „więziennych zapiskach”. Tak bardzo boleśnie doświadczany – fizycznie i psychicznie – przez komunistyczne władze, Prymas wiedział, że początkiem upadku, zarówno każdego kapłana, jak i całego Kościoła, będzie poddanie się zastraszeniu.

Ustrój komunistyczny upadł, jednak słowa i nauczanie Prymasa nie straciły nic ze swojej aktualności. Socjalistyczny system dystrybucji dóbr, który okazał się niewydolny, zamieniono na zachodni model państwa materialnego dobrobytu. Zorganizowany aparat policyjny został zastąpiony „wąskim ideałem”, o którym wielokrotnie mówił Prymas. Można powiedzieć, ze zmieniły się tylko metody zniewalania. W miejsce policyjnego terroru pojawiła się utopijna wizja społeczeństwa o niczym nieograniczonej wolności, niekończącego się dobrostanu oraz techniki i nauki, które są w stanie zaspokoić wszystkie ludzkie potrzeby i odpowiedzieć na wszelkie nurtujące pytania. Nową formą zniewolenia stała się redukcja człowieka do istoty czysto seksualnej, pozbawionej duchowych potrzeb. I ponownie Kościół okazał się głównym wrogiem społecznego „postępu”, nowego idealnego ustroju, przed którym przestrzegał (w 1964 roku) Prymas Tysiąclecia: „Gdy wam powiedzą, że jesteśmy juz u szczytu osiągnięć – nie wierzcie! Gdy wam powiedzą, że wszystko już powiedziano, co człowiek może powiedzieć, że jest już i ustrój najlepszy, i światopogląd całkowity, i filozofia nienaruszona, i ekonomia niewątpliwa – nie wierzcie! Ambicje człowieka są nieograniczone, bo człowiek wyrósł z Serca Boga, który jest Miłością, a miłość nigdy nie mówi «dość» i nigdy nie umiera”.

Uroczystości koronacyjne obrazu Matki Bożej Pięknej Miłości przy kościele Matki Bożej
Nieustającej Pomocy na Szwederowie, 29 maja 1966 roku, ze zbiorów Marii Wardy, dzięki
uprzejmości Wyższego Seminarium Duchownego w Bydgoszczy

Choć zmieniła się sceneria, wrogowie Kościoła – spadkobiercy sowieckiej władzy i ich wychowankowie, oraz neomarksiści najróżniejszej maści – nadal skutecznie posługują się sprawdzonym „narzędziem” lęku. Z tą drobną różnicą, że fizyczna przemoc zamieniła się w medialną. Metody oczerniania, pomówień, uderzania w dobre imię ludzi Kościoła, tak mało skuteczne w okresie komunistycznego reżimu, trafiły na bardzo podatny grunt w społeczeństwie, które zachłysnęło się zachodnim liberalizmem. Fizyczna eksterminacja została zastąpiona szyderstwem i oskarżeniami o zaściankowość i ciemnogród. Choć nowe metody medialnego i środowiskowego zastraszania dotykają wszystkich ludzi Kościoła, szczególnym przedmiotem ataków stali się duchowni, a szczególnie hierarchowie, którzy nie chcą „dostosować” nauki Chrystusa do liberalnych ideologii. Dlatego z wszystkich słów prymasa Wyszyńskiego, tych spisanych i tych tylko wypowiedzianych, szczególnie ważne wydają się te, które mówią o cnocie męstwa. Choć, jak zauważał hierarcha, szczególna odpowiedzialność spoczywa na biskupach, odważne dawanie świadectwa wiary jest dziś zadaniem każdego członka wspólnoty kościelnej, którą niechybnie czeka jeszcze wiele trudnych chwil: „(…) istotne dla apostoła jest świadectwo Prawdzie! A to zawsze wymaga męstwa./ Przyszłość należy do odważnych, którzy ufają i działają z mocą – mówił Pius XII – nie do bojaźliwych i niezdecydowanych. Przyszłość należy do tych, którzy miłują, a nie do tych którzy nienawidzą”. Jakże wymownie w te słowa wpisuje się heroiczna postawa Prymasa Tysiąclecia, bez którego męstwa nie byłoby, jak zauważył Jan Paweł II na samym początku swego pontyfikatu, papieża Polaka.

Mateusz Soliński

Beatyfikacja Sługi Bożego kardynała Stefana Wyszyńskiego miała odbyć się 7 czerwca, jednak z uwagi na pandemię koronawirusa została bezterminowo odroczona. 

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor