Historia 1 maj 2018 | Krzysztof Osiński
Niech się święci 1 Maja [HISTORIA]

fot. Archiwum IPN

Pierwszy maja był jednym z najważniejszych dni w kalendarzu świąt celebrowanych w PRL. Komuniści upamiętniali wówczas i honorowali ludzi pracy, w imieniu których rzekomo sprawowali władzę.

Tradycja organizowania 1 maja Święta Pracy jest długa, sięga XIX wieku. Ustanowiono je w 1889 r. na cześć ofiar strajku robotniczego z Chicago w USA. W kolejnych latach obchody święta w wielu krajach organizowały partie i organizacje lewicowe. Święto to celebrowane było również w przedwojennej Bydgoszczy, głównie przez przedstawicieli Polskiej Partii Socjalistycznej. Podczas obchodów często dochodziło do zamieszek i bijatyk z przedstawicielami partii prawicowych. Po drugiej wojnie światowej komuniści zawłaszczyli święto 1 Maja, nadali mu nowy sens i narzucili całemu społeczeństwu, zmuszając je do uczestniczenia w jego obchodach.

Pochód na gruzach miasta

Pierwszy pochód w powojennej Bydgoszczy zorganizowano już kilka miesięcy po oswobodzeniu miasta spod okupacji niemieckiej. Pogoda nie sprzyjała organizatorom. Było zimno i padał deszcz. Mimo to pochód musiał się odbyć, wymagały tego względy propagandowe. Dla podkreślenia wyjątkowości obchodów ulice miasta udekorowano czerwonymi i biało-czerwonymi flagami. Siedziby partii przystrojono zielenią i portretami ideologów komunistycznych, wodzów rewolucji bolszewickiej oraz przywódców tworzącego się komunistycznego państwa polskiego. Na bydgoszczan spoglądali więc Marks, Engels, Lenin, Stalin, Bierut, Rola-Żymierski, Osóbka-Morawski.

Punktem zbiórki był plac Wolności, gdzie zgodnie z poleceniem nowych władz zgromadzili się pracownicy fabryk, kolejarze, harcerze, młodzież szkolna, wojsko polskie i sowieckie oraz przedstawiciele organizacji społecznych i partii.

Wiele osób niosło sztandary lub transparenty z propagandowymi hasłami. Według zapewnień ówczesnej prasy w pochodzie uczestniczyć miało 40 tysięcy osób. O wyznaczonej godzinie pochód ruszył ulicą Gdańską w kierunku Stadionu Miejskiego (dzisiejszy Stadion Polonii).

Krwawa prowokacja
Na stadionie ustawiono honorową trybunę dla oficjeli. Propagandowe przemówienia wygłaszali m.in. wojewoda pomorski Henryk Świątkowski, komendant miasta płk Bierendiejew, przedstawiciele wojska i partii politycznych. O podporządkowaniu nowemu okupantowi świadczyć może nie tylko to, że wszędzie wisiały portrety Lenina i Stalina, ale też to, że we wszystkich przemówieniach zapewniano o przyjaźni z ZSRR, wznoszono hasła na cześć jego przywódców i śpiewano hymn tego państwa. W duchu propagandy jedna z gazet donosiła: „W tym momencie orkiestra zagrała »Jeszcze Polska nie zginęła«, a potem hymn państwowy naszego wschodniego sojusznika. Była to niezapomniana chwila. Czterdzieści tysięcy ludzi słuchało w skupieniu melodii, które stały się wyrazem dążeń i tęsknot dwóch narodów słowiańskich”.

Wśród pochwalnych peanów na cześć Związku Sowieckiego padały również haniebne słowa wobec polskiego podziemia niepodległościowego. Przedstawiciel partii komunistycznej mówił m.in.: „Dziś walka z faszyzmem i ośrodkami rodzimej reakcji stanowi dla Polskiej Partii Robotniczej naczelne zagadnienie. Reakcja pragnie dziś znów działać z ukrycia. AK i NSZ – to banda najpodlejszych opryszków, to agenci hitleryzmu. Wydaliśmy im nieubłaganą walkę i walkę tę w imię szczęścia ludu polskiego doprowadzimy do końca! Niech żyje Polska Partia Robotnicza! Niech żyje jedność klasy robotniczej w walce z faszyzmem i reakcją!”

W trakcie jednego z przemówień w stronę trybuny honorowej padły strzały. W efekcie zginęli dwaj młodzi harcerze: Rajmund Pałubicki, który zmarł na miejscu i Henryk Józefowicz, który zmarł po kilku tygodniach w wyniku odniesionych ran. Pomimo braku jakiegokolwiek śledztwa od razu na łamach prasy pisano: „Wiemy, kto tego dokonał. Bandyci z AK i NSZ stający na usługach faszyzmu i otrzymujący dyspozycje z reakcyjnych kół emigracji londyńskiej, już niejednokrotnie strzelali zza węgła do bojowników demokracji”. W rzeczywistości była to prowokacja komunistów. Strzelać miał funkcjonariusz UB Bolesław Halewski (istnieje również wersja zgodnie z którą, zrobił to żołnierz sowiecki), aby dostarczyć władzom pretekst do represji wobec członków podziemia niepodległościowego i zohydzić ich zwykłym mieszkańcom miasta.

Udawany entuzjazm
W kolejnych latach pochody organizowano według podobnego schematu. W wyznaczonych punktach zbornych gromadzono przedstawicieli różnych zakładów pracy, instytucji, szkół, organizacji, partii, a nawet zespołów sportowych. O ustalonej godzinie wyruszali oni do miejsca, gdzie znajdowała się trybuna honorowa. W latach 80. była ona ulokowana w okolicach dzisiejszej galerii handlowej „Focus” przy ul. Jagiellońskiej. Na trybunie przebywali przedstawiciele kierowniczych gremiów miejscowej partii, władz wojewódzkich, milicji, wojska, weterani ruchu komunistycznego. Prym wiedli pierwsi sekretarze struktur wojewódzkich i miejskich PZPR. Przechodzące tłumy miały ich pozdrawiać, a zarazem dziękować za sprawowane rządy.

fot. Archiwum IPN

Miasto dekorowano czerwonymi i biało-czerwonymi flagami. Uczestnicy pochodów nieśli sztandary, transparenty, kwiaty i kolorowe baloniki. Dzieci i młodzież trzymały przygotowane wcześniej przez siebie na zajęciach szkolnych wizerunki białych gołębi symbolizujących pokój oraz biało-czerwone i czerwone chorągiewki. Żołnierze, milicjanci, kolejarze, strażacy i przedstawiciele innych służb maszerowali w galowych mundurach. Reprezentanci klubów sportowych w odpowiednich uniformach klubowych. Zakłady pracy wystawiały swoje produkty, które przewożono na specjalnie przystosowanych do tego samochodach-platformach (m.in. magnetofony z „Eltry”, rowery z „Rometu”, centralki telefoniczne z „Telfy”). Wszyscy wyrażali entuzjazm, który niewiele miał jednak wspólnego ze szczerością. O ile część ludzi rzeczywiście szła w pochodzie z własnej inicjatywy, to jednak większość była do tego przymuszana. Dyrekcje zakładów pracy i szkół sprawdzały listy obecności, wobec nieobecnych wyciągano konsekwencje.

Wynagrodzeniem za udział w pochodzie był festyn dla mieszkańców miasta. Największy odbywał się w Myślęcinku, pomniejsze na miejskich stadionach. Na mieszkańców czekało wiele atrakcji. Grały zespoły muzyczne, występowały kabarety, zespoły taneczne i ludowe. Organizowano kiermasze książki, mecze piłkarskie, zawody strzeleckie i inne zawody sportowe. Można było kupić piwo i kiełbaski, a w mobilnych punktach sprzedaży – niedostępne na co dzień artykuły spożywcze i przemysłowe. Kontrastowało to z codzienną rzeczywistością, bowiem w sklepach zazwyczaj brakowało towaru i normalnym widokiem były puste półki. W wielu zakładach pracy organizowano spotkania załogi i okolicznościowe wieczornice, w szkołach konkursy na plakat o tematyce pierwszomajowej. W teatrze, operze i filharmonii odbywały się specjalne występy. Wszyscy mieli odczuć podniosłość tego święta.

Zmierzch dawnej potęgi
W 1989 r. dało się zauważyć nadciągający upadek partii. Pochody udało się zorganizować zaledwie w 18 miejscowościach regionu, podczas gdy jeszcze rok wcześniej było ich 31. Porażka organizacyjna była tym bardziej dotkliwa, że w tym roku przypadała setna rocznica tzw. Święta Pracy. Wszystko wskazywało, że ówczesne obchody powinny odbywać się ze szczególną pompą, a jednak tak nie było. Frekwencja nie dopisała, nawet partyjna prasa, która spełniała funkcję propagandowej tuby PZPR, przyznawała szczerze, że „było to święto skromniejsze pod względem oprawy”. Zapytany o przebieg ówczesnego święta robotniczego Stanisław Rajewski powiedział „Jest to jednak zupełnie inny pochód niż w poprzednich latach, ale i inna jest sytuacja polityczna w naszym kraju. Ci, którzy idą w pochodzie, czynią to z własnej woli, z solidarności z ludźmi pracy, a nie przymuszani i »namawiani«, jak to czasem bywało”. Przepuszczenie takiej wypowiedzi przez cenzurę może być kolejnym dowodem na dekompozycję obozu władzy. We wcześniejszych latach nie do pomyślenia było przyznanie na łamach oficjalnej prasy, że ludzie byli zmuszani do przychodzenia na pierwszomajowe pochody.

Pochód z 1989 r. był ostatnim akordem komunistycznych władz. System upadł, a wobec braku przymusu mało kto chciał uczestniczyć w pochodach. Spadkobiercy PZPR próbowali, i do dzisiaj próbują, organizować uroczystości, ale są one cieniem, o ile nie parodią tego, co było wcześniej. Uczestniczy w nich kilkanaście lub kilkadziesiąt osób, podczas gdy w czasach minionych bywało od kilkudziesięciu do nawet 150 tysięcy osób.

Artykuł opublikowany pierwotnie w wydaniu papierowym z 27 kwietnia 2017 r.