Kultura 2 lut 2017 | Redaktor
Nasza cywilizacja jest nie do uratowania?

Houellebecq jest najważniejszym pisarzem współczesności. Jego twórczość w sposób najpełniejszy, najgłębszy i najbardziej porywający mówi nam, kim jesteśmy i dokąd – z grubsza rzecz biorąc – zmierzamy.

Kiedy przeszło rok temu rozpoczynałem moją czytelniczą przygodę z autorem „Cząstek elementarnych”, wiedziałem tylko tyle, że to pisarz modny. I to mnie od niego odstręczało. Czytałem sporo artykułów na jego temat i coraz bardziej docierało do mnie, że jest to pisarz modny zarówno wśród lewicy, jak i wśród prawicy. Zacząłem więc czytać Michela Houellebecqa niechronologicznie, trochę po omacku, ale od pierwszej lektury zrozumiałem, że nareszcie, po latach, mam pisarza, który jest mi bliski.

Zacznijmy od języka. Francuz posługuje się stylem lakonicznym, momentami wręcz oschłym. Jest to bardziej język rozprawy naukowej niż klasycznej powieści. Houellebecq odziera język z wszelkich ornamentów, które oddalają od sedna problemu. Pisze o swoich bohaterach jak o cząstkach poddanych fatalistycznym procesom biologicznym, technologicznym i społecznym. Niekiedy brnie w wywody wysoce specjalistyczne, nasycone niszowym nazewnictwem. Narracja powieściowa przeradza się w notatki obserwacyjne entomologa. Zdarza się jednak, że Houellebecq funduje nam kawałki stricte poetyckie (zaczynał od pisania wierszy), są to jednak niewielkie przerywniki – niczym ogniska rozpalane na mroźnej, zimowej równinie.

Druga sprawa, która decyduje o sile i popularności tego pisarstwa, jest jego warstwa obyczajowa. Houellebecq bywa nazywany pornografem i nie jest to określenie mocno na wyrost. Seks w jego powieściach odgrywa kluczową rolę – najczęściej jako brak, głód, nieobecność seksu (że sparafrazuję wiersz Tadeusza Różewicza „Erotyk współczesny”). Kiedy już między postaciami dochodzi do zbliżenia, nie zostaje pominięty żaden szczegół anatomiczny i fizjologiczny. Ciało u Houellebecqa jest źródłem rozkoszy i udręki. Nieuchronnie starzeje się, co jest szczególnie dotkliwe w przypadku kobiet. Pisarz nie oszczędza swoich bohaterek, każąc im rozpaczliwie uciekać przed przemijaniem. Pod warstwą maseczek i botoksu rozgrywa się dramat odchodzącej młodości. Mężczyźni wcale nie mają u Houellebecqa lepiej. Nieustannie poddawani presji atrakcyjności i wydajności seksualnej, muszą konfrontować się ze smutną rzeczywistością flaczejących ciał i malejących „osiągów”. Miłość w powieściach Francuza jest, owszem, możliwa i nawet, jak na przykład w „Platformie”, bywa bardzo blisko miłości spełnionej. O żadnym z bohaterów nie można jednak powiedzieć: żył długo i szczęśliwie. Na ogół żyją w miarę długo (średnia długość mieszkańców Zachodu systematycznie rośnie), dostatnio i nieszczęśliwie. Ich perypetie sprowadzają się do tego, aby przetrwać w świecie, w którym przetrwanie jest niemożliwe.

Najpełniej ten dramat objawia się w „Platformie”, którą można potraktować jako preludium do najnowszej powieści Francuza „Uległość”, powszechnie uznanej za ponurą przepowiednię niedalekiej przyszłości. Oto mamy Francję roku 2022. Wybory prezydenckie (demokratyczne, a jakże) przez korzystny zbieg okoliczności wygrywa przedstawiciel ugrupowania islamistycznego. Francois, bohater powieści, jest badaczem literatury. Zmiana polityczna, jaka następuje w kraju, nie od razu wpływa na monotonne, skupione głównie na zaspokajaniu popędu seksualnego, życie Francoisa. Nic wielkiego właściwie się nie dzieje, a jednocześnie następuje przeobrażenie całej rzeczywistości społecznej. Pewnego dnia bohater spostrzega, że kobiety na ulicy nie noszą już spodni, tylko długie spódnice, że zasłaniają włosy, a uniwersytet, w którym wykłada – paryska Sorbona – przekształcił się w uczelnię islamską. Ta pełzająca metamorfoza w powieści Houellebecqa najbardziej szokuje. Francois przez pewien czas szuka swojej drogi, jedzie nawet do klasztoru, w którym ma nadzieję odnaleźć chrześcijańskiego, katolickiego Boga. Nie czuje jednak nic. Jest gotowy na przyjęcie atrakcyjnej oferty, jaką jest islam. Islam da nowy impuls jego życiu i karierze naukowej. Konwersja nie jest jednak aktem zawierzenia, lecz kapitulacji.

Tu dochodzimy do trzeciego i najważniejszego powodu istotności pisarstwa Houellebecqa. Nikt dotąd nie powiedział tak dobitnie jak on, że nasza cywilizacja, cywilizacja łacińska, stała się niezdolna do obrony samej siebie. Że w kształcie, w jakim ją znaliśmy, jest nie do uratowania. Zawdzięczamy to w dużej mierze „lewackiej hołocie” (sformułowanie pisarza), która zainfekowała zachodnie społeczeństwa wirusem politycznej poprawności, każącym traktować wszystkie projekty światopoglądowe, w tym również zabójczo groźne, jako równoprawne. W zbiorze „Interwencje 2” Houellebecq nie pozostawia w tym względzie żadnych złudzeń: „Jeśli będę politycznie poprawny, co na tym zyskam? Nikt mi nawet nie obiecuje siedemdziesięciu dwóch dziewic. Obiecują mi tylko, że nadal będę mógł się nudzić jak mops, kupować koszulki polo u Ralpha Laurena itp. Dlatego właśnie sądzę, że jedynym sensem tego projektu (cywilizacji zachodniej – przyp. JJ) jest chęć zniknięcia”. Gdzie indziej rzuca: „Nie wydaje mi się, żeby Zachód miał jeszcze ochotę żyć”.

W pewnym sensie Michel Houellebecq jest odpowiedzią na nasze masochistyczne oczekiwanie kogoś, kto będzie wobec nas bezwzględny, a nawet okrutny, ale za to uczciwy. Kto będzie nakłuwał błonę politycznej poprawności, jaką daliśmy się oblec. Kto ośmieszy terror „samorealizacji”, „wydajności” i „atrakcyjności”. Jak dotąd Michel Houellebecq mnie nie zawiódł.

 

Jarosław Jakubowski

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor