Felietony 12 gru 2019 | Redaktor

Najciekawszy i najgłębszy spór o Tokarczuk pojawił się nie na lewicy, choć można by sądzić, że będzie to świetne paliwo do debaty nad meandrami lewicowo–liberalnej wrażliwości. Nie, to prawica podjęła trud zmierzenia się ze zjawiskiem „noblistka Tokarczuk”. Wbrew temu, co piszą i mówią lewicowi adwersarze, nie jest to dyskusja sprowadzająca się do narzekań, że „znowu nagrodzono lewaczkę”.

 

Jarosław Jakubowski

pisarz, poeta, dziennikarz

Nie jestem znawcą twórczości Olgi Tokarczuk, przeczytałem parę jej opowiadań, obejrzałem kiedyś w Teatrze Polskim w Poznaniu inscenizację jej „Prowadź swój pług wśród kości umarłych”, widziałem film „Żurek”, ponadto od czasu do czasu napotykałem jej wypowiedzi w mediach. Nie odczuwam z tego powodu żadnego dyskomfortu, ponieważ po pierwsze nie jestem literaturoznawcą i nie mam zawodowego obowiązku zapoznania się z pisarstwem noblistki, a po drugie, przypuszczam, że gdybym w pierwszej lekturze znalazł w nim coś interesującego, z pewnością bardziej bym się w nie zagłębił. Jednak nie o samym pisarstwie Tokarczuk chcę tu powiedzieć. Bardziej o tym, jak to pisarstwo, a raczej jak ta pisarka rezonuje w naszej przestrzeni medialno-politycznej.

Przede wszystkim muszę przyznać, że wiadomość o przyznaniu literackiej nagrody Nobla za rok 2018 Oldze Tokarczuk nie wywołała we mnie jakichś intensywnych uczuć, ani pozytywnych, ani negatywnych. Mogę powiedzieć uczciwie, że ani mnie to ziębi, ani parzy. Przypominam sobie, że w 1996 roku, kiedy Nobla dostała Wisława Szymborska, byłem w euforii. Bo Polka, bo poetka, bo jednak poetka wysokiej klasy. Wątpliwości i pytania pojawiły się chwilę później, ale fakt pozostał faktem – tamten Nobel był w moim odczuciu „jakiś”, ten jest „nijaki”. Co ciekawe, nie jestem odosobniony w tym odczuciu co do nagrody dla Tokarczuk. Podobne głosy pojawiają się wśród prawicowych komentatorów, również tych, którzy w przeciwieństwie do mnie pisarstwo to znają dobrze. Co jest przyczyną tej obojętności wobec, było nie było, Nobla dla polskiej literatury? Sądzę, że – nie umniejszając walorów estetycznych tej prozy – jednak ważniejsze są jej walory ideologiczne, wpisujące się niemal modelowo w strukturę sporu światopoglądowego pomiędzy prawicą a lewicą. Tokarczuk zdecydowanie, choć z właściwą sobie „czułością”, opowiada się za tą drugą. Świadczą o tym nie tylko komentarze do jej książek, ale również, a może jeszcze bardziej, jej pozaliteracka aktywność. Widać, że pisarce nie wystarcza samo pisanie i publikowanie, czyli to, co przeważnie łączymy z zawodem „pisarz”. Ona chciałaby mieć bezpośredni, nie poprzez teksty, wpływ na rzeczywistość, chciałaby tę rzeczywistość przemodelować zgodnie ze swoimi lewicowymi oczekiwaniami.

Myślę też, że nie mniej ważną przyczyną naszej letniości wobec Nobla dla Tokarczuk jest jakieś dręczące przeczucie, że ranga (artystyczna, filozoficzna, religijna) tej twórczości jest poniżej naszego dotychczasowego wyobrażenia na temat literackiego Nobla. Piszę celowo: „wyobrażenia”, bo stan faktyczny, jaki jest, każdy widzi od paru już ładnych lat. Trafnie w swojej wypowiedzi zauważył Tomasz Rowiński, że dla Polaków Nobel miał zawsze wymiar szczególny, narodowy, niepodległościowy czy – jak w przypadku Miłosza – antykomunistyczny. Nobel dla Szymborskiej można jeszcze od biedy wpisać w ten wymiar, było krótko po obaleniu komunizmu, młoda demokracja potrzebowała jakiegoś mitologicznego uwiarygodnienia, choć pytanie „dlaczego nie Herbert?” pozostaje aktualne.

Tokarczuk została nagrodzona w zupełnie innej sytuacji politycznej, gospodarczej i kulturowej, choć polityczny wymiar literackiego Nobla niewiele się zmienił. To nadal jest nagroda liberalnego establishmentu, z przechyłem w lewo. Aliści dla krajów świata zachodniego była i jest to ważna, prestiżowa, ale jednak jedna z nagród literackich, a nie jak dla Polaków – certyfikat udziału w cywilizowanym świecie, glejt na suwerenność czy inne, równie kompensacyjne świadectwo dla uciemiężonego narodu. Czas chyba na dobre pożegnać się z takim widzeniem tego lauru. I czas pogodzić się z tym, że jest on nagrodą w równym stopniu literacką, co polityczną, a ściślej ideologiczną. Zdecydowanie większe szanse na Nobla mają pisarze, którzy tak jak Tokarczuk, odpowiadają wyobrażeniu establishmentu o twórcy postępowym, a więc „bezpiecznym” w swoich poglądach, niestwarzającym ryzyka wymknięcia się spod kontroli. Casus Petera Handkego, który ciepło wypowiadał się o Slobodanie Milosevicu, wydawać się może „wypadkiem przy pracy”, jednak ten pisarz należy do pokolenia rewolty 1968 roku, która stanowi swoisty papierek lakmusowy dla obecnych jurorów, w dużej części również uczestników tamtych wydarzeń.

Co ciekawe, najciekawszy i najgłębszy spór o Tokarczuk pojawił się nie na lewicy, choć można by sądzić, że będzie to świetne paliwo do debaty nad meandrami lewicowo–liberalnej wrażliwości. Nie, to prawica podjęła trud zmierzenia się ze zjawiskiem „noblistka Tokarczuk”. Wbrew temu, co piszą i mówią lewicowi adwersarze, nie jest to dyskusja sprowadzająca się do narzekań, że „znowu nagrodzono lewaczkę”. Wypowiadają się publicyści, filozofowie, socjologowie i kto tam jeszcze. Nie przypominam sobie, aby którykolwiek z autorów prawicowych (może poza J.M. Rymkiewiczem) doczekał się takiej debaty na prawicy. Nie jest więc tak, że prawica nie ma kompetencji do uczestnictwa w sporze kulturowym z lewicą, co zdają się sugerować nawet co niektórzy przedstawiciele ugrupowania rządzącego.

Dlaczego nie przekłada się to na widoczne efekty w postaci faktów kulturowych, takich jak choćby filmy i przedstawienia teatralne? Poniekąd dlatego, że prawicowcy zbudowali stosunkowo silne think tanki, które jednak nie są strukturami zdolnymi do produkcji nowoczesnych artefaktów. Jest baza, nadbudowy brak. Tymczasem lewica pławi się w poczuciu tryumfu, raz po raz dochodzą stamtąd cokolwiek zabawne głosy świadczące o bałwochwalczym stosunku do noblistki Tokarczuk. Panuje atmosfera utwierdzania się utwierdzonych w ugruntowanych przekonaniach. Wypisz–wymaluj sytuacja Gałkiewicza z „Ferdydurke”, bo przecież: „Jak to nie zachwyca Gałkiewicza, jeśli tysiąc razy tłumaczyłem Gałkiewiczowi, że go zachwyca”.

Należy za to spodziewać się prawdziwego wysypu produkcji okołoliterackich, teatralnych, a pewnie i filmowych, biorących na warsztat nieśmiertelne frazy naszej nowej noblistki. Sztuka krytyczna, ta duma lewicy, nie potrafi być krytyczna wobec swoich. Inaczej prawica – wydajna intelektualnie, ale sztuki krytycznej „nie umie”. Ale to już inna pieśń.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor