Wydarzenia 3 kwi 2017 | Wojciech Bielawa
Klienci nie wierzą, że Kosmyka na Gdańskiej już nie ma

Andrzej Śmiegel, szef Kosmyka / fot. Anna Kopeć

– Wciąż nie dociera do mnie, że to już koniec – mówi Andrzej Śmiegel, szef Kosmyka. Kultowy zakład fryzjerski przy ul. Gdańskiej 31 z końcem marca zostanie zlikwidowany.

Wojciech Bielawa: Nie było nadziei dla Kosmyka? Salon musiał zostać zamknięty?

Andrzej Śmiegel: Niestety. Z przyczyn ekonomicznych musieliśmy zakończyć działalność. Nasz salon miał 350 metrów kwadratowych. Koszty wynajmu były więc spore, a do tego trzeba doliczyć opłaty za wodę, gaz, prąd. Doszła także kwestia kotłowni. Musiałaby zostać wymieniona, a to inwestycja warta ćwierć miliona złotych. Nie stać nas na to. Brakowało nam także rąk do pracy. Kiedyś pracowało tutaj 55 osób, a na finiszu - 27. Młodzi przychodzili, trochę się poduczyli, a gdy już osiągnęli jakiś poziom, to uciekali i otwierali własne salony. Część młodych wyjechała strzyc za dużo lepsze pieniądze za granicę, m. in. do Niemiec i Irlandii. Siłą rzeczy obsługiwaliśmy więc mniej osób. A metraż i opłaty nie spadały. Dlatego wspólnie podjęliśmy tę trudną decyzję, że z końcem marca Kosmyk zostanie zamknięty.

Jak klienci przyjęli tę wiadomość?

Z wielkim smutkiem. Tym bardziej że niektórzy strzygli się u nas całe życie, od kilkudziesięciu lat. To byli stali, wierni klienci. Część z nich nie dowierza. Kosmyk to w końcu kultowe miejsce. W przeszłości strzygło się u nas wielu redaktorów, m.in. z Gazety Pomorskiej, Dziennika Wieczornego, czy radia PiK. W latach mojej młodości stałymi klientami byli także członkowie Wojewódzkiej Rady Narodowej. Przychodzili głównie na golenie prawdziwą brzytwą, ostrzoną na kamieniu albo pasku. Dobrze pamiętam z lat młodości przewodniczącego WRN Aleksandra Schmidta. Przyjeżdżał pod salon elegancką, czarną Czajką. Na mnie, na młodym chłopaku, robiło to wrażenie. Odwiedziło nas też kilka gwiazd: Bohdan Łazuka, Irena Santor i kilku innych artystów.

Ile lat w budynku przy Gdańskiej 31 działa fryzjer?

Zakład fryzjerski uruchomiono pod tym adresem pod koniec XIX wieku, prawdopodobnie w 1896 r. To było ponad 120 lat temu. Kawał historii. Nie wiem, co nastanie tu po nas, ale trudno będzie wypełnić tę lukę. Ja z zakładem związałem całe swoje życie. Przyszedłem do pracy 2 kwietnia 1962 r., pamiętam to jak dziś, choć minęło od tego dnia 55 lat. Miałem zaledwie 17 lat. Wtedy to była spółdzielnia, tzw. „jedynka”, a Kosmyk pojawił się dopiero po 1989 r. Wciąż nie dociera do mnie, że to koniec. Ponieważ jesteśmy w trakcie likwidacji, mam wiele spraw na głowie, więc nawet nie ma czasu o tym wszystkim myśleć. Z czasem pojawi się pustka i tęsknota.

Nie tylko Wy znikacie z Gdańskiej. Wasz los podzieli m.in. apteka „Pod Łabędziem”.

To smutne. Ulica podupada, likwiduje się kolejne punkty usługowe i handlowe. A kiedyś na ulicy Gdańskiej było pełno ludzi, szczególnie młodzieży. Jest dużo lokali, które wspominam z sentymentem. Pamiętam tłumy w Orbisie, czy tętniący życiem Cristal, gdzie chodziliśmy po pracy na kawę. Może czasy świetności jeszcze kiedyś wrócą.

Co z pracownikami? Znajdą nową pracę?

- Wszyscy sobie jakoś poradzą. W mieście powstanie kilka nowych zakładów fryzjerskich. Koleżanki otwierają salony, m.in. na Gimnazjalnej, Dworcowej i Moczyńskiego. Niektórzy przechodzą na emeryturę. Ja też o tym myślałem, ale postanowiłem pracować dalej. Mam stałe grono klientów, będę strzygł w salonie mojego syna, który też jest fryzjerem.

*Andrzej Śmiegel prezes Spółdzielni Fryzjersko-Kosmetycznej „Kosmyk”.

 

– Niektórzy strzygą się u nas całe życie, od kilkudziesięciu lat – mówi szef Kosmyka. Na zdjęciu: salon w latach 70.

 

Wojciech Bielawa

Wojciech Bielawa Autor

Redaktor prowadzący