Felietony 14 lut 2018 | Redaktor

„Firmy z branży mediów społecznościowych wpływają na to, jak ludzie myślą i się zachowują i nie zdają sobie z tego przy tym sprawy”. Soros wezwał do kontroli nad tymi przedsiębiorcami, których nieodpowiedzialna działalność skłania ludzi do „nieintegralnych wyborów politycznych”.

       

Autor jest publicystą,
redaktorem kwartalnika „Christianitas”

 

Podczas Forum Ekonomicznego w Davos swoje wystąpienie miał jeden z bohaterów (czy może raczej antybohaterów) współczesności. George Soros, jak się o nim pisze „miliarder i filantrop” uważany przez wielu za jednego z głównych kreatorów światowego porządku – tego miękkiego, liberalnego autorytaryzmu – w tym roku postanowił zaatakować dwóch gigantów Internetu, czyli Google’a oraz Facebooka. Wskazał ich jako zagrożenie społeczne, źródło uzależnień porównywalne do hazardu, a także, co chyba jest najistotniejsze, ponieważ dotyczy światowego układu politycznego, jako niebezpieczeństwo dla demokracji.

„Firmy z branży mediów społecznościowych wpływają na to, jak ludzie myślą i się zachowują i nie zdają sobie z tego przy tym sprawy”. Soros wezwał do kontroli nad tymi przedsiębiorcami, których nieodpowiedzialna działalność skłania ludzi do „nieintegralnych wyborów politycznych”. Można to łatwo zrozumieć, Internet zmienił oblicze polityki na świecie. Wręcz zaczęło się mówić, że to „internety” wygrywają lub przegrywają wybory. Mówiliśmy o tym bardzo wyraźnie w Polsce w roku 2015, kiedy doszło do zasadniczej zmiany przewagi w Sejmie. Podobna sytuacja miała miejsce, gdy prezydentem Stanów Zjednoczonych zostawał Donald Trump. Jego zwycięstwo, podobnie jak w Polsce zwycięstwo PiS, dokonało się wbrew polityce głównych mediów. „Internety” stały się ważnym punktem odniesienia w każdych niemal wyborach. Gdy w ostatnich dniach Miloš Zeman zwyciężył w czeskich wyborach, również zaraz pojawiły się komentarze odnoszące do znaczenia Internetu. Tym razem Internet przegrał – a zwyciężyli starsi, niedominujący w sieci obywatele, którzy wybrali polityka tożsamościowego przeciwnego liberałom.

Irytacja Sorosa na Google i Facebook jest zatem nie do końca trafna, ponieważ czy „internety” wygrywają czy też nie, liberalno-lewicowa opcja polityczna, którą Soros określa mianem „integralnej”, po prostu zaczęła przegrywać. „Przemija postać tego świata” chciałoby się za św. Pawłem powiedzieć i nie zmienią tej prawdy nawet miliardy dolarów. Kapitał może wzmacniać pewne zmiany, może nawet je inicjować, ale nie może ich zatrzymać. Bez wątpienia Internet – nawet Facebook, na którego co rusz ktoś narzeka, że został na nim zablokowany – zmieniły zupełnie świat dystrybucji informacji i opinii, a przez to zmieniły się też sposoby zawiązywania ludzkiej współpracy. Soros zatem powinien działać w kierunku ograniczania całego Internetu, który przecież nie kończy się na Facebooku. Jego płynność i zdolność do łączenia ludzi z zupełnie odmiennych konstelacji społecznych wytwarza bez wątpienia w świecie także synergię polityczną.

Chciałbym jeszcze przytoczyć komentarz mojego redakcyjnego kolegi umieszczony na… Facebooku, który, jak mi się zdaje najlepiej ujmuje historyczny wymiar tej wypowiedzi:

„Soros daje świetnie – wzorcowo – wyraz lęków aktualnie dominującej »arystokracji«, przerażonej zbliżającą się »rewolucją« . Reakcja jest ogromnie przewidywalna: znalazł się winny w postaci tego sektora opiewanego niegdyś »społeczeństwa komunikacyjnego« i »wolnego przepływu myśli« , nad którym nie udało się zapanować przy pomocy aparatur i aparatu działającego tak sprawnie w ostatnich dziesięcioleciach. Wobec czego arcymag Społeczeństwa Otwartego widzi otchłań: a z tej otchłani wyłaniają się już nie tylko pojedynczy barbarzyńcy (potrzebni do straszenia otchłanią grzecznych i niegrzecznych mieszczan), ale i – horribile dictu – »nieintegralne wybory«. Ostatnio jeden wybór po drugim. Zatem Soros zdaje się mówić: »Więc proszę zamknąć mi te fejsbuki, bo nam jeszcze one nie dość dobrze wychodzą, pokoleniu ślubującemu zakazywać zakazów«”.

To bardzo znamienne, ponieważ w ostatnich czasach coraz bardziej „społeczeństwa wolności” stają się społeczeństwami zakazów i nakazów. We Francji nie wolno krytykować aborcji ani odciągać kobiet od jej wykonywania, w Kanadzie warunkiem otrzymania grantu państwowego jest popieranie aborcji, w Polsce permanentnie odmawia się możliwości występu na uniwersytetach działaczom pro-life, a konstytucja jest czymś ogromnie ważnym, jeśli tylko nie staje akurat w obronie życia nienarodzonych. Przykład takiego myślenia dała niedawno opozycja parlamentarna wspierająca radykalnie aborcyjny projekt ustawy. Niezgodny z konstytucją nawet na pierwszy rzut oka. •

 

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor