Wydarzenia 16 wrz 2017 | Marta Kocoń
Bydgoski przewodnik: Turyści wiedzą, że są obiektem mojego eksperymentu

Tadeusz Frymark podczas jednej z wycieczek/Materiały prywatne

– Największy hardkor był wtedy, gdy szliśmy z Topolna do Fordonu w dolinie Wisły. Na krawędzi rosną tarniny, są tam ścieżki tylko dla dzików, więc trzeba iść „na czterech nogach”. Z 34 osób doszły tylko cztery – o swoich wycieczkach opowiada bydgoski przewodnik Tadeusz Frymark.

Marta Kocoń: Zdarzyło się Panu kiedyś zgubić?
Tadeusz Frymark: To jest właśnie problem – że jeszcze nigdy się nie zgubiłem (śmiech). Są czasem sytuacje, że się zagapię i przejdę jakąś dróżkę, a potem muszę główkować, gdzie jestem, ale jak dotąd zawsze dochodziłem do celu, czasami w bardzo trudnym terenie. Lubię prowadzić ludzi tam, gdzie nie ma żadnego szlaku, żadnej ścieżki – jak to się mówi „na nos przewodnika”. To najciekawsze wycieczki. Z mapy czytam miejsca, które są – powinny być – ciekawe, bo mapa bardzo dużo powie. Jeśli w domu przeanalizuję mapę, to później już mam to w głowie, nawet nie muszę znów jej przeglądać.

Gdzie Pan najchętniej prowadzi ludzi?
Zdecydowana większość moich wycieczek to odkrywanie. Prawdziwi oprowadzacze najpierw zaplanują jakąś wycieczkę, potem przechodzą tę trasę i dopiero wtedy biorą na nią ludzi – ja nie mam na to czasu, nie jestem porządny, planuję wycieczkę i idę na trasę z turystami. To eksperyment na żywym ciele. Oni wiedzą, że są obiektem eksperymentu, ale to ma swój urok. Brakuje mi czasu, żeby jechać daleko i przejść tę trasę, a wieloletnie doświadczenie pozwala mi na to – jeśli wezmę mapę i ją dobrze przeczytam, to nie ma obawy, że się gdzieś zgubię. W 90 procentach udaje się też odnaleźć miejsca, które planowaliśmy zobaczyć, chyba że są jakieś błędy na mapach.
Najbardziej lubię wycieczki ekstremalne. 21 lutego jest Międzynarodowy Dzień Przewodników Turystycznych. Co roku organizujemy wtedy kilka wycieczek dla mieszkańców regionu. W zeszłym roku wymyśliłem sobie, że będę robił ekstremy – startowaliśmy z pętli na Łoskoniu, potem szliśmy zobaczyć miejsce, gdzie powiesiła się kobieta – dwa lata temu szukała jej rodzina, policja, tu na nią trafiłem. Teraz tam prowadzę też turystów. Z tego miejsca idziemy w bagno – prawdziwe bagno, i to na terenie miasta! A potem w góry, np. na Prodnię, albo chodzimy po fordońskich górkach – tam jest zupełnie jak w Bieszczadach.

Nie jestem pewna, czy chciałabym iść na taką wycieczkę...
Mój największy hardkor był wtedy, gdy szliśmy z Topolna do Fordonu w dolinie Wisły – momentami chodziło się tam na czworakach. Na krawędzi rosną tarniny, są ścieżki – tyle że normalnie chodzą nimi dziki i trzeba przejść tam tak, jak one, „na czterech nogach”. Jak w coś takiego zaprowadziłem ludzi, to z mojej wycieczki, na której były 34 osoby, tą trasą do Fordonu doszły tylko cztery – reszta zeszła z góry na asfalt i nim szła dalej. To były największe moje „straty” na wycieczce.

Po co w takim razie wybierać się na ekstremę?
To jest ciekawe – jaka przyjemność iść wydeptanym szlakiem? Lepiej chodzić tam, gdzie chodzą zwierzęta – tam „człowieki” nie chodzą, przynajmniej te normalne (śmiech). Tam rządzi dzika przyroda. Mamy bardzo ciekawe tereny do odkrywania. Wiadomo, nie wszędzie się wejdzie, czasami trzeba sobie odpuścić i przejść bokiem, dookoła, czasem dochodzi się do przepaści i trzeba zawrócić. Ale widoki na takich wyprawach są niesamowite.

To nie jest niepotrzebne narażanie się?
Nie robimy czegoś niebezpiecznego – teren jest wymagający, ale nie niebezpieczny. Praktycznie każdy człowiek o średniej kondycji powinien taką trasę przejść – starszych osób na takie wyprawy nie biorę, choć zdarzają się ekstremistki, które mają po 70 lat i bez problemu dają sobie radę – ale to już osoby zaprawione w bojach, nie do zdarcia.
Ekstremalne wycieczki – np. na bagna – robię przede wszystkim zimą, bo wtedy wszystko jest zmarznięte i można tam chodzić bez narażania się na zatopienie. W zimie można też chodzić po lodzie, choć oczywiście musi być odpowiednio gruby, żeby było bezpiecznie, w innych przypadkach nie ma co ryzykować. Jeśli jest bezpiecznie, można dojść na jakąś wyspę – a normalnie potrzebowalibyśmy kajaka. Trzeba też wiedzieć, gdzie są jakieś zdroje, wypływy, gdzie płynie rzeka – tam nie należy się pchać. Zawsze idę z przodu – w razie czego, jeśli coś się stanie, to mnie, a nie innym ludziom.

Tadeusz Frymark podczas jednej ze swoich wycieczek/fot. Materiały prywatne

 


A wycieczki wyznaczonymi szlakami?
To oddzielna para kaloszy. My, jako PTTK „Szlak Brdy”, jesteśmy administratorami sieci ok. dwóch tys. kilometrów szlaków: pieszych, rowerowych i kajakowych. Naszym zadaniem jest monitorować je, czuwać, by były przebieżne. Najgorzej jest z funduszami, bo to jednak kosztuje. Czasem dostajemy jakieś pieniądze z PTTK, czasem starujemy w konkursach z województwa, z miast, np. Bydgoszczy, ale musimy mieć w nich wkład własny, a z tym jest ciężko. Praktycznie nie zarabiamy, większość naszej działalności jest non profit. Organizujemy wycieczki, ale nie mamy z nich zysku. Całość kwoty, którą przekazują nam uczestnicy wycieczek, przeznaczamy na realizację programu. Przejazd, wstępy, noclegi, jeśli to dłuższe wyprawy. To trudny temat, ale staramy się, żeby te szlaki były przebieżne. Co jakiś czas musimy je monitorować, teraz szczególnie, kiedy trwa budowa S5, bo powycinali nam trochę drzew z oznakowaniem szlaku. Trzeba będzie wyjść w teren i jakoś zmienić trasę, żeby turysta, wchodząc na szlak, mógł trafić. Ostatnie wiatrołomy również spowodowały zatarasowanie wielu szlaków przez powalone drzewa.

Czyli dbanie o szlaki nie polega tylko na znakowaniu.
Na znakowaniu przede wszystkim. Co roku powinno się przejść, sprawdzić każdy szlak. Nam się to niestety nie udaje, mamy zbyt mało znakarzy, a dwa tysiące kilometrów to trochę jest. Jeżeli jakiś szlak dobrze oznakujemy, to on powinien przez kilka lat funkcjonować samodzielnie. Ale po pewnym czasie okazuje się, że jakieś tabliczki giną, że tablice z mapami zamalowują sprejem – wandalizm jest straszny. Poza tym trzeba też takie tabliczki z drogowskazami i mapami po prostu umyć, bo po pewnym czasie pojawia się nalot od glonów.

Wyznaczacie też nowe szlaki?
Ostatni nowy szlak, jaki wyznaczaliśmy, powstał na zlecenie stowarzyszenia z Cekcyna – szlak poligonu Heidekraut. Wszystko zaczyna się od samej potrzeby, konkretnego celu. W tym przypadku akurat chodziło o to, żeby turystom przybliżyć ten były niemiecki poligon, a także o to, by był to szlak, który można bez problemu przejść w jeden dzień, on ma kilkanaście kilometrów. Zaczyna się w Wierzchucinie na stacji, można zrobić pętlę wokół poligonu, czarnym szlakiem wrócić do Wierzchucina. Jego przebieg trzeba było tak zaplanować, żeby pokazać te najciekawsze miejsca w terenie. Stowarzyszenie poustawiało przy szlaku tablice informacyjne, więc mamy pełną informację i o poligonie, i o trasie.

A inne szlaki warte polecenia?
Dla bydgoszczan jest bardzo dużo propozycji w samym mieście i wokoło. Naszym koronnym szlakiem jest szlak Brdy, który zaczyna się w Brdyujściu, na skrzyżowaniu ulicy Witebskiej i Łowickiej przy pętli autobusu 81, a kończy się dopiero w Konarzynach, już na Pomorzu. Ma 159 kilometrów. To idealny szlak do rekreacji, bo w znacznej mierze biegnie lasem z Bydgoszczy do Koronowa, przechodzi przez Romanowo, znowu przez las, aż do promu. Niestety, kiedy prom nie kursuje, nie ma przepustowości, ale dalej można iść szlakiem zielonym – bo przy promie przebiegają dwa szlaki – zielony, jezior koronowskich, i niebieski, Brdy. Aż do Konarzyn szlak cały czas przebiega przy Brdzie, przechodzi przez uroczyska: Świt, Piekło, Gołąbek, Woziwoda, te najciekawsze tereny w pobliżu Brdy. Ten szlak mogę w ciemno polecić. Zwolennikom militariów polecam szlak umocnień Przedmościa Bydgoskiego, bo tam jest dużo schronów z okresu II wojny, można je obejrzeć, wejść do środka, przez pasjonatów tych czasów zostały one odkopane i są teraz ogólnodostępne.
Dla innych ciekawy może być jakiś szlak przyrodniczy, np. pól malowanych, który zaczyna się w Bydgoszczy na Osowej Górze, a kończy w Wierzchucinku i biegnie właśnie polami. Tym szlakiem najlepiej wybrać się w maju, kiedy kwitną rzepaki – to bajka! Jest też szlak rezerwatów z Bydgoszczy do Chełmna. Każdy szlak można dopasować do pory roku, do upodobań turysty, do innych wymogów.

Gdzie można znaleźć więcej informacji o tych szlakach?
Najwięcej informacji jest na mapach, ale trzeba wybrać takie, które mają aktualną sieć szlaków. Nie każde wydawnictwo się z nami kontaktuje i później publikowane są mapy, które mają szlaki z czyjejś wyobraźni – tam przebieg nie jest adekwatny do tego w terenie. Poza tym szlaki mają to do siebie, że czasami się zmieniają – trzeba to na bieżąco aktualizować (w związku z budową nowych dróg itd).
Oczywiście, są wydawnictwa, które były z nami konsultowane. Współpracowaliśmy np. z Zespołem Parków Krajobrazowych Nadwiślańskiego i Chełmińskiego – ta mapa na 99 procent ma aktualną sieć szlaków. Nie jest do sprzedaży, można ją dostać w parku. Podobnie z mapą Tucholskiego Parku Krajobrazowego.

Cechy turysty idealnego?
Bardzo dobra orientacja w terenie – to cecha może nie tyle turysty, co przewodnika, bo turysta, jak to się mówi, nie w każdą dziurę wchodzi, a przewodnik powinien znać cały teren, po którym oprowadza.
Trzeba mieć wiedzę o terenie, nie można ludzi prowadzić w ciemno. Każdy przewodnik wie też, że jeśli coś jest nie tak, to musi na bieżąco korygować trasę. Są momenty, że ktoś się zgubi, trzeba kogoś odnaleźć, wtedy nie uda nam się zrealizować całej trasy, trzeba tak iść, żeby zdążyć na przykład na pociąg. Z tego, co pamiętam, przeważnie przychodziliśmy na styk (śmiech). Najgorzej, jak były złe warunki atmosferyczne, na przykład taki śnieg, że trudno się szło. Ale zimą jest też bajecznie.

Czym się różni przewodnik od pilota?
Przewodnik, jak sama nazwa wskazuje – przewodzi, jego zdaniem jest pokazanie regionu, miasta, w naszym przypadku jest to najczęściej Stare Miasto, ale promujemy też Bydgoszcz szerzej, zaglądamy, do Fordonu, do Ostromecka. Trzeba przyznać, że Bydgoszcz jest coraz bardziej atrakcyjna i wielu ludzi się nią zachwyca. Często po skończonym oprowadzaniu słyszymy: „Nie myślałem, że Bydgoszcz jest taka piękna”. Dla nas, przewodników, to sama słodycz (śmiech).
Osobiście jestem jednak bardziej zafascynowany przyrodą niż murami, wolę oprowadzać po terenie – u nas na nizinach to raczej rzadkość.

A pilot?
Do zadań pilota wycieczek należy czuwanie, w imieniu organizatora turystyki, nad sposobem świadczenia usług na rzecz klientów, wskazywanie lokalnych atrakcji oraz przekazywanie podstawowych informacji o odwiedzanym kraju i miejscu.

Zdarzają się grupy „trudnych” turystów?
Najciekawszymi grupami są grupy niepełnosprawnych. Często oprowadzam niewidomych – muszę im pokazywać różne rzeczy – „pokazywać” – to oznacza, że oni mają podejść do obiektu i go dotknąć, „oglądać” go rękoma. Widzicie to – pytam? Muszę bardziej skupić się na szczegółowym opisie obiektu, na detalach, by mogli sobie wyobrazić to, czego nie mogą zobaczyć.

Skąd wzięło się Pana zainteresowanie turystyką?
Zaczęło się już w dzieciństwie. Pochodzę z Kaszub. W gospodarstwie, gdzie się wychowywałem, od 1975 roku mieszkali archeolodzy, ponieważ na tym terenie odkryto kurhany z okresu kultury łużyckiej. Później okazało się, że są tam też znaleziska kultury pomorskiej i wielbarskiej – największą sensacją był odkryty grób książęcy, właśnie z okresu kultury wielbarskiej. Jako młody chłopak byłem przy tym, przebywałem z tymi studentami – wszędzie mnie wpuścili, więc tę starożytną historię mogłem dotknąć, przeżywać ją z nimi. Z tego wzięło się zaciekawienie historią. Później, stopniowo, poznawałem swój region, który krajobrazowo jest bardzo urozmaicony – wzgórza morenowe, lasy sandrowe, jeziora, rzeki...
Wraz z nauką w kolejnych szkołach, wypuszczałem się dalej. Pierwsza szkoła leżała w odległości dwóch kilometrów, ale następna – już 30 km. I tak tereny moich zainteresowań coraz bardziej się poszerzały. Później przyszła fascynacja górami... Kiedy byłem w szkole średniej, w chojnickim oddziale PTTK robiono kurs na przewodnika turystycznego, zaraz się tam zgłosiłem. Od tego czasu, czyli od 1986 roku, jestem czynnym przewodnikiem. Już ponad trzydzieści lat.

Jak wyglądały te „przewodnickie” początki?
Jeszcze mieszkając w Chojnicach, robiłem dla PTTK inwentaryzację krajoznawczą gminy Brusy. Oznaczało to pójście w teren i odnotowanie tego, co jest ciekawe pod względem turystycznym i krajoznawczym: pomników przyrody, parków, rezerwatów, ale też kościołów itd. – wszystkiego, co ma jakąś wartość zabytkową. Trzeba było zrobić zdjęcie – wtedy jeszcze czarno-białe – i opisać historię danego obiektu, żeby później, przy robieniu przewodników, było z czego korzystać. Dziś ta dokumentacja ma wartość historyczną, bo niektóre z tych obiektów już nie istnieją.
Kiedy się ożeniłem, przeprowadziłem się do Bydgoszczy i też włączyłem się w działalność PTTK, najpierw w oddziale w Fordonie, potem w oddziale w Bydgoszczy, i jestem tu do dzisiaj.

Musiał się Pan bronić przed kolejnymi funkcjami.
Na pierwszym zjeździe oddziału, w którym uczestniczyłem, chcieli bym został prezesem, ale się nie zgodziłem, zostałem wiceprezesem do spraw programowych i tę funkcję pełniłem 10 lat.
Na moich barkach były imprezy, które oferowaliśmy społeczeństwu. Na rok organizujemy około 300 imprez, a to już sporo. Te imprezy nie odbywają się codziennie, ale na przykład 5–6 w jeden weekend. Mówi się, że jest jakiś sezon turystyczny – dla nas sezon trwa cały rok, zimą też nie odpuszczamy, przeciwnie, czasem właśnie wtedy są ciekawsze wycieczki niż latem.

Certyfikujecie też nowych przewodników?
Zawód przewodnika terenowego został zderegulowany – teraz marszałek certyfikuje tylko przewodnika górskiego. W związku z tym PTTK wróciło do tego, że samo certyfikuje przewodników, prowadzi szkolenie, które trwa mniej więcej rok. To 250 godzin, w tym kilka wycieczek. My dajemy uprawnienia na całe województwo, ale na przykład Toruń organizuje szkolenia na samo miasto – takie szkolenia są krótsze. Podobnie na konkretny obszar, na przykład na szlak piastowski, kopernikowski, ziemię chełmińską, dobrzyńską.

Tadeusz Frymark – prezes Koła Przewodników i Pilotów Regionalnego Oddziału PTTK „Szlak Brdy” w Bydgoszczy. Przodownik turystyki pieszej, kolarskiej, górskiej, instruktor krajoznawstwa Polski, instruktor ochrony przyrody

Tagi PTTK, wycieczki
Marta Kocoń

Marta Kocoń Autor

Sekretarz Redakcji