Felietony 3 sie 2019 | Redaktor

Gombrowicz, gdyby żył, to pewnie znalazłby w szczęśliwie ginącym gatunku o nazwie „polski intelektualista” temat na niejedno dzieło. Trudno wszak o byt bardziej upupiony – pisze Jarosław Jakubowski.

   

Jarosław Jakubowski

pisarz, poeta, dziennikarz

Niedawno w serwisie Polskiej Agencji Prasowej ukazała się rozmowa z Andrzejem Franaszkiem, literaturoznawcą, biografem Czesława Miłosza i Zbigniewa Herberta. Okazją do wywiadu była 50. rocznica śmierci Witolda Gombrowicza. Wypowiedzi Franaszka wskazują na to, że wciąż nie wyzwoliliśmy się z używania autora „Ferdydurke” w naszych polsko-polskich porachunkach, a przecież ten wielki pisarz na tak małostkowe traktowanie nie zasługuje. 

„Na naszych oczach dochodzą coraz śmielej do głosu zapiekłe sarmackie typy, demony kompleksów maskowanych wyższością, wielosetletnie złogi prowincjonalności i prostactwa. (...) Jeśli Gombrowicz dziesiątki lat temu pisał o Polaku, który uwielbił samego siebie, swoją płytkość, wszystkie swe wady z pomocą nawet nie Mickiewicza, a dzięki płytkiej Sienkiewiczowskiej „Trylogii”, o Polaku, który winien wyzwolić się z tej formy, podobnie zresztą jak z poczucia niższości wobec Zachodu, my widzimy, że ten proces nie powiódł się. A dokładniej: powiódł się jedynie częściowo i dziś jesteśmy społeczeństwem rozerwanym, żyjącym jakby nie tyle w różnych miejscach na mapie, co najdosłowniej w różnych czasach, epokach” – stwierdza Franaszek dowodząc, że „Trans-Atlantyk” i „Dziennik” Gombrowicza powinny stać się obowiązkowymi lekturami. Dorzucę jeszcze jeden, obiecuję że ostatni, cytat: „Narasta w nas poczucie grozy, lęku, bezradności, rodzi się pytanie: jak ratować siebie, nasze dzieci z tej upiornej polskiej formy. Niejedynej wszak, bo na przeciwnej szali moglibyśmy położyć nazwiska Brzozowskiego, Vincenza, Miłosza, Czapskiego. Mniej licznych, ale istniejących. Może zatem choć trochę pomożemy naszej obolałej ojczyźnie, jeśli młodszych od nas będziemy namawiać, by przeczytali i przemyśleli Miłoszowską „Rodzinną Europę” oraz Gombrowiczowski „Dziennik”. 

Jeśli to ma być literaturoznawczy, intelektualny namysł nad twórczością Gombrowicza, to ja Państwa bardzo przepraszam, ale nie kupuję tego. Czytając po raz nie wiem który o „demonach kompleksów maskowanych wyższością”, o „poczuciu niższości wobec Zachodu” oraz o „poczuciu grozy, lęku, bezradności” – więcej dowiaduję się o stanie psychicznym i umysłowym tak zwanych elit intelektualnych mojego kraju niż o nim samym. W ogóle intelektualista, ten marksistowski wynalazek, ma poważne trudności z samodzielnym myśleniem, dlatego chętnie korzysta z bryków w postaci choćby Gombrowicza, który wielkim pisarzem był. Zamienia się ten bryk w pałkę, bo przecież temperatura sporu jest tak wysoka, że nie sposób już wyrażać się z umiarem, nie mówiąc o humorze. Nie wiem, w jakim kraju żyje pan Franaszek, ale szczerze mu współczuję. Ja, gdyby przyszło mi funkcjonować wśród demonów ciemnoty i zabobonu, szybko bym sfiksował. Tym bardziej, że upał, to i na głowę się rzuca. Ale intelektualista wie, że nie będzie intelektualistą, jeśli nie wygłosi iluś tam rytualnych zaklęć mających poświadczyć jego intelektualizm. 

Najnudniejsza kapela świata, czyli Strachy Na Lachy, śpiewa ostatnio, że wyjeżdża z Polski. Niestety – do Polski, można więc przypuszczać, że sceniczni nudziarze będą męczyć ucho jeszcze długo. Nawiasem mówiąc, zastanawiam się, co tych wszystkich przerażonych Polską tutaj jeszcze trzyma. Chyba nie program 500 plus? Może raczej to, że mogą – z błogosławieństwem zaprzyjaźnionych mediów – mieszać niestrawną zupkę w tym swoim przypalonym kociołku? 

Gombrowicz, gdyby żył, to pewnie znalazłby w szczęśliwie ginącym gatunku o nazwie „polski intelektualista” temat na niejedno dzieło. Trudno wszak o byt bardziej upupiony.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor