Felietony 4 lis 2017 | Redaktor

Trzy tygodnie temu europoseł Kosma Złotowski powiedział „Tygodnikowi”, że Polska pod rządami PiS chce w Unii Europejskiej „proponować i forsować własne rozwiązania”. Jeśli istotnie mamy przed zapaścią UE przepchnąć polskie wizje, potrzebny jest nacisk.

      

Marcin Masny

Publicysta, tłumacz, poeta

Współpracował m.in. z "Gazetą Bankową" i tygodnikiem "Niedziela"

Słuszne żądania kierowane przez Polaków do Niemców nie tylko same w sobie mają być spełnione, ale pomagają wywrzeć presję na Berlinie. Tam przecież zapadają decyzje zgłaszane później dla niepoznaki przez urzędników w Brukseli. W Berlinie zaś na decyzje wielki wpływ mają dawni okupanci z roku 1945, czego Niemcy wcale za bardzo nie kryją. Niemcy są psem łańcuchowym do pilnowania Europy. Wypasionym, wymytym, wyczesanym. Ale tylko psem. Kanclerzyca na jakiś tajemny rozkaz otwiera granice przed imigrantami, a Bundeswehrą, podobną do polskiej armią ekspedycyjną, kieruje pan Biefang, który udaje panią. Nadzoruje go pani, która – o dziwo – nie udaje pana, nazywa się von der Leyen, urodziła dużo dzieci, ale niespecjalnie się nimi interesuje. Jak powiada po cichutku polski profesor napotkany w berlińskiej kolejce, „Niemiec zaraz już nie będzie”.
Napotkałem profesora, bośmy z mec. Stefanem Hamburą podjęli na nowo protest głodowy, upominając się o uznanie za mniejszość narodową potomków dawnej mniejszości polskiej w Niemczech. Pisałem tu o sprawie dwa tygodnie temu, na kilka dni przed naszą akcją w Berlinie i Frankfurcie nad Menem. Niestety, media niespecjalnie nas wspierały, a wśród polityków wyczuwalny jest dystans. Reparacje, mniejszość polska, wpisy polskiej własności w księgach wieczystych – to są tematy do gadania, a nie do skutecznego załatwiania. Bo Niemiec mógłby zmarszczyć brew!
I tylko by zmarszczył. Ani puczu Niemiec nie umie urządzić w Warszawie, ani nie zaleje Polski armia panów przebranych za panie. Ta armia nie sprawdziła się ani w Afganistanie, ani w Mali. „Niemiec zaraz już nie będzie” – jak rzekł profesor. A ich czołgi, a w nich polscy czołgiści, są w Wesołej pod Warszawą. W Bydgoszczy ktoś sypie proch do czołgowych pocisków. Mamy tych leosiów o kilka więcej niż sami Niemcy.

Niemiec nie będzie. A może i świata nie będzie? Lęk przed końcem świata podsycany jest przez media. Na portalu społecznościowym wytknąłem naczelnemu pewnego tabloidu nieścisłości w materiale o apokaliptycznym rzekomo wulkanie u wybrzeża Afryki. I wywołałem redaktora do odpowiedzi. – To już szósty koniec świata w tym roku – odpisał trzeźwo. Po kilku dniach zamieścił materiał o siódmym końcu świata. Być może jednak, jak pozwoliłem sobie w tym kontekście prorokować w tym kąciku pod koniec wakacji, „przed nami się otwiera nowa cudowna era”?

Na razie jednak Ofelia jest najsilniejszym huraganem atlantyckim, który dotarł do Europy od 1851 roku. W Irlandii z największą klęska żywiołową od ponad pół wieku zmagał się premier – demonstracyjny gej. Gdzie te czasy, gdy Irlandię pogromcy religii nazywali Iranem Europy. Nowoczesność wtargnęła do tego kraju tak samo, jak i do nas. Tylko u nas procesy przebiegają łagodniej. Na razie mamy panie paprotki w polityce. Na geja w polityce przyjdzie czas. Może w najbliższych wyborach prezydenckich? Ale wróćmy na Wyspy. Akurat w dniu, gdy nad Londynem niebo czerwieniło się saharyjskim pyłem, a nozdrza mieszkańców Devonu wdychały spaleniznę z Portugalii, Stowarzyszenie Brytyjskich Ubezpieczycieli przepowiedziało kolejne kosztowne zawieruchy w Europie. Takiej częstotliwości huraganów nad północnym Atlantykiem najstarsi górale nie pamiętają, o historykach klimatu nie wspominając. Ma to wynikać z ocieplenia klimatu. Kto ociepla klimat? Jedni uważają, że nasze odkurzacze i dwutlenek węgla z naszych płuc. Inni uważają, że cykl natury. Inni powiadają staroświecko, że Pan Bóg. To On nam zesłał sierpniowe wichury i porywistego Ksawerego? A czemu nie? Czy to oznacza koniec świata? Nie wiadomo, ale dotychczas podobne sytuacje go nie oznaczały.

Na pewno jest to koniec jakiegoś małego światka. Zmierzch Zachodu wieszczyli już sto lat temu Oswald Spengler i jego mniej mistyczni następcy. Zmierzch przedłuża się, ale dostrzega go każdy, kto może porównać dzisiejszy Berlin z Berlinem XIX-wiecznym albo nawet współczesną metropolią afrykańską. Generałowie w Afryce nie udają kobiet, chociaż – jeśli wierzyć kardynałowi Sarahowi, który gościł u nas kilka dni temu – ku temu zmierzamy. Premierzyce-paprotki budzą tam uśmiech. Afrykańczycy mają dzieci, a matki się nimi zajmują. W dodatku wydawcy donoszą z Afryki, że gwałtownie rozwija się tam rynek książki.

Może byśmy Polskę przenieśli gdzieś na południe od Sahary, dalej od Niemiec i Rosji?

 

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor