Idee Szwalbego bliskie młodym. Podpowie, jak nie zmarnować szansy [WYWIAD]
fot. Anna Kopeć
– Wydaje mi się, że mam pewną misję do spełnienia – iść do szkół i mówić młodzieży o Andrzeju Szwalbem. Nie tylko dokonania tego niezwykłego człowieka, ale także jego idee, postawę wobec życia i ludzi trzeba dziś przybliżać młodym – mówi Krystyna Starczak-Kozłowska, autorka książki „Życie na przełomie”. Niedawno ukazało się drugie, poszerzone wydanie jej „opowieści” o twórcy bydgoskiej filharmonii.
Inne z kategorii
Będą wykonawcy procedur - zabraknie ludzi myślących [WIDEO]
Radni Bydgoskiej Prawicy: nie finansujmy z samorządowych pieniędzy partyjnych imprez! [WIDEO, ROZMOWA]
Marta Kocoń: Pani książka „Życie na przełomie. Opowieść o Andrzeju Szwalbem” została wznowiona po prawie 20 latach. Czym różni się to wydanie od pierwszego?
Krystyna Starczak-Kozłowska: O ponad jedną trzecią książka została poszerzona – w tym o dwadzieścia wywiadów z osobami, których część kieruje dziś placówkami artystycznymi powołanymi przez Szwalbego. Był on wizjonerem tak skutecznym, że nie tylko tworzył wizje i powoływał w Bydgoszczy ważne instytucje służące sztuce i nauce – Filharmonię Pomorską, Wyższą Szkołę Muzyczną, BTN, przygotował grunt na powstanie uniwersytetu – ale również jako społeczny inwestor budował gmachy filharmonii , B WA , opery... Ważne, że wielu moich rozmówców, z którymi przeprowadziłam wywiady, z pasją kontynuuje jego dążenia. Chciałam pokazać, jak współcześnie wyglądają owoce działalności Szwalbego.
Pod tym względem bardzo ciekawy jest m.in. wywiad z rektorem Akademii Muzycznej, prof. Jerzym Kaszubą, który z zachwytem mówi o harmonijnej współpracy wszystkich instytucji muzycznych dzisiejszej Bydgoszczy – Filharmonii Pomorskiej, Akademii Muzycznej, Zespołu Szkół Muzycznych, Opery Nova… A to świadczy o sile muzycznej miasta! I jest jakby „przepromienione” spojrzeniem Szwalbego, jego ideą łączenia sztuk, wspólnego działania w sferze kultury wysokiej. Żadna z działających w mieście instytucji muzycznych nie rywalizuje z drugą, ale razem dążą do celu, jakim jest rozwój kultury przez duże „s” w Bydgoszczy – a to jest jednocześnie droga do wielkości miasta.
Szwalbe uważał, że Bydgoszcz jest „skazana na wielkość”...
Pięknie to określił w wywiadzie, który z nim przeprowadziłam jeszcze w latach 70. Szwalbe uważał, że Bydgoszcz będzie w przyszłości „skazana na wielkość”, niemniej wyraźnie podkreślał, że z powodu kompleksów, jakie niestety jeszcze ma, nie potrafi docenić ludzi, którzy w tym mieście chcą zrobić coś dobrego, wyrastają ponad przeciętność. Bydgoszcz takich ludzi chętnie się pozbywa. No i samego Szwalbego też potraktowała z niewdzięcznością...
Był już na emeryturze, gdy miasto, natychmiast po przyznaniu mu tytułu Honorowego Obywatela, o nim zapomniało, jakby przestał istnieć. Przeżył to niezwykle mocno. Cytuję jego słowa: „czułem się autentycznie skopany bezpośrednio po otrzymaniu Honorowego Obywatelstwa Bydgoszczy. Natychmiast po tym fakcie, który przecież powinien mieć jakąś reperkusję – całkowicie o mnie zapomniano (...) Powoływano komitety w dziedzinach żywo mnie interesujących, zwoływano zebrania i rozmaite gremia ważne dla miasta – i nikt o mnie nawet nie wspomniał. To po cholerę mnie Honorowym Obywatelem uczyniono?! Żeby chociaż mnie jak kukłę chcieli za stołem obrad posadzić! Ale nie – zupełna martwota. Byłem tak wyczerpany, że w pewnym momencie wyrżnąłem dyplomem o ziemię! Tak, do tego mnie doprowadzili...” To jego słowa.
Pogodził się z tym zapomnieniem?
On się nie dał! Powiedział mi: „musiałem jednak wzburzenie pohamować i zacząć przypominać się Bydgoszczy w rozmaity sposób (...) zabierając głos na łamach prasy, czy też poprzez listy kierowane do władz w sprawach dla przyszłości miasta i regionu istotnych. Przykładowo: gdy przyszły przepychanki z regionem, gdy niepewna była przyszłość województwa – stać mnie było na napisanie 17 sążnistych rozpraw na temat regionu, województwa, samorządu, sejmików...” No i po wysłaniu tych 17 sążnistych rozpraw Szwalbe na nowo obudził zainteresowanie miasta – zaczęło znowu go zapraszać. Przecież ten człowiek przez swoje dokonania w dziedzinie kultury zmienił oblicze tego miasta! I pragnął nadal coś bardzo istotnego wnosić w życie Bydgoszczy – a miał tyle do powiedzenia! Tę jego niezwykłą energię, niezrażanie się niczym, zaangażowanie bez reszty w dobrej sprawie i w efekcie sukces – chciałabym przekazać młodym...
Wszystkie jego dalekosiężne wizje nabrały rozmachu i są realizowane.
Oczywiście – to jest najbardziej optymistyczne! I dlatego Szwalbe czuł się na ogół człowiekiem szczęśliwym, bo widział, jak niemal wszystko, co projektował, pojawia się, rośnie i rozwija. Stworzone przez niego wizje, dzięki jego uporowi, determinacji, nabierały na jego oczach realnych kształtów. Był romantykiem, ale stąpał twardo po ziemi i potrafił je konsekwentnie realizować. Już w latach 50., w powojennej Polsce, chciał pokazać prostemu człowiekowi, który wcześniej być może nie miał możliwości zaglądania do sal koncertowych, że warto wejść w duchową sferę życia przez sztukę. Stąd już wtedy budowa przezeń filharmonii, programy edukacyjne, międzynarodowe kongresy muzykologiczne i festiwale muzyki dawnej... Tak budził świadomość dziedzictwa kulturowego, poczucie narodowej tożsamości – otwierając podwoje sztuki przed, jak to określał, „nowym człowiekiem”.
Większość wywiadów z książki ma właśnie optymistyczny wydźwięk? Pokazuje rozwój miasta, dzieł Szwalbego?
Niewątpliwie, ale nie tylko tak superoptymistycznie, bo życie też nie jest nagminnie optymistyczne. I nie warto wystawiać laurek. Wiele osób, z którymi wywiady zamieściłam w książce, widzi jasno, że w tym mieście nie ma elit. Szwalbe wyrzucał Bydgoszczy, że (cytuję): „to miasto ma świadomość zewnątrzsterowną. Nie posiada własnych źródeł opinii, lecz idzie za ostatnim bodźcem, jaki się nawinął, np. za sprawą środków masowego przekazu – do następnego popchnięcia, być może w drugą stronę”. A rolą elit jest, jak mówił: „mieć zaplecze etyczne”. Być nie tylko wykształconym, opiniotwórczym gremium i debatować o sprawach kultury czy nauki – lecz jednocześnie w ważnych sprawach dotyczących miasta opowiadać się po stronie wartości moralnych , co wymaga odwagi cywilnej. Ale to właśnie jest cechą prawdziwych elit – i niezbędnym warunkiem dla duchowego rozwoju miasta. Miejmy nadzieję, że takich elit Bydgoszcz dorobi się z czasem – a Szwalbe wierzył, że to w przyszłości nastąpi – i dopiero wtedy tak naprawdę miasto wkroczy na drogę wiodącą do wielkości.
Ale w niektórych dziedzinach Bydgoszcz już teraz ma duże aspiracje.
Oczywiście – i to budzi wielkie nadzieje! A widoczne jest np. w pięknym promowaniu przez Bydgoszcz sztuki wysokiej w dziedzinie muzyki, co Szwalbe zasiał w ludziach i może w pokoleniach... Ale inne rodzaje sztuki przez duże „s” nie cieszą się dziś, nie tylko w Bydgoszczy, w dobie populizmu, takim samym poparciem – i moja książka o spełnianiu się wizji Szwalbego zawiera też znaki zapytania...
Źródłem wielkiej radości jest natomiast fakt, że Bydgoszcz rośnie i pięknieje. Jestem zachwycona pejzażem, zabytkową architekturą i w ogóle krajobrazem miasta – co widać szczególnie, gdy pokusić się o wędrówkę przez Bydgoszcz śladami zrealizowanych wizji Szwalbego. Gród nad Brdą przestał być „ciężkim” miastem, jak było za czasów, kiedy ten „skuteczny wizjoner” dopiero rozpoczynał swą działalność.
Jak będzie Pani promować książkę?
Czuję, że mam, jak mówiłam, pewną misję do spełnienia – chcę iść z książką do instytucji związanych ze Szwalbem, ale przede wszystkim chcę pójść do szkół i mówić o nim młodzieży. Nie ex cathedra, tylko nawiązując z uczniami żywy kontakt. Nie chodzi przecież o to, by pokazywać Szwalbego jako postać pomnikową, niejako „w świetle reflektorów” jego dokonań, lecz aby przybliżyć go młodym jako człowieka – żeby stał się im bliski w kształtowaniu przez nich charakteru, podejściu do życia. Żeby zobaczyli w nim kogoś, kto może im podpowiedzieć, jak żyć, by nie zmarnować tej jedynej szansy, jaką stawia przed każdym z nas nasze jednostkowe życie...
Pewien uczeń, który brał udział w szkolnym projekcie o Szwalbem, obejmującym też spacery po mieście, powiedział na koniec z zadumą w głosie: „jeden człowiek, a tyle rzeczy po sobie zostawił”. Może to jest owa najkrótsza refleksja na temat tego, kim był Szwalbe dla Bydgoszczy...? I pragnę zasugerować młodzieży: czy warto pomyśleć o tym, by kształtować życie tak, aby po sobie zostawić coś naprawdę istotnego – czy też, machając na wszystko ręką, pozwolić, żeby pozostała po nas tylko pustka...?
Wychowanie – to był dla Szwalbego ważny temat.
Bardzo dużo o tym rozmawialiśmy. Był wielkim przeciwnikiem wychowania bezstresowego, bezkrytycznego spełniania dziecięcych zachcianek, bo tylko niedosyt kształtuje osobowość. Rozmowy Szwalbego ze mną zawsze nawiązywały do spraw sumienia, dobra i zła, prawdy i piękna, „które jest początkiem wszystkich definicji...”. Tak, ten nasz „bydgoski guru” 16 lat po swym odejściu jest postacią, która skłania do głębokich refleksji. Był – na własny użytek – filozofem, człowiekiem głęboko myślącym.
Kiedy rozmawialiśmy o szczęściu, mówił „Szczęście nie jest mi potrzebne”. Uważał, że już samo dążenie jest szczęściem. Po 20 latach, gdy był już u schyłku życia, znów poruszyliśmy ten temat i powiedział zupełnie inaczej – szczęście jest potrzebne każdemu, ale jako rodzaj łaski, której udziela nam „Zwornik Świata”, jak nazwał Boga. Mimo trudnych sytuacji życiowych możemy mieć podskórne poczucie szczęśliwego, spełnionego losu, jeśli staraliśmy się być wierni swoim ideałom. „A u mnie – powiedział Szwalbe – koniec początkowi się kłania”. Uszczęśliwiało go to, że całe jego życie było jednolicie gorliwe w służbie wartościom, a tym samym – w służbie narodu, społeczeństwa, obywateli tej samej Ojczyzny, mającej , jak uważał – historią potwierdzone prawo do wielkości, godności, do naszej miłości i uszanowania wspaniałej tradycji kulturowej, którą powinniśmy kontynuować. Chciał, żeby efekty naszych dążeń służyły czemuś, co przetrwa dłużej niż nasze życie...
fot. Anna Kopeć
Co czwartek spotykałam się z Andrzejem Szwalbem
Pierwsze wydanie „Życia na przełomie” ukazało się w 1999 roku, nakładem Instytutu „Świadectwo”. Książka była owocem ponad 60 rozmów, jakie autorka odbyła z pierwszym dyrektorem Filharmonii Pomorskiej. – „Ponad rok, co tydzień, w czwartek, przychodziłam do domu Andrzeja Szwalbego o godz. 12.00, a wychodziłam o godz. 17.00. Nigdy się nie nudziłam – to były pasjonujące rozmowy – opowiadała Krystyna Starczak-Kozłowska Magdalenie Gill na łamach „Tygodnika Bydgoskiego”. Drugie, uaktualnione wydanie książki, powstało z inicjatywy Stowarzyszenia Andrzeja Szwalbego „Dziedzictwo”. Autorka poszerzyła je o 20 rozmów z kontynuatorami dzieł Szwalbego, a także o rozważania na temat popularyzowania dziś idei Szwalbego, jego stosunku do życia przede wszystkim w bydgoskich szkołach.