Felietony 3 maj 2018 | Marcin Masny

Lubię czytać internetowy „Dziennik Ubezpieczeniowy”, bo ubezpieczenia – to samo życie i prawie całe życie. Jeśli ubezpieczeniowiec umie patrzeć i słuchać, wie o życiu tyle, co ksiądz i adwokat –pisze Marcin Masny.

Marcin Masny – publicysta, tłumacz i poeta,
współpracował m. in. z „Gazetą Bankową” i tygodnikiem „Niedziela”


Opowiada stary ubezpieczeniowiec, obecnie prezes ubezpieczalni: „Lata temu likwidowałem szkodę – wgniecione drzwi w oplu. Właściciel roztrzęsiony, próbuję go uspokoić, tłumaczę, że to tylko samochód. A on do mnie zupełnie szczerze i poważnie: – Wolałbym ręki nie mieć niż te wgniecione drzwi. Ten przykład w pewnym stopniu pokazuje naszą mentalność”. Lubię czytać internetowy „Dziennik Ubezpieczeniowy”, bo ubezpieczenia – to samo życie i prawie całe życie. Jeśli ubezpieczeniowiec umie patrzeć i słuchać, wie o życiu tyle, co ksiądz i adwokat. Cytowany prezes wie, że rodacy po latach witają się słowami: „Czym jeździsz?”. Mnie nikt o to nie pyta, bo chodzę pieszo. Ale też dlatego wielu rodaków nie zaszczyci mnie kurtuazyjną rozmową. Najzabawniejsza była ta alienacja wśród innych rodziców, gdy odprowadzałem dzieci, a czasem przynosiłem któreś, do takiej niby lepszej szkoły. Katolickiej. Polska ma rekordowe wyniki sprzedaży nowych samochodów w stosunku do dochodów ludności. Inwestujemy jako naród w blachę i lakier, odprowadzając zyski do central w Niemczech.


Ale ja w sumie nie o tym miałem pisać. W dalszym ciągu swoich gorzkich wyznań prezes ubezpieczalni z zawodowym znawstwem zajmuje się śmiercią: „W grupówce ubezpieczamy pewne fakty: urodzenie dziecka, zgon osoby bliskiej (o swoim przecież nikt nie myśli)”. O własnym zgonie nikt nie myśli. Jasne! Ale dlaczego śmierć jest nieobecna lub zbanalizowana w naszej przestrzeni publicznej i prywatnej? Pogrzebawszy pierworodnego syna nieraz napotykałem ciekawe zjawisko. Kiedy temat padł w rozmowie, rozmówca zachowywał się, jakby nic się nie stało. Bez drgnienia, bez reakcji. Kontynuacja poprzednich tematów. Albo w pół sekundy o pogodzie. Oczywiście lepsze to od bzdur na siłę, świeckich i religijnych uprzejmości, porad życiowych i jaskrawo kłamliwych zapewnień: „Doskonale rozumiem”.


Śmierć zwierzęca w zasadzie niczego nam nie narzuca poza nieustanną walką o życie. Jeśli jesteśmy wyłącznie zwierzętami, moglibyśmy bez emocji rozmawiać o śmierci. I tak się rozmawia z ateistami. „Po prostu mnie nie będzie: ani tu, ani nigdzie” – powiada niejeden rozmówca deklarujący się jako ateista. Uczciwie. I może ten rozmówca skłonny będzie ubezpieczyć bliskich na wypadek własnej śmierci, bo nie ucieka przed tematem. Ale większość współczesnych ucieka. Czują, że śmierć nie jest nicością, niebytem. A jeśli nie jest, to prawdopodobnie trzeba się do niej przygotować. Wypada do niej dojrzeć. Bo potem już nie dojrzejemy. Usuwamy śmierć pozornie, a realnie usuwamy cierpienie, żeby nie dojrzewać, bo to wysiłek. Stąd powszechny infantylizm w życiu jednostkowym i społecznym, w instytucjach i prawie. To zjawisko nie jest nowe, ale jego dawną przyczyną był prymitywizm. Przytłaczająca większość mieszkańców tutejszych ziem jeszcze nawet dwieście lat temu w podróżnikach z Zachodu budziła zwierzęce skojarzenia bardzo podobne do reakcji ludzi Zachodu na czarnych Afrykanów, których nawet szlachetni misjonarze nie potrafili uznać za ludzi.


W życiu zbiorowym infantylizm ma zupełnie koszmarne efekty, zwłaszcza że dziecinnej gromadce nie przewodzą od dawna dojrzałe, po ludzku dorosłe elity. Współcześni mężowie stanu tupią nóżkami jak rozwydrzone dziewczynki. Władca europejski sprzed kilkuset lat przynajmniej udawał dorosłego, bo wypadało. Chciał uchodzić za ojca. A teraz ojcostwo jest niemodne, a nawet zwalczane. Ojcowie nie wojują już nawet o pozycję, którą mieli w złym, normalnym świecie. W świecie złym i obłąkanym walczą o prawo do widzenia dzieci, bo małżeństwo i rodzina nie istnieje, więc nie ma także głowy rodziny.


Człowiek jest zwierzęciem stadnym. Im mniej jest zwierzęciem, tym mniej jest stadny. Używanie wolnej woli, zwłaszcza wbrew własnej korzyści, jest wyróżnikiem prawdziwej dojrzałości. Stado z natury swej jest infantylne. Infantylni przywódcy pasą infantylne stado infantylnymi mitami zwanymi polityką historyczną. Rzetelna historia, prawdziwe życie niewiele ma wspólnego z kultem bohaterów dowolnej maści, z kłamliwym autoportretem narodu, rzekomo wspaniałego, a nawet mesjańskiego. Powiadają, że mit rodzi wspólnotę. To nieprawda. Mit może zrodzić tylko stado.
Wspólnoty nie rodzi też uprzejme pytanie: „Czym teraz jeździsz?” Ani też znak pokoju na nowoczesnej mszy. Ani wspólny krzyk na stadionie. Ani nawet mozolna, pełna wyrzeczeń i cierpień codzienna praca nad relacjami. Tylko ktoś, kto jest ponad nami wszystkimi.
Czy jest tam jakiś ubezpieczeniowiec po drugiej stronie? Jakiś agent? Hop hop!!!

 

Marcin Masny

Marcin Masny Autor

Publicysta, tłumacz, poeta, współpracował m.in. z "Gazetą Bankową" i tygodnikiem "Niedziela"