Felietony 28 paź 2017 | Redaktor

„Krew jest to likwor całkiem osobliwy” – wzdychał Faust w dobrym przekładzie Feliksa Konopki, a ja powtarzam sobie, parafrazując go, że tworem osobliwym jest i kolorowa prasa.

      

Wojciech Stanisławski, historyk i publicysta,

członek zespołu kuratorów

Muzeum Historii Polski

W chwilach zwątpienia zastanawiam się nieraz, czy słowo „kolorowa” nie pełni w tym przypadku funkcji tzw. przymiotnika niwelującego, zaprzeczającego zasadniczemu znaczeniu rzeczownika, któremu towarzyszy.

Tak dzieje się, by przywołać przykłady najbardziej znane, w przypadku „krzesła elektrycznego” czy „demokracji socjalistycznej”: czemuż nie uznać za podobny byt paradoksalny i „prasy kolorowej”? Prasa zwykła, owszem, żyje z reklam, ale stara się oddzielić materiały promocyjne od informacyjnych, a za jej główną powinność nadal uważa się, mimo licznych upadków i przekłamań, przekazywanie informacji, wiedzy i opinii. Prasa kolorowa natomiast…

Nie, nie, biorę swoją mizantropię w karby. Prasa kolorowa również stawia sobie inne zadania prócz budzenia oskomy na setki przedmiotów. Na jej łamach też formułowane są opinie i forsowane wartości. Jest to przy tym o tyle frapujące, że większość czytelników i czytelniczek sięga po tego rodzaju periodyki nie tyle w poszukiwaniu idei, co ciekawostek, smaków i nowinek, więc propagowanie różnych losów i wyborów dokonuje się niejako mimochodem, ot, w trybie ciekawostki.

Pamiętam, jak zaskakująca była dla mnie niedawna decyzja jednego z najbardziej prestiżowych miesięczników dla pań w Polsce, by przedstawić czytelniczkom obszerną sylwetkę Hannah Reitsch: niemieckiej pilotki i oblatywaczki, rekordzistki lotów szybowcowych, jednej z dwóch kobiet odznaczonych Krzyżem Żelaznym I Klasy, stanowiącej przykład udanej emancypacji osobistej i zawodowej w Trzeciej Rzeszy.

Urodzona w 1912 w ówczesnym Hirschbergu (dziś Jelenia Góra) dziewczyna, zwana w domu „Onna”, od dzieciństwa marzyła o lataniu. Początkowo podjęła nawet z sukcesem studia medyczne, ale w roku 1934 ostatecznie poszła za głosem serca i porzuciła medycynę, przyjmując funkcję pilota doświadczalnego. Drobna, z urzekającym uśmiechem i błękitnymi oczami, trafiała na okładki dziesiątków wydań w rozwijającej się prężnie w Trzeciej Rzeszy prasie wojskowej. Już w 1937 podjęła stałą współpracę z Luftwaffe, testując kolejne typy myśliwców, bombowców i szybowców transportowych. Miała niewiarygodny talent: jako pierwsza kobieta w historii dokonała lotu wewnątrz budynku, jako pierwsza przeleciała nad głównym łańcuchem Alp, pobiła kilka kolejnych rekordów. Nic dziwnego, że po raz pierwszy odznaczona została Krzyżem Żelaznym już w marcu 1941 roku.

Jasnowłosa Hannah wkrótce zdwoiła wysiłki: oblatywała ciężkie bombowce Dorniera i Heinkla, helikoptery manewrowe, jako pierwsza kobieta usiadła za sterami Messerschmitta Me 163, z zaangażowaniem pracowała nad udoskonaleniem latających bomb V 1. Odważna do szaleństwa, kilkakrotnie poważnie ranna podczas katastrof przy oblatywaniu, zimą 1944 roku zaproponowała Adolfowi Hitlerowi podczas osobistego spotkania stworzenie oddziałów niemieckich pilotów-samobójców, wzorowanych na kamikadze, którzy mieliby za zadanie atakować miasta alianckie.

W tradycyjnym, patriarchalnym społeczeństwie niemieckim tamtego czasu drobna, żywa jak iskra Hannah Reitsch była kimś niezwykłym: z dowódcą Luftwaffe Hermannem Göringiem rozmawiała jak równa z równym, sprzeciwiając się ograniczaniu kobiet do słynnej triady „Kinder, Küche, Kirche”. Pod koniec kwietnia 1945 dokonała straceńczego lotu do oblężonego już przez Sowietów Berlina, gdzie przedarła się do Kancelarii Rzeszy, oferując Hitlerowi możliwość ucieczki. Romansowała z wieloma mężczyznami; z żadnym nie chciała się wiązać.

Są państwo zbulwersowani, że w polskiej prasie ukazała się pochwała kobiety oblatującej messerschmitty i ratującej Hitlera? Przepraszam, to tylko mój głupi żart; oczywiście, że nic podobnego nie mogłoby się zdarzyć nad Wisłą, chociaż życiorys Reitsch jest naprawdę ciekawy. W listopadowym „Twoim Stylu” wydrukowano jedynie historię życia Aleksandry Kołłontaj, zwanej w rodzinnym domu „Szurą”: aktywistki partii bolszewickiej, bliskiej współpracowniczki Lenina, agitatorki na frontach wojny domowej, zasłużonej zarówno w dziele rekwirowania sprzętów cerkiewnych, jak propagowania aborcji. Ponad trzydzieści lat spędziła w stalinowskiej służbie dyplomatycznej, gdzie do jej szczytowych osiągnięć należało wymuszenie na zaatakowanej przez ZSRS Finlandii cesji terytorialnych. Miała też fascynujące oczy.

 

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor