Historia 6 maj 2018 | Marta Kocoń
Kossak, Fałat, Mehoffer. Bydgoskie muzeum szuka strat wojennych

Fragment przedwojennej wystawy w Muzeum Miejskim w Bydgoszczy /Archiwum MOB

– Marzy nam się odzyskanie choćby jednego obrazu ze zbiorów utraconych. Byłby to wspaniały prezent na 95-lecie istnienia muzeum – mówi Anna Kaszubowska z Działu Inwentaryzacji Zbiorów Muzeum Okręgowego im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy.

W ministerialnej bazie dziedzictwa utraconego – zbiorów, które „przepadły” w czasie wojny, a których los nie jest znany – znajdują się dziesiątki tysięcy zabytków. Dotąd na liście figurowały 182 dzieła sztuki z Bydgoszczy. Na początku roku muzeum zakończyło badania – dofinansowane przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego – poświęcone 144 obrazom, które po II wojnie światowej nie powróciły do miasta.


To dopiero pierwszy etap badań strat wojennych, dotyczący tylko malarstwa polskiego. Na swoją kolej czekają jeszcze malarstwo obce, grafika, rysunek, militaria, rzemiosło artystyczne czy zbiory... afrykańskie. – Na pierwszy ogień idzie to, co najłatwiej jest zidentyfikować – wyjaśnia Anna Kaszubowska, historyk z Działu Inwentaryzacji Zbiorów MOB. Malarstwo pod tym względem jest najwdzięczniejsze, bo najbardziej „niepowtarzalne”. – Wielu artystów powielało swoje prace, ale nigdy nie były one identyczne. W przypadku grafiki sprawa jest trudniejsza – odbitek mogą być dziesiątki. Jeśli na odwrociu nie ma numerów inwentarzowych, próby zlokalizowania tej właściwej, należącej do naszych zbiorów, są błądzeniem po omacku – wyjaśnia pracowniczka muzeum.

Fragment wystawy sprzed 1939 roku/MOB


Chociaż malarstwo jest bardziej charakterystyczne, próba identyfikacji danego dzieła to w żadnym wypadku nie „kaszka z mleczkiem”. Jeżeli obraz nie był reprodukowany, np. w albumach, często nie wiadomo, jak właściwie wyglądał. Aby dotrzeć do wizerunków zaginionych dzieł, Anna Kaszubowska przeprowadziła kwerendy (poszukiwania w archiwach, bibliotekach – przyp. red.) m.in. w Gdańsku, Poznaniu, Krakowie, Warszawie. Punktem wyjścia były dokumenty zachowane w Archiwum Państwowym w Bydgoszczy.


Początki bydgoskiego muzeum
Muzeum Miejskie w Bydgoszczy powstało w 1923 roku, w nieistniejącym już budynku przy Starym Rynku 2. Początkowo zbiory nie były pokaźne – zawierały głównie eksponaty archeologiczne. Szybko jednak się rozrastały, m.in. dzięki hojności obywateli. W ten sposób do muzeum trafiły m.in. subtelne prace Leokadii Łempickiej i dzieła Leona Wyczółkowskiego, przekazane przez wdowę po nim. Później hojność nieco zmalała. – Niektórzy zorientowali się, że z muzeum można ubić interes – uśmiecha się historyczka. – Były to osoby prywatne, zdarzały się galerie. Oferty sprzedaży napływały z całego kraju – opowiada.


Skąd wiadomo, co dokładnie znajdowało się bydgoskich zbiorach? – Wszystkie obiekty zgromadzone w muzeum powinny były trafiać do księgi inwentarzowej. Była ona jednak prowadzona w dość niefrasobliwy sposób. Niektórych numerów brakuje, inne z kolei się dublują – tłumaczy historyczka. Co ciekawe, ostatecznie największą pomocą w jej pracy były listy wywozowe sporządzone przez Niemców w latach 1943–1944.


Dziedzictwo rozproszone
W tym czasie burmistrz Bydgoszczy Walther Ernst wydał rozkaz decentralizacji zbiorów muzealnych z powodu ryzyka bombardowania. – To paradoks, że Niemcy zagrabili nam dużą część dóbr, zniszczyli nasz kraj, ale z drugiej strony w dziedzinie sztuki byli profesjonalistami, miłowali się w niej. Właśnie dlatego tworzyli spisy, mieli ten pruski porządek, czyli coś, czego u nas przed wojną niestety brakowało – wzdycha Anna Kaszubowska.


Zbiory muzeum decyzją niemiecką trafiły do kilku dworków położonych na zachód i północ od Bydgoszczy – Trzcińca (pow. bydgoski, gm. Sicienko), Dębowa (pow. nakielski, gm. Sadki), Piotrkówka (pow. bydgoski, gm. Sicienko) i Kawęcina (pow. świecki, gm. Bukowiec) – by oddalić je od frontu wschodniego. Łącznie w 1943 i 1944 r. wywieziono tam 591 obrazów. Zdaniem historyczki nie można jednak powiedzieć, że zostały one zrabowane. – Niektórzy doszukują się w tym zagrabienia, ale z dokumentów zachowanych w Archiwum Państwowym w Bydgoszczy wynika, że muzealia miały zostać przeniesione tylko na jakiś czas, do zakończenia wojny. Tam miały być zabezpieczone i z czasem powrócić do Bydgoszczy – opowiada Kaszubowska.

Swoje stanowisko argumentuje, mówiąc, że gdyby chodziło o grabież, obrazy zostałyby wywiezione dalej – i to „byle jak, byle szybciej”. Tymczasem sporządzono dokładną ewidencję. Na polecenie ówczesnego dyrektora muzeum, doktora Konrada Kothe, obrazy były przewożone ciężarówkami w specjalnie zamówionych skrzyniach. Te, które do skrzyń się nie zmieściły, miały być zrolowane, okryte kocami. Polecono także, by po rozładunku skrzynie zostawić lekko uchylone, tak, by była cyrkulacja powietrza. Wydaje się, że o obrazy dbali jak o własne dziedzictwo... – Niemcy traktowali Bydgoszcz jak swoje miasto, „mały Berlin” – podkreśla Anna Kaszubowska. Nie spodziewali się, że nie pozostanie w ich rękach.


Z powrotem do Bydgoszczy
Po wojnie kolekcja rzeczywiście częściowo powróciła do miasta. Po wyzwoleniu Bydgoszczy

Fragment wystawy sprzed 1939 roku/MOB

rozpoczęto starania o przewiezienie dzieł sztuki z powrotem. Do dworków wybrały się specjalne komisje. Z Piotrkówka udało się odzyskać niemal wszystkie eksponaty. Z Dębowa i Trzcińca komisja wróciła jednak z niczym – tamtejsze dworki zostały spalone przez wojska radzieckie. Komisja uznała, że skoro majątki spłonęły, to obrazy również. – Ale czy tak było naprawdę? Trudno powiedzieć. W Trzcińcu świadek twierdził, że do dworku co jakiś przyjeżdżały samochody z Bydgoszczy i odjeżdżały w nieznanym kierunku. Może jednak zanim Armia Czerwona wkroczyła do tej miejscowości, Niemcy zdążyli wywieźć obrazy gdzieś dalej, ale w tym miejscu ślad się urywa – mówi Anna Kaszubowska. Brak wiadomości to jednak i w tym przypadku dobra wiadomość. – Daje nam cień nadziei, że a nuż coś kiedyś „wypłynie” na jakiejś aukcji – wyjaśnia badaczka.


Z kolei w Kawęcinie pod Świeciem część obrazów została rozkradziona. Członkowie komisji znajdowali tam płótna wykorzystane w dość nieoczekiwany sposób. – Ktoś jednym z obrazów zabezpieczył sobie otwór okienny, ktoś inny przyciął płótno, bo nie pasowało mu jako okrycie na łóżko – wymienia pracowniczka muzeum.


Jak je odzyskać?
Najczęściej zabytki udaje się odzyskać wprost z rynku dzieł sztuki, kiedy pojawiają się na aukcjach. – Ministerstwo czujnie to monitoruje. Przy odzyskiwaniu takich dzieł pracuje sztab prawników, którzy jadą do danego kraju, oglądają obraz w podczerwieni, by sprawdzić, czy faktycznie na odwrociu posiada oznaczenia danego muzeum, numery ewidencyjne – tłumaczy. Muzeum musi także wykazać się solidną dokumentacją świadczącą, że praca należała do jego zbiorów. Pomaga w tym dokumentacja fotograficzna, bo sama zgodność tytułów nie jest wystarczającym dowodem. Niektórzy artyści wykonywali różne wersje tej samej pracy, podobnie je też tytułując.

Przedwojenna karta naukowa, Leon Czechowski, „Martwa natura z zegarem” / Archiwum MOB

Celem projektu było więc także dochodzenie do tego, jak wyglądały zaginione obrazy. – Jeżeli chodzi o nasze muzeum, sprawy z wizerunkami niestety kuleją. Zachowało się kilka szklanych klisz z czasów przedwojnia, ale to za mało – opowiada Anna Kaszubowska. W czasie kwerend udało jej się jednak dotrzeć do kilkunastu wizerunków utraconych obrazów. – Każdy „trop” bardzo mnie cieszył. Koleżanka z działu śmiała się, że „Ania ma trafienie!” – opowiada z uśmiechem. – Czasem wizerunek pracy udaje się wyłuskać po krótkim opisie zachowanym w karcie naukowej obiektu. A jeżeli nie mamy ani opisu, ani wizerunku, tylko sam tytuł, to bardzo trudno jest nam manewrować.


Jednym z takich „trafień” okazała się „Heroina” Józefa Mehoffera, która dziś byłaby jednym z cenniejszych obrazów w bydgoskiej kolekcji. Jej wizerunek udało się odnaleźć na podstawie zachowanego opisu. – Mehoffer nie tworzył prac o tym samym tytule, starał się oryginalnie je nazywać – tłumaczy historyczka. Do tego, jak wyglądał obraz dotarła w Muzeum Narodowym w Poznaniu, wśród materiałów po Powszechnej Wystawie Krajowej, na której został zaprezentowany.


Zachowało się także nieco archiwalnych zdjęć z przedwojennej ekspozycji – nawet jeśli zdjęcie jest rozmazane, słabej jakości, ogólny zarys może już pozwolić stwierdzić, jak taki obraz wyglądał i pomóc w ew. odzyskaniu go. W przypadku niektórych obiektów zachowały się także miniatury wykonane ręką któregoś z pracowników.


Rozbudzone nadzieje
Z zasady poszukiwaniem zbiorów dołączonych do ogólnopolskiej listy zajmuje się Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Ale muzealnicy-pasjonaci w miarę możliwości także śledzą rynek. – Kiedyś zobaczyłam, że na aukcji pojawił się obraz Kossaka „Polowanie par force”. Mieliśmy w zbiorach pracę o takim tytule, zachował się też wizerunek – ta z aukcji na pierwszy rzut oka wydawała się identyczna. Po przyjrzeniu się detalom okazało się jednak, że to inny obraz. Ale nie ukrywam, że w pierwszej chwili serce aż podeszło mi do gardła z wrażenia – uśmiecha się Anna Kaszubowska.


Wśród poszukiwanych obrazów znajdują się m.in. prace Franciszka Ejsmonda, Juliana Fałata, Wojciecha Kossaka, Józefa Mehoffera, Aleksandra Orłowskiego czy Maksymiliana Antoniego Piotrowskiego. Łącznie – 144, a wśród nich „Portret rzeźbiarza Godebskiego” pędzla Józefa Męciny-Krzesza, „Jagiełło opłakuje śmierć Jadwigi” Maksymiliana Antoniego Piotrowskiego, „Portret księdza” Ludomira Sleńdzińskiego czy praca Fryderyka Pautscha „Szkic do procesji rusińskiej (Poświęcenie ziół i owoców)”.

Maksymilian Antoni Piotrowski, „Jagiełło opłakuje śmierć Jadwigi”, fot. Archiwum Państwowe w Bydgoszczy


– Dużo muzeów odzyskuje swoje zaginione muzealia, a o Bydgoszczy mówi się mało. Szafuje się najważniejszymi nazwiskami – takimi jak Olga Boznańska, Józef Brandt, Leon Wyczółkowski – wszyscy wiedzą, że Bydgoszcz miała takie obrazy-perełki, a o innych artystach lub pojedynczych dziełach się już nie mówi – wyjaśnia pracowniczka muzeum.

Badania, i te już zakończone, i te dopiero planowane, są szansą, by wiedzę o bydgoskich zbiorach rozpropagować. Taką szansą może być także kolejna dotacja, o którą ubiega się muzeum – na stworzenie podstrony podpiętej pod stronę MOB. Znalazłyby się tam wyniki przeprowadzonych kwerend. – Czekamy na decyzję jak na szpilkach, mamy nadzieję, że się uda. Dzięki podstronie z katalogiem utraconych zbiorów to, co robimy, nie trafiałoby do szuflady – tłumaczy Anna Kaszubowska. Szanse na znalezienie jakiegoś tropu po zaginionych eksponatach byłyby większe. – To dobry sposób, by zmotywować lokalną społeczność do pomocy, bo sami nie jesteśmy w stanie wychwycić wszystkiego – dodaje.


Pracownicy Muzeum Okręgowego nie tracą nadziei, że coś z dawnych zbiorów do Bydgoszczy powróci. – Marzy nam się, że kiedyś odzyskamy choć jedną pracę. Byłby to piękny prezent na 95. urodziny muzeum, które będziemy obchodzić w tym roku – mówi Anna Kaszubowska.

 

Marta Kocoń

Marta Kocoń Autor

Sekretarz Redakcji