Wydarzenia 15 sie 2017 | Redaktor
Idą przez życie, trzymając się za ręce

– Zawsze bezgranicznie sobie ufaliśmy – to fundament naszego związku – mówią Wanda i Hieronim Franz

Poznali się na początku lat pięćdziesiątych, 9 sierpnia 1952 roku ślubowali miłość do końca życia. Wanda i Hieronim Franz niedawno obchodzili 65. rocznicę ślubu.

– Najważniejsze, żeby nie było cichych dni. Wiadomo, że zdarzają są sprzeczki, ale zawsze po nich dochodziliśmy do wniosku, że nie warto się kłócić. Szkoda czasu na nieporozumienia, trzeba się dogadać, a to wiąże się z tym, że któreś musi ustąpić, chociaż nie zawsze jest to łatwe. Trudno się bowiem przeprasza drugą osobę. Staramy się wszystko sobie wyjaśniać i rozmawiać – mówi Wanda Franz.

Hary przychodzi po bułki

Pani Wanda urodziła się w 1929 roku pod Paryżem. Jej rodzice – Marcjanna i Franciszek Jankowscy – wyjechali do Francji w latach dwudziestych ubiegłego wieku w poszukiwaniu pracy. Kiedy miała cztery lata, jej rodzina wróciła do Polski, do Kuchar Kościelnych pod Kaliszem. Podczas okupacji mieszkali w Stalowej Woli. Tam czternastoletnia Wanda uczyła się i pracowała w szpitalu.

W tym czasie, o rok starszy Hieronim wychowywał się w Bydgoszczy i uczył się w Technikum Handlowym przy ulicy Kopernika. Kiedy wybuchła wojna, wraz z ojcem rozpoczął wędrówkę po Polsce: pomieszkiwali na Kresach Wschodnich, później na ziemiach grudziądzkich, by wreszcie powrócić do Bydgoszczy. Po wojnie i po skończeniu szkoły Hieronim wyjechał do Szczecina, by studiować ekonomię.

To tam para się poznała. – W Szczecinie oboje się uczyliśmy. W międzyczasie pracowaliśmy w handlu. Hary w sklepie mięsnym, a ja w spożywczym – mówi pani Wanda. – Hary przychodził do mnie regularnie po bułki. Na pierwszą randkę poszliśmy na spacer do parku, ale kluczowy moment to dzień, w którym udaliśmy się na spacer po szczecińskim cmentarzu – wspomina początki znajomości.

– Tam jest takie małe jeziorko, do którego rzucaliśmy kwiaty. Po pewnym czasie zobaczyliśmy, że oba kwiaty płynąc z nurtem, połączyły się, tworząc jedność. Uściskaliśmy się i powiedzieliśmy sobie, że coś z nas będzie. Wtedy również zrozumiałem, że to będzie uczucie łączące nas przez długie lata – dodaje pan Hieronim.

Przez rok byli ze sobą zaręczeni. Sakramentalne „tak” powiedzieli sobie 9 sierpnia w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Szczecinie. Krótko po tym przeprowadzili się do Bydgoszczy.

Rodzina jest najważniejsza

Rodzina nowożeńców szybko się rozrosła. – Już niecały rok po ślubie urodził się Joachim, dwa lata później Anna, a po kolejnych jedenastu miesiącach Marek. Trójka małych dzieci była nie lada wyzwaniem, szczególnie, że nie miałam w Bydgoszczy rodziny. Ze względu na to, że wtedy nie były tak rozwinięte żłobki i przedszkola, ja zostałam z dziećmi i zajmowałam się domem, a Hary pracował. Dodatkowo studiował jeszcze zaocznie ekonomię w Warszawie na SGPiS. Ostatecznie zatrudnił się w Stomilu jako biegły księgowy, gdzie pracował 32 lata – mówi pani Wanda. Dwanaście lat po przyjściu na świat syna Marka, urodziła się najmłodsza córka, Joanna.

Wanda i Hieronim po przyjeździe do Bydgoszczy osiedli na Wilczaku, w domu, w którym mieszkają do dziś. – Na początku to było malutkie mieszkanie, w którym w dodatku mieliśmy jeszcze lokatorów. Władze wyliczyły, że nasza piątka zmieści się na 25 metrach kwadratowych. Nie mieliśmy bieżącej wody ani łazienki, ale nigdy nie robiliśmy z tego problemu. Latem dzieci miały raj, bo wystawialiśmy im wanienkę na dwór i mogły się w niej pluskać do woli. Zimą było już ciężej. Cieszymy się, że teraz na starość mamy już wszystkie wygody – mówi pani Wanda.

Pan Hieronim potwierdza, że trudne początki nie przeszkodziły im w prowadzeniu szczęśliwego życia. – Jak jest miłość i wspólne porozumienie, to wszystko układa się dobrze. Od dnia ślubu zawsze było nam dobrze. Zdarzają się nerwy, ale to wszystko z miłości. Jak człowiek bardzo kogoś kocha, to się o niego troszczy – mówi.

Podstawową wartością w ich domu zawsze była rodzina. – Skupialiśmy się na wychowywaniu czwórki dzieci w tradycyjny sposób, tak, by niczego w domu nie brakowało – dodaje głowa rodziny.

– Najważniejsze, kiedy rodzina jest tak silnie związana ze sobą, to przechodzi potem z pokolenia na pokolenie. Bardzo dobrze czujemy się z tym, że mamy ze wszystkimi taki dobry kontakt, że jest tyle rodzinnych uroczystości, na których zawsze bywamy. Wszystkie chrzty, urodziny, śluby, rocznice, święta – to daje nam poczucie, że stworzyliśmy dużą, kochającą się rodzinę, a na tym zawsze najbardziej nam zależało – mówi pani Wanda. Do dziś państwo Franz doczekali się także szóstki wnucząt i ósemki prawnucząt.

Wspólne życie, wspólne pasje

Pani Wanda nie ukrywa, że zakochała się w panu Hieronimie od pierwszego wejrzenia. – Zanim poznałam mojego męża, miałam wielu adoratorów. W tych latach dziewczynie przekraczającej dwudziestkę groziło już widmo starej panny. A ja co kogoś poznałam, to nigdy niczego nie czułam, zawsze coś mi się nie podobało. A kiedy spotkałam Harego, to bardzo szybko poczułam, że coś jednak z nas będzie, że pasujemy do siebie charakterami – mówi.

Pan Hieronim potwierdza, że zauroczył się bardzo szybko. – Połączyła nas również miłość do podróżowania. Kiedyś nie było takich możliwości wyjazdu jak teraz, ale lubiliśmy spędzać czas w terenie. Kiedy wracałem z pracy, każdą wolną chwilę staraliśmy się wykorzystać na odkrywanie świata. Najpierw dużo jeździliśmy na rowerach, później, gdy mieliśmy samochód, mogliśmy pozwolić sobie na dalsze wycieczki – wspomina.

Kiedy dzieci opuściły dom rodzinny, mieli już więcej czasu na realizację swoich podróżniczych marzeń. Ich największym niezrealizowanym marzeniem do dzisiaj pozostaje Ziemia Święta. – Jednak, jak na nasze możliwości, i tak udało nam się bardzo dużo zobaczyć. Bułgaria, Czechosłowacja, Lwów, Genewa i okolice Jeziora Bodeńskiego, gdzie mieszkała swego czasu nasza najmłodsza córka. Zwiedziliśmy również kawałek Francji, chociaż zawsze żałowałam, że nie udało mi się dotrzeć do miejsca, w którym się wychowałam. Bardzo mile wspominamy dwutygodniową wycieczkę do Rzymu, zobaczyliśmy wtedy Monte Casino, katakumby i oczywiście Watykan. Byliśmy nawet na wieży i z góry patrzyliśmy na miasto.

– Bardzo dużo podróżowaliśmy również po Polsce – dodaje pan Hieronim. – Kiedy przeszedłem już na emeryturę, byłem jeszcze biegłym księgowym, musiałem więc jeździć na badania bilansów. Wtedy zabierałem żonę ze sobą i robiliśmy sobie małe wycieczki. Dzieci były jednak zawsze najważniejsze. Kiedy były małe, przyzwyczailiśmy je do tego, że co roku jeździliśmy całą rodziną na wczasy, żeby spędzić ze sobą jak najwięcej czasu.

„Wandzia, nie martw się!”

Państwo Franz tłumaczą, że ich receptą na szczęście jest dopasowanie charakterów i umiejętność rozmowy. – Hary zawsze podchodził do życia z optymizmem i spokojem. Tłumaczył mi, że zamartwianie się nic nie da i że „jakoś to będzie”. Po wielu latach życia razem, zdaliśmy sobie sprawę z tego, że rozumiemy się bez słów. Wystarczy, że spojrzę na męża i wiem, o czym myśli, jakie ma zdanie na dany temat – mówi pani Wanda.

Sekretem małżeństwa jest także… trzymanie się za ręce. – Przeszliśmy tak przez całe życie. To było nasze źródło porozumienia. To dawało nam takie poczucie, że nawet jeśli się pokłócimy, to wystarczy złapać za rękę ukochaną osobę i wiadomo, że wszystko będzie dobrze. Towarzyszyło nam to zawsze – oglądając telewizję czy kładąc się spać, zawsze trzymaliśmy się za ręce, to było dla nas naturalne. Ponadto Hary był bardzo słowny. Nigdy w życiu mnie nie zawiódł. Kiedy coś mi obiecał, wiedziałam, że nie ma możliwości, aby nie dotrzymał danego słowa. To fundament naszego związku – zawsze bezgranicznie sobie ufaliśmy – kończy pani Wanda.

Aleksandra Franz

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor