Wydarzenia 26 maj 2017 | Andrzej Pawełczak
Europa nie kończy się na Polsce

– Problemy, które są pomiędzy Polakami a Ukraińcami, wymagają zdecydowanie większej otwartości – mówi Krzysztof Sikora/ fot. Ann a Kopeć

– Ukraińcy przyjeżdżają do Polski przede wszystkim z powodów ekonomicznych. Oni potrzebują pracy, a my pracowników – mówi Krzysztof Sikora, konsul honorowy Ukrainy w Bydgoszczy.

Andrzej Pawełczak: Niedawno zniesione zostały wizy dla Ukraińców do państw Unii Europejskiej. Czy Ukraina powinna zostać członkiem wspólnoty? Czy można już myśleć o Ukrainie w kategoriach państwa europejskiego?

Krzysztof Sikora: Jeżeli chodzi o wprowadzenie ruchu bezwizowego, to Ukraińcom się to należy, bo Ukraina jest już państwem stowarzyszonym. Podpisana została umowa (Janukowycz nie chciał jej podpisać), która zakłada, że po spełnieniu pewnych warunków, w krajach stowarzyszonych będzie obowiązywał ruch bezwizowy w strefie Schengen. Te warunki dotyczyły przede wszystkim walki z korupcją. Ukraińcy je spełnili i Unia Europejska w pewnym sensie była zobowiązana taką decyzję podjąć. Formalnie zakończył się pewien proces. Ukraińcy fatalnie trafili na okres niechęci do obcokrajowców i stąd ta decyzja była tak długo przetrzymywana. Jeżeli popatrzy się, w jakiej mentalności tkwi Europa Zachodnia, a w jakiej Wschód, to zawaliliśmy wiele spraw – myślę tu o politykach w Polsce. Kiedy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, trzeba było edukować ludzi, że Europa nie kończy się na Polsce. Przecież mamy sąsiadów, jesteśmy na skraju Unii, trzeba było zrobić wszystko, żeby ten sąsiad mógł do nas docierać, a my do niego. To są błędy popełnione jeszcze w 2002 roku, kiedy podpisaliśmy deklarację i wszystkie dokumenty, dotyczące warunków przystąpienia do Unii. Byliśmy zwróceni w stronę zachodu, na wschodzie postawiliśmy wielki mur.


Czy nie jest to konsekwencja niełatwej historii, która dzieli Polaków i Ukraińców? Zbrodnia wołyńska wciąż wymaga wyjaśnienia i nie można zacierać o niej pamięci.

Między nacjami w Europie jest wiele konfliktów, często nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy – na przykład między Szwedami a Norwegami czy Szwedami a Duńczykami. Problemy między Polakami a Ukraińcami mają podobny charakter. Jedni chcieli zdominować drugich. Nasza historia jest bardzo skomplikowana, ale trzeba poszukać tego, co łączy, a nie dzieli, nie tylko negatywnych przykładów. W 1943 roku Ukraińcy wymyślili sobie, że Hitler, skoro już tak daleko zaszedł, będzie ich partnerem i pomoże im odzyskać państwowość. Tylko że trzeba zabić Polaków. Mordowano nawet rodziny polsko-ukraińskie.


Czy w ogóle możliwe jest pojednanie?

Wielkim problemem jest brak wiedzy historycznej i to po obu stronach. Ciągle myślimy stereotypami, ale pojawia się także myślenie, że lepiej niektórych tematów nie ruszać. Trzeba usiąść i spokojnie porozmawiać. Problemy, które są pomiędzy Polakami a Ukraińcami, wymagają zdecydowanie większej otwartości. To, co ja staram się robić i to, co robi uczelnia, to budowanie coraz lepszych relacji pomiędzy Polską i Ukrainą.


Polska pomaga Ukraińcom. W Bydgoszczy przyjmowane są rodziny stamtąd, chociaż istnieje wymóg, aby przynajmniej jedna osoba miała polskie korzenie. Jak Pan ocenia to wsparcie?

Po 1990 roku nie wysililiśmy się, żeby dać chociażby taką moralną satysfakcję Polakom na Wschodzie, a ludzie zostali tam z różnych względów, także i dlatego, nie ma co ukrywać, bo uważali, że tam jest lepszy system. Podchodziliśmy do tego trochę lekceważąco – niech przyjedzie, damy mu stary dom, żeby sobie odnowił. Mieliśmy tu kilku takich repatriantów, kiepsko to wyglądało. Ci ludzie w Rosji, na Ukrainie, Białorusi, w Kazachstanie byli ważnymi personami – nauczycielami, urzędnikami. Nie stworzyliśmy systemu, który gwarantowałby im godziwe warunki powrotu do Polski. Teraz wygląda to inaczej, wielu Ukraińców z polskimi korzeniami uważa, że w Polsce się już nie odnajdą. Tam mają pracę, rodziny… Często wydobywa się argument, że na Wschodzie zostało wielu Polaków. To nic złego. To, że Polacy mieszkają w różnych częściach świata, jest naszym atutem, a nie jakąś wadą. Dzięki temu możemy budować kontakty, wzajemne relacje. I odwrotnie, to, że Francuzi, Niemcy, Ukraińcy mieszkają w różnych miejscach świata, przyczynia się do rozładowania napięcia. W XXI wieku już chyba nie ma mowy o tym, żebyśmy budowali mury.


Coraz większa grupa obywateli Ukrainy podejmuje w Polsce, także w Bydgoszczy i regionie, pracę i chętnie jest zatrudniana przez pracodawców. Jakie są tego przyczyny? Czy może to, Pana zdaniem, powodować jakieś zagrożenia?

Ocenia się, że w naszym województwie jest około 50 tysięcy Ukraińców. Są dwie przyczyny tego, że przyjeżdżają do Polski i tu podejmują pracę. Pierwsza, wojna rosyjsko-ukraińska, która jest faktem, sprawiła, że z dwóch milionów pracujących w Rosji Ukraińców pozostało tam 500 tysięcy. Albo Rosjanie nie chcieli ich zatrudniać, albo Ukraińcy nie chcieli pracować dla Rosjan. I te 1,5 miliona szuka pracy, a najbliżej mają do Polski. Druga przyczyna, bieda. Obniżyła się wartość hrywny, coraz mniej jest miejsc pracy na Ukrainie. Oczywiście, gdyby pracowali w Niemczech, Szwecji czy Norwegii, pewnie zarabialiby więcej, ale raz na rok byliby w domu. A tak, wsiadają do autobusu i w ciągu paru godzin są u siebie. W Polsce uruchamia się specjalne połączenia dla pracowników – kolejowe, autobusowe, nawet lotnicze. Powstał nowy biznes, zarabiają i ukraińscy, i polscy przewoźnicy. Polacy potrzebują pracowników, Ukraińcy potrzebują pracy. Na Ukrainie zarabiają około 700 czy 1000 złotych, w Polsce – 2, 3 tysiące, a fachowcy zdarza się zarobić 4 tysiące netto. Nie ma tu żadnych przyczyn politycznych, że nagle Ukraińcy źle się poczuli we własnym państwie, powody są czysto ekonomiczne.


Czy na Ukrainie zmieniła się sytuacja, przede wszystkim jeżeli chodzi o korupcję? Polscy przedsiębiorcy ciągle boją się tam inwestować…

Sytuacja radykalnie się zmieniła. Ukraińscy policjanci nawet przesadzają ze swoją uprzejmością, bo chcą być tak bardzo europejscy. Jeszcze trzy lata temu wielu z nich tylko szukało okazji, żeby wziąć łapówkę. Zmienia się także sytuacja w urzędach. Pewnie, że jeszcze w głowach jest to dawanie podarunku, „wziatki”. Staramy się im delikatnie wytłumaczyć, że chodzi o zrobienie dobrego interesu, na którym wszyscy zarobią, a nie o dawanie łapówki. Faktem jest, że nasze firmy są ciągle bardzo wystraszone, boją się inwestować na Ukrainie. Niestety, nadal pokutują stereotypy. A mogłaby się rozwijać współpraca, na przykład w dziedzinie rolnictwa, mają tam naprawdę doskonałe warunki. Na Ukrainie nie ma zbyt wielu sadów, których w Polsce nie brakuje, nie ma upraw warzyw. W to mogłyby wejść nasze firmy.

Młodzi Ukraińcy stanowią większość wśród obcokrajowców na polskich uczelniach, także bydgoskich i w całym regionie. Czy w Pana ocenie są problemy z asymilacją ukraińskich studentów w Polsce?

W Polsce ciągle mamy za mało wymian studentów. Jeżeli na uczelnię przyjeżdża Ukrainiec i nie studiują na niej przedstawiciele innych nacji, to natychmiast jest postrzegany jako ktoś obcy. Gdyby tych nacji było więcej, na pewno łatwiej byłoby się im asymilować. W naszej uczelni, Wyższej Szkole Gospodarki, mamy obecnie studentów z Afryki, Azji. Zawsze powtarzam, że nie ma rozwoju kraju, jeżeli nie ma wymiany ludzi, bo w ten sposób rodzą się wzajemne relacje biznesowe i nie tylko. W ten sposób znajduje się partnerów na całym świecie. Kształcenie jest także doskonałym biznesem, co udowadniają Brytyjczycy. My musimy robić wszystko, aby w tej wymianie uczestniczyć, nie tylko studentów, ale także pracowników. Dzięki temu ci ludzie poznają naszą kulturę.

Krzysztof Sikora – konsul honorowy Ukrainy, prezydent Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy