Miasteczku Bydgoszczu 22 mar 2019 | Redaktor

Ktoś powie, że sprawa terenów pozachemowskich jest zbyt poważna, żeby sobie z niej żarty stroić, ale szopkę, jaką zafundował mieszkańcom Łęgnowa i okolic poseł Platformy Obywatelskiej Paweł Olszewski, trudno inaczej skwitować.

Katastrofa ekologiczna, zgotowana Bydgoszczy przez nieistniejące już zakłady chemiczne, stała się głośna na cały świat za sprawą naukowców, którzy dowiedli, że trujące substancje dostały się do wód gruntowych i zmierzają ku Wiśle.

Od wielu miesięcy politycy przerzucają się oskarżeniami. Podsycają spór, bo rozgrzane do granic możliwości emocje to pożywka kampanii wyborczych. W tej atmosferze fachowcy próbują znaleźć jakieś rozwiązania, które ochronią ludzi, ochronią środowisko. I choć udało się pozyskać prawie 100 milionów na pierwsze działania wokół najbardziej szkodliwego składowiska odpadów, to wciąż jest to kropla w morzu potrzeb. Sytuacja dojrzała do tego, że wojewoda zaprosił do debaty nad problemem parlamentarzystów, urzędników, samorządowców, władze Bydgoszczy i przedstawicieli mieszkańców. Na spotkanie przybyli nawet najzagorzalsi przeciwnicy wojewody, posłowie Platformy Obywatelskiej Paweł Olszewski i Michał Stasiński. Mieszkańcy Łęgnowa i okolic mogliby sobie pomyśleć: O! coś wreszcie pozytywnego się dzieje wokół śmiertelnego problemu. Okazuje się jednak, że posłowie zamiast rozbrajać bombę ekologiczną, przyszli dolać oliwy do ognia.

Powodem do awantury była obecność na spotkaniu mediów. Wojewoda zapowiedział bowiem, że dyskusja toczyć się będzie za zamkniętymi drzwiami. Po awanturze dał się przekonać i dziennikarze zostali na sali. Ale posła Olszewskiego mało interesował przebieg spotkania.

W czasie prezentacji o skali katastrofy już publikował w mediach społecznościowych mema, jakim to cenzorem jest wojewoda z PiS. Gdy przyszło do dyskusji, najpierw on, a później Stasiński po prostu wyszli ze spotkania.

I taka scena sprzed lat mi się nasunęła, gdy pewna awanturująca się pracownica, która wpadała do gabinetu przełożonego, nakrzyczała, żadnej sprawy nie załatwiła i wybiegała. Szef wtedy wzdychał głęboko: Jak mewka, nadlecieć, nasrać i uciec.

Wasz Satyr

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor