Wydarzenia 31 lip 2017 | Magdalena Gill
Gołębie lecą z Brukseli dla kościoła we Lwowie [ROZMOWA]

Ks. Grzegorz Draus chrzci niemowlę w swojej parafii we Lwowie

Polskie rodziny wielodzietne, więźniowie, byli muzułmanie, afrykańscy studenci, pacjenci szpitala psychiatrycznego – to parafianie ks. Grzegorza Drausa we Lwowie. – Gdyby nas tam nie było, wielu by się zagubiło – mówi w rozmowie z Magdaleną Gill.

Magdalena Gill: Dlaczego polski ksiądz przeprowadza się do Lwowa i tworzy tam polską parafię?
Ks. Grzegorz Draus: Wszystko zaczęło się od grupy młodych małżeństw ze Lwowa. Ci ludzie zbierali się w swoich domach i przygotowywali Liturgię Słowa. Czytali Pismo Święte w środku tygodnia, spotykali się także w niedzielne poranki w swoich domach na modlitwie i potem szli do najbliższego kościoła. Funkcjonowali w nowej dzielnicy, która własnej świątyni nie miała, więc ksiądz arcybiskup uznał, że na bazie tych dziesięciu rodzin trzeba stworzyć kolejną parafię.

We Lwowie istnieją już polskie parafie katolickie.
Jest ich pięć, ale w tym mieście mieszka nieoficjalnie około miliona osób. Samych wiernych nie jest dużo – jesteśmy tam diasporą, tak jak w Polsce prawosławni czy grekokatolicy. Ale nawet wobec niewielkiej diaspory trzeba wykazać dużą troskę. Gdybyśmy nie zadbali o tych ludzi, to pewnie by się zagubili. Zresztą kościół z zasady jest misyjny. Nie możemy wychodzić tylko do tych, którzy już wierzą, trzeba też iść do innych.

Jacy są polscy katolicy na Ukrainie?
Kościół katolicki ma tam w zasadzie trzy kręgi. Pierwszy to Polacy o mocnych korzeniach, którzy zachowali język i używają go nawet w kłótniach domowych, nie wspominając już o modlitwie. Drugi krąg to ci, którzy przyszli do nas ze względu na swoje pochodzenie. Przychodzi taki moment w życiu, że człowiek chce określić, kim jest. Myśli sobie: „miałem babcię, która bardzo mnie kochała; ona była katoliczką, to ja też”, czyli są katolikami z pochodzenia. Trzeci krąg wreszcie to ci, którzy przyszli ze świadomego wyboru wiary.
Co ważne – na Ukrainie rzadkie jest, że ludzie określają się jako „wierzący niepraktykujący”. Jeśli ktoś mówi, że jest katolikiem, to taka deklaracja oznacza z zasady coś poważnego. Raz zdarzyło mi się spotkać – gdy byłem jeszcze w Równem na Wołyniu – człowieka, który stwierdził „jestem katolikiem, ale niepraktykującym”. Bardzo mnie to wtedy zdziwiło, bo nigdy wcześniej z takim zjawiskiem się tam nie spotkałem.

Jak duża jest Księdza parafia?
Nie jest wielka. Na naszym terenie mieszka dwieście tys. osób, ale tych, którzy utrzymują z nami kontakt, jest około stu. Wiem, że mieszka tam kilkaset osób podających się za katolików. Takie są normy na Wschodzie.
Kościół budujemy obok hipodromu, na placu, gdzie Jan Paweł II w 2001 roku celebrował dwie Msze święte. Było to największe w historii Ukrainy zgromadzenie ludzi.
Wspólnotę mamy niewielką, ale parafianie są bardzo zaangażowani. Przygotowujemy teraz teren pod budowę kościoła. Parafianie przychodzą, by włączyć się w budowę. Jeden z nich – inżynier budowlany – poświęca na to cały swój urlop.

Nie ma problemu z młodymi? W Bydgoszczy i wielu innych polskich miastach aż roi się od ukraińskich studentów.
Problem Ukrainy to emigracja. Prawie wszyscy, którzy uczą się w polskich szkołach we Lwowie, wyjeżdżają potem na studia do Polski i prawie wszyscy w Polsce zostają. Nasze środowisko tworzą w większości ludzie o polskich korzeniach, ale są też małżeństwa mieszane, które przyjmują naszą zachodniołacińską kulturę i we Lwowie zostaną, bo nie mają parcia na wyjazd. W ten sposób w następnych pokoleniach zachodniołacińska kultura zachowa się.
Siłą parafii są dzieci, jedna trzecia wszystkich parafian to maluchy w wieku przedszkolnym.

Na stronie chwalicie się, że przy parafii powstanie przedszkole.
To nie będzie do końca przedszkole. Większość naszych rodzin jest wielodzietna, ma od trzech do pięciorga dzieci. Zależy nam, by te maluchy były wychowywane w domach, przy rodzicach – wtedy w najważniejszym dla formacji wieku od trzech do pięciu lat są formowane w swoich rodzinach. Chcemy jednak pomagać, więc dzieci mogą przychodzić do nas na zajęcia przedszkolne. Większość czasu będą jednak spędzać z rodzicami.

To możliwe? W Polsce mało komu udaje się utrzymać rodzinę z jednej pensji tak, by matka mogła zostać w domu z dziećmi.
Mam ogląd nie tyle statystyczny, co faktyczny. Nasza parafia nie jest duża, więc znam wszystkie nasze rodziny. Posiadanie dzieci w sytuacji ukraińskiej jest bardzo trudne, po ludzku zupełnie nieracjonalne. Ale ludzie tego chcą, a my próbujemy im dawać wiarę, Słowo Boże, aby mieli odwagę budowania dobrej chrześcijańskiej rodziny. Tak, jak mówił św. Jan Paweł: „cała działalność ma być ukierunkowana na rodzinę”.

Kilkanaście tysięcy osób uczciło relikwie św. Jana Pawła, które przyjechały do Lwowa


Jak się żyje ludziom na Ukrainie? Pewnie jeszcze trudniej niż w Polsce?
Duża emigracja zmniejsza liczbę odbiorców ich pracy. To jest krąg zamknięty. Jeżeli ktoś nie ma swojego mieszkania i musi je wynajmować, wydaje na to większą część swojej wypłaty. Młodzi zarabiają w miarę dobrze. Najtrudniej jest starszym, którzy kiedyś korzystali z systemu socjalistycznego, a dziś zostali na lodzie. Sytuacja na Ukrainie jest też obciążona wojną na wschodzie, która bardzo powstrzymuje rozwój tego kraju. To tragiczna sytuacja.
Robimy, co tylko można, by pomagać tym ludziom. Dla dzieci mamy nie tylko zajęcia przedszkolne, ale organizujemy też stacjonarne obozy, które są łatwiej dostępne niż wyjazdowe. Obok nas znajduje się hipodrom, a to świetny magnes dla dzieciaków. Gdy proponujemy im obóz, a przy okazji też katechizację, przychodzi ich w ciągu dnia całe mnóstwo.

Jak długo będziecie budować kościół?
Wszystko zależy od pieniędzy, które uda się zebrać. Rzeka składa się z małych strumyków, a nawet kropli. Dużo ludzi nam pomaga, ale to niewielkie sumy. Nie mamy jakiegoś strategicznego sponsora, ale ta sytuacja jeszcze bardziej skłania mnie, żeby ufać Bogu. W tym miesiącu stawiamy tymczasową kaplicę, bo dotąd działaliśmy w budynkach Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie. Doświadczamy ogromnej życzliwości ze strony Ukraińców. Dowód to choćby fakt, że bez problemu znaleźliśmy dla siebie miejsce w kaplicy grekokatolickiej i pomieszczeniach uniwersytetu. Wszędzie jesteśmy bardzo dobrze przyjmowani. Pamiętam, że gdy zadzwoniłem do grekokatolickiego księdza – administratora budynku uniwersytetu – żeby poprosić, by użyczył nam sal, na pytanie, kiedy będzie w swoim biurze, odpowiedział, że jest chory i żebym zgłosił się do sekretarki. „Ona wie, które pomieszczenia są wolne” – powiedział, choć jeszcze nie zdążyłem wspomnieć mu, o co mi chodzi.

Ale jesteście obecni nie tylko na uniwersytecie.
Przez to, że nie mamy własnej siedziby, pojawiamy się w różnych miejscach. Od czterech lat prowadzimy misje na centralnym placu Lwowa, pod figurą Matki Bożej i przy pomniku Mickiewicza. Pojawiamy się tam w niedzielne popołudnia. Są śpiewy, modlitwy, świadectwa obecności Boga. Jeden człowiek słuchał nas regularnie ze swojego balkonu. W końcu zszedł do nas. Jak się okazało, miał polskie korzenie, ale był nieochrzczony. Urodził się, gdy już Sowieci byli we Lwowie i rodzice bali się go ochrzcić. Trzeba było misji na ulicy, by jego struna duchowa została uderzona i dobra melodia wypłynęła. Za kilka tygodni zostanie ochrzczony.

W niedzielne popołudnia ks. Grzegorz Draus z parafianami prowadzą misje na centralnym placu Lwowa


Odprawia ksiądz codziennie Msze św. dla swojej parafii?
Tak. Zawsze jest na nich niewielka grupa wiernych. Prowadzimy też katechizację dla dorosłych, i mamy też chrzty dorosłych. Obecnie jest kilku kandydatów – nawet dwóch byłych muzułmanów.

Skąd się wzięli?
Jeden z nich jest z Azerbejdżanu. Mówi, że kiedy przyjechał do Lwowa, bezinteresowną pomoc dostał tylko od chrześcijan. Muzułmanin nieswojemu nie pomoże, a chrześcijanie pomagali mu w szukaniu pracy, pytali, czy czegoś nie potrzebuje. Stwierdził, że całe wyobrażenie, jakie miał o chrześcijanach, było zupełnie nieprawdziwe. Teraz pyta mnie, gdzie znajduje się jakaś szkoła misjonarska, bo chce zostać misjonarzem. Na początek zamierza stworzyć stronę w Internecie w języku azerbejdżańskim, żeby informować muzułmanów, jakie naprawdę jest chrześcijaństwo.

A drugi kandydat?
To Egipcjanin, który ożenił się we Lwowie. Mówi, że zobaczył, że Chrystus jest prawdą i jednocześnie poznał też oszustwa przekazywane przez islam i wszechobecną afirmację przemocy.
Do chrztu przygotowujemy też byłych więźniów. Z jednym z nich spotkałem się jeszcze w więzieniu. Wystarczyło jedno spotkanie, by po wyjściu zza krat mnie odszukał. Dziś ten człowiek, który ma 35 lat, a 18 spędził w więzieniach, ma dziecko i jest bardzo aktywnym członkiem naszej wspólnoty, prowadzi śpiewy.
Mamy wreszcie wielu studentów afrykańskich. Różnią się od młodych z Europy. Wystarczy rzucić im hasło: zróbcie jakąś wspólnotę. Działają od razu – wybierają prezesa, skarbnika, medale rozdają, lubią tworzyć organizacje. W Afryce nie ma takich parafii, jak u nas. Jest mnóstwo kapliczek, a wierni funkcjonują w oparciu o świeckich liderów i katechistów, stąd też ich upodobania. Mieliśmy już wśród nich dwa chrzty dorosłych i wiele przygotowań do sakramentów. Spotykamy się z nimi w akademiku.

Ksiądz regularnie odwiedza więzienie?
Mamy na naszym terenie trzy więzienia i szpital psychiatryczny, do których ciągle chodzę. Dodatkowo we Lwowie znajduje się areszt śledczy, tzw. „brygidki”. Do końca XVIII wieku to był klasztor brygidek, później Austriacy w ramach reformy niszczącej zakony kontemplacyjne zamknęli go i teraz znajduje się tam areszt śledczy. Areszty jeszcze do niedawna były ostatnim miejscem na Ukrainie niedopuszczającym duszpasterstwa. Na całym świecie do aresztów chodzą kapelani, więc ja – jako naczelny kapelan katolicki w radzie duszpasterskiej – ciągle mówiłem innym kapelanom prawosławnym, że trzeba to zmienić. Przekonywałem ich, że na całym świecie jest inaczej. Aresztantów jest we Lwowie kilka tysięcy, każdy z nich nawet przez kilka lat był pozbawiony jakiejkolwiek posługi. Dlatego wraz z duszpasterską radą przygotowaliśmy zmianę prawa, którą ostatecznie zaakceptował parlament Ukrainy. Areszt śledczy „brygidki” we Lwowie czekał aż 78 lat na wejście kapłana! I doczekali się. Jestem pierwszym księdzem, którym dopchał się do aresztantów.

Chcą z księdzem rozmawiać?
Bardzo chętnie się ze mną spotykają. A ja najchętniej bym tę całą budowę zostawił i był tylko z nimi w więzieniu. Poznałem wiele tragicznych historii. Jeden z więźniów opowiadał mi, że urodził się za kratami. Jak to? – zdziwiłem się, choć niewiele rzeczy już mnie dziwi. Okazało się, że matka urodziła go w więzieniu. Po około roku trafił do domu dziecka, a jako dorosły – po popełnieniu przestępstwa, wrócił za kraty. Dało mi to do myślenia – czy gdybym miał podobną historię, moje życie byłoby inne? Pewnie nie. Dlatego takich ludzi nie można zostawić. Dziękuję Panu Bogu, że to ostatnie niedostępne dla nas miejsce zostało otwarte.

Pojawia się też Ksiądz w lwowskim szpitalu psychiatrycznym.
Kiedyś, przez kilka miesięcy, w tym szpitalu przebywał Albert Chmielowski, który cierpiał na depresję duchową. To stary szpital z ogromnymi salami, grubymi murami, trochę przygnębiający. Gdy wchodzę na oddział, pacjenci od razu pytają po ukraińsku, czy mogą się wyspowiadać. Raz miałem historię, że jeden z chorych nagle zaskoczył mnie polską mową: „Szczęść Boże, czy mogę się wyspowiadać” – zapytał. Grekokatolicy mają trochę inne sutanny, bez guzików, choć dla wielu to mało zauważalny detal. To był człowiek chory psychicznie, ale z daleka rozpoznał i wyznanie, i narodowość (śmiech).
W szpitalu jest podobnie, jak w więzieniu. Ludzie ustawiają się w kolejce do mnie. Kiedyś opowiadał mi kapelan protestancki ze Szwecji, że z więźniami musi grać w piłkę, bo nie chcą rozmawiać duchowo. Ja nie nadążam – nie mam kiedy robić spotkań biblijnych czy sprawować sakramentów, tylu mam chętnych na rozmowy.

Z czego Księdza zdaniem wynika ta różnica?
Może z tego, że zachód Ukrainy nie jest tak zepsuty? Tam przez lata prześladowań przetrwali Polacy i grekokatolicy, których wiara była mocniejsza niż prawosławnych. Choć ich cerkwie zostały zamknięte, trwali w podziemiu. Ci, którzy byli wychowywani w wolności, w końcu znowu się jej doczekali. Łańcuszek wiary nie został przerwany. Na wschodniej Ukrainie, która należała do Związku Radzickiego, wymarło pokolenie pamiętające czasy wolności, więc nie miał kto przekazać wiary. Dziś trudno tam spotkać człowieka, który pochodziłby z normalnej rodziny. Rozwody, same trudne sytuacje... W okolicach Lwowa jest inaczej.

Pod kościół wmurowaliście już kamień węgielny.
Zrobił to kardynał Pietro Parolin, sekretarz stanu, premier Watykanu. Pod murami naszego kościoła umieszczone zostały kamienie z różnych kościołów we Lwowie, a także nowego budynku lwowskiego uniwersytetu oraz cerkwi grekokatolickiej. Stoimy na dobrych fundamentach. Teren był otwarty, nie spodziewałem się, że na uroczystość przyjdzie aż tylu ludzi. Kardynała powitała wielodzietna rodzina. Opowiadałem mu, że mamy w parafii sto osób na wolności i pięćdziesięciu więźniów – to są też parafianie, ale po drugiej stronie krat. Kardynał przypomniał, że dla papieża Franciszka więźniowie są bardzo ważni. Zebraliśmy wśród parafian datki, które przekazaliśmy kardynałowi dla papieża Franciszka z prośbą, by rozdysponował je dla biednych. Wprawdzie jesteśmy niewielką wspólnotą, ale o ubogich zawsze trzeba pamiętać. Kardynał stwierdził wtedy, że teraz budowa już pójdzie dobrze. To był najbardziej wzruszający moment tej uroczystości.
Tak jak papież Franciszek zauważam, że kiedy zwracamy się w stronę biednych, Pan Bóg daje nam błogosławieństwo. Choćby ta akcja z gołębiami, które mają pomóc wybudować nam kościół. To będzie pierwsza próba i pewnie nie ostatnia.

Ks. Grzegorz Draus – proboszcz parafii św. Jana Pawła II we Lwowie, ksiądz archidiecezji lubelskiej. Od 2000 roku posługuje na Ukrainie, najpierw w Równem (Wołyń), od 2011 r. we Lwowie. Naczelny rzymskokatolicki kapelan więziennictwa Kościoła rzymskokatolickiego.

Gołębie pomogą, ty też możesz!

Ponad 50 tys. gołębi pocztowych poleciało w sobotę (29 lipca) z Brukseli do Polski, by upamiętnić papieża Jana Pawła II. Memoriał „Golden flight” miał też wymiar charytatywny. Zebrane pieniądze zostaną przekazane na budowę kościoła polskiej parafii św. Jana Pawła II we Lwowie. Inicjatywa to pomysł bydgoskiego Stowarzyszenia „Sanctus Paulus”. Każdy, kto chciałby wspomóc budowę lwowskiej świątyni, może wpłacać pieniądze na konto stowarzyszenia – nr: 10 1930 1552 2350 0350 2800 0001 (PBS).
Ks. Draus serdecznie zaprasza także tych, którzy chcieliby pojechać do Lwowa, by charytatywnie pomóc w budowie kościoła. Zapewnia nocleg i wyżywienie, a także w wolnym czasie – zwiedzanie Lwowa. – Nawet niefachowe ręce będą przydatne, a spotkanie z lwowianami będzie bezcenne – zachęca kapłan (kontakt: tel. 38 097 517 06 42; e-mail: draus@ukr.net).


Magdalena Gill

Magdalena Gill Autor

Zca Red. Naczelnego