Bariery, które można zlikwidować w Bydgoszczy od razu [FELIETON]
Trudno zrozumieć osoby izolowane, dopóki nie wejdzie się w „ich buty”.
Inne z kategorii
W rocznicę zakatowania bł. ks. Popiełuszki: Wojewoda i świat cały
Ta brzydka polityka [FELIETON]
Magdalena Gill
Zastępca Redaktora Naczelnego
"Tygodnika Bydgoskiego"
Sytuacja sprzed dwóch lat. Wchodzę do popularnej restauracji na obrzeżach Bydgoszczy, mąż z niemowlęciem czeka w samochodzie. Jest sobota, około godz. 14.00, lokal zapełniony mniej więcej w jednej trzeciej. Kelner z uśmiechem pyta, jakiego stolika potrzebuję. „Dla dwóch osób, plus wózek z niemowlęciem” – odpowiadam. Uśmiech znika z twarzy kelnera. „Niestety, nie mamy miejsc” – odpowiada.
Pamiętam, że wtedy wróciliśmy do domu i zrezygnowaliśmy z wizyty w restauracji. Ale mogłabym tak jeździć dalej po Bydgoszczy i sprawdzać, jak jest w innych miejscach. Czy rodzice z małymi dziećmi są mile widziani, czy wręcz przeciwnie?
W ten właśnie sposób powstawał subiektywny przewodnik po Bydgoszczy, tworzony przez pedagogów z niepełnosprawnymi uczniami z ośrodka przy ul. Granicznej. Przez dwa lata odwiedzali anonimowo bydgoskie miejsca, by sprawdzić, jak traktuje się tam niepełnosprawnych. Wspaniałe nauczycielki, dla których praca na szkole się nie kończy, zabierają niepełnosprawne dzieciaki do kawiarni, restauracji i wielu innych miejsc, by razem z nimi uczcić chwile radości. Wielokrotnie przedtem muszą się mocno napracować, by przekonać uczniów czy ich rodziców. Cudownie, gdy są traktowani w kawiarni, restauracji czy urzędzie, nawet nie wyjątkowo, ale normalnie, „po ludzku”. Życie pokazuje jednak, że nie zawsze tak jest. Z 72 testowanych przez nich placówek, w większości było dobrze. Ciągle jednak zdarzają się miejsca, w których czują się intruzami, a to nie powinno się zdarzać!
Trudno zrozumieć osoby izolowane, dopóki nie wejdzie się w „ich buty”. Nawet nie próbuję porównywać się z niepełnosprawnymi, ale do dziś pamiętam poczucie rezygnacji, gdy nie wpuszczono mnie z niemowlęciem do ulubionej restauracji. Dla mnie jednak tamta sytuacja to historia, bo dziecko szybko rośnie. Dla niepełnosprawnych to zawsze będzie „teraźniejszość”.