Kultura 5 sie 2022 | Redaktor
„Dzień, który się nie kończy”. Rocznica śmierci Mieczysława Franaszka [RELACJA]

fot. Jacek Kargól

– Tego dnia myślami byliśmy z Mieczysławem, wspominaliśmy jego cudownej barwy głos i mądrości, z których było dane nam czerpać – pisze Bartłomiej Siwiec. Artyści związani z Galerią Autorską 31 lipca uczcili pamięć Mieczysława Franaszka.

Od dwóch lat spotykamy się 31 lipca o godz. 15.50 na cmentarzu Starofarnym w Bydgoszczy przy grobie znanego aktora, fotografa, Mieczysława Franaszka, w rocznicę jego śmierci. To ostatnie spotkanie otrzymało iście poetycki tytuł: „Dzień, który się nie kończy”. Siłą sprawczą tych zgromadzeń są właściciele Galerii Autorskiej: Jacek Soliński i Jan Kaja. Artysta często i chętnie występował w piwnicy przy ulicy Chocimskiej 5, nawet tak często, że żartobliwie mówiliśmy o nim, iż jest „trzecim Galernikiem”.

W tym roku nad grobem popularnego „Miecia” zebrało się łącznie kilkadziesiąt osób. Wiele z nich odczytało wcześniej przygotowane wiersze i fragmenty prozy dedykowane Zmarłemu. W kolejności alfabetycznej byli to: Bogdan Chmielewski, Joanna Gładykowska-Rosińska, Małgorzata Grajewska, ks. Franciszek Kamecki, Alina Rzepecka, Marek K. Siwiec, Hanna Strychalska. Mamy środek wakacji i nie wszyscy zaproszeni zdołali dotrzeć. Wiersze i fragmenty prozy w imieniu nieobecnych – Wojciecha Banacha, Krzysztofa Grzechowiaka, Grzegorza J. Grzmot-Bilskiego, Jarosława Jakubowskiego, Grzegorza Kalinowskiego, Macieja Krzyżana, Krzysztofa Szymoniaka i Wiesława Trzeciakowskiego – z wirtuozerią przeczytali Alicja Mozga i Jan Kaja. Każdy, kto tego dnia przyszedł na cmentarz i wsłuchał się w zaprezentowane teksty, nie miał żadnych wątpliwości, że Alicja Mozga, która obecnie czyta w Galerii poezje zaproszonych twórców, jest godną następczynią znakomitego aktora.

Odczytane wiersze i fragmenty prozy zrobiły spore wrażenie na przybyłej publiczności, w tym również na autorze tych słów. Cechowała je znacząca różnorodność. Jedno wszakże było wspólne: nić sympatii i tęsknota za popularnym aktorem, znanym choćby z filmu Feliksa Falka z 1987 r. „Bohater roku”. O tej zresztą roli ciekawie mówiła Hanna Strychalska.

W pamięć zapadł mi wiersz Krzysztofa Grzechowiaka „To zmarli”. Wydał mi się on na tyle ciekawy, że końcowy fragment tekstu załączam poniżej:

(…)

Tak, zmarli, którymi będziemy

Za jakiś czas, zastępują nas

W długich kolejkach po istnienie i piszą

Podania o życie, nawet wiersze

To zmarli wciąż bardziej żywi od nas samych

Od naszych sprasowanych dusz, ci których

Dźwiga nasza przeciążona pamięć

Bądź jednym z nich, jeżeli nie jesteś

Nim będziesz.

Znakomicie wybrzmiał też fragment prozy przygotowany przez Grzegorza Kalinowskiego:

Być może teraz stoi pośrodku Galerii puste krzesło przeznaczone dla Mieczysława, a im bardziej wyrazista jest ta pustka, tym bardziej jest On, jakby BRAK więcej mówił o OBECNOŚCI.

Słowa, którymi musi posługiwać się język, rozpadają się w ustach „niczym zbutwiałe grzyby” parafrazuję Hofmannsthala. A więc milczeć! By usłyszeć.

„Ach, jego głos, ten, który pośród nas / Uderzał skrzydłem!” (...) raz jeszcze Hofmannsthal.

I jeszcze jedna uwaga: udało mi się zaprezentować fragment wywiadu, który w lutym 2017 r. przeprowadziłem z Mieczysławem Franaszkiem, a tego samego roku został opublikowany w sopockim piśmie „Topos”. Cieszyłem się, że ten znakomity twórca znalazł dla mnie czas, zgodził się na miłą, życzliwą rozmowę, a nawet poczęstował herbatą i piernikami. O swoim dzieciństwie mówił następująco:

Urodziłem się w Krakowie, w podmiejskiej dzielnicy, więc niektórzy uważali, że to już prawie prowincja. Przed domem miałem łąkę, ptaki śpiewały. Miałem rodzeństwo, ale przez to, że byłem od nich dużo młodszy, byłem wychowywany prawie jak jedynak. Warunki życia były ciężkie, ale okolica bardzo ładna. Moje życie od dzieciństwa kręciło się wokół Kościoła. Byłem ministrantem. Interesowałem się też sportem. Na tej łące dużo trenowałem. Chodziłem na mecze A klasy na Prądniczankę. Zabawki były bardzo skromne, żadnej elektroniki. Pamiętam, że raz w paczce, którą dostałem, były pomarańcze, orzechy, jakaś czekolada. To wtedy było naprawdę rzadkie. Dużo czytałem gazet, chyba najczęściej były to pisma sportowe. Uwielbiałem zapach farby drukarskiej. A w radiu słuchałem słuchowisk. Radio to rzeczywiście wspaniały, magiczny świat wyobraźni.

Pytałem też Franaszka o wędrówkę, o to, że często w czasie swojej kariery artystycznej zmieniał miejsca pracy i na końcu tej drogi znalazła się Bydgoszcz…

To jest wpisane w ten zawód. Słynny Tespis też się często przemieszczał, a to wszakże było w VI w. p.n.e. To się nie zmieniło, takie były początki tragedii greckiej. Zawód ten ma coś wspólnego z religią, przecież teatr antyczny wyrasta z religii, z obrzędowości. Grotowski mówił, że «teatr to spotkanie człowieka z człowiekiem». Mnie się wydaje, że rzemiosło jest najważniejsze. Artyzm to nic innego, tylko maestria warsztatowa. Można to również zapisać w trzech słowach: wola, uczucie, świadomość. To wszystko jest potrzebne, żeby być dobrym aktorem. Miałem to szczęście, że w szkole w Krakowie pedagodzy teatralni poświęcali nam mnóstwo czasu. Nie mieli wtedy żadnych chałtur i jakość kształcenia była inna, teraz jest zdecydowanie gorzej. Jest oczywiste, że jak w szkole się tego nie nauczysz, to potem ci już nikt nie pomoże. Co do walizek, to są oczywiście tacy aktorzy, którzy wybierają model zasiedzenia. Całe życie grają w jednym teatrze. Ja wybrałem wędrówkę, stąd tyle razy zmieniałem miejsca pracy.

W zakończeniu wiersza Krzysztofa Szymoniaka „Dzień, który się nie kończy czyli kilka zdań o przemijaniu” autorowi niezwykle celnie udało się napisać o tym, co nieuchronne, o tym, co kończy naszą ziemską wędrówkę:

(…)

teraz jest lato w sadach zdziczałych

w cmentarnych jaśminach furkoczą sikory

mój plecak spakowany przede mną droga

i ciche niespieszne z Bogiem razgawory

Tego dnia myślami byliśmy z Mieczysławem, wspominaliśmy jego cudownej barwy głos i mądrości, z których było dane nam czerpać. Dziękujemy Ci za talent, którym potrafiłeś się podzielić, dziękujemy, Drogi Mieczysławie.

Przywołany fragment wiersza Szymoniaka idealnie nadaje się na zakończenie, ale jakiś wewnętrzny imperatyw każe mi napisać jeszcze kilka zdań, wspomnieć to, co najistotniejsze, a mianowicie, że Franaszek żył we wspólnocie, żył dla wspólnoty: działalność wspólnotowa jego życiu nadawała sens. Był człowiekiem nie tylko dobrym, pogodnym i życzliwym, ale bezinteresownym. Jeśli dostrzeżemy w czyimś sercu bezinteresowność, ten rzadki, zanikający dar, wtedy zrozumiemy, że to, co robimy, ma sens, a wzór, który przekazał nam krakowski aktor, skłania do duchowej refleksji i wart jest naśladowania.

Bartłomiej Siwiec

tytuł, lead – redakcja

 

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor