Film 4 maj 2017 | Redaktor

Podpis pod zdjęciem: Głównym nośnikiem nieporozumień i emocji w filmie są stereotypy narodowe.

„Małżeńskie porachunki” reklamowane są w Polsce plakatem z Marcinem Dorocińskim, mimo że gra on tam rolę drugoplanową. O ile zwykle coś takiego wywołuje u mnie westchnienie dezaprobaty (taki prosty skok na kasę...), to tym razem uznaję ten ruch marketingowy za uzasadniony. Bo warto, by dla samego Dorocińskiego Polacy zobaczyli ten film.

 

 

Skandynawska kinematografia najbardziej znana jest z thrillerów, horrorów i dramatów. Co jakiś czas pojawia się w niej jakaś komedia, jednak zapewne z powodu parania się poprzednimi gatunkami, zwykle wychodzi im komedia czarna. Co wcale nie musi oznaczać, że widzowie będą mieć powody do zmartwień.

Reżyser Ole Bornedal tym gatunkiem zajął się po raz pierwszy. Akcja „Porachunków” opiera się na konflikcie między dwoma przyjaciółmi, Ibem i Edwardem, a ich żonami. Panie są znudzone mężami, natomiast ci myślą tylko o „jednym”, i to w taki sposób, że żadna ze stron nie jest zadowolona. Ib i Edward postanawiają się więc rozwieść, jednak okazuje się, że może to kosztować ich to zbyt wiele pieniędzy (zarobionych uczciwie i nie tylko). Kiedy widmo zubożenia zagląda im w oczy, jeden z nich po pijanemu zamawia przez Internet płatnego zabójcę, by w ten sposób pozbyć się problemu.

Bornedal bardzo swobodnie operuje wszelkimi narzędziami oferowanymi mu przez formę komediową. Na początek otrzymujemy typowe kłótnie małżeńskie i zabawne próby radzenia sobie panów z sytuacją. Jednak z chwilą wkroczenia na scenę płatnego mordercy rozpoczyna się makabryczna zabawa rodem z filmów Tarantino czy braci Coen. Sytuacja przerasta nie tylko samych bohaterów, ale również całe ich otoczenie. Wir wydarzeń porywa ich w bardzo dziwne, sytuacje, co daje reżyserowi możliwość wydobycia wszelkiej ksenofobii, nietolerancji i schematów myślenia zakorzenionych w bohaterach. Jednak Bornedal niczego upraszcza. Spotkamy się z różnymi stereotypami dotyczącymi imigrantów, homoseksualistów, policji czy nawet budowlańców.

Głównym nośnikiem nieporozumień i emocji w filmie są stereotypy narodowe – jeśli pojawia się Rosjanin, to jest wiecznie pijany i targają nim namiętności. Anglik reprezentuje kulturę i precyzję, a Duńczyk jest znudzony i wiecznie niezadowolony. Nie mówiąc już o arabskim imigrancie-terroryście.

Dzięki temu otrzymujemy bardzo ciekawy obraz współczesnej Europy i jej problemów. Co ciekawe, reżyser wcale nie sugeruje, że te stereotypy muszą być fałszywe. Daje nam odczuć, że wszystkie te europrzywary są elementem naszego folkloru.

Warto też zwrócić uwagę na grę aktorską. Cała czwórka głównych bohaterów wypada świetnie w swoich satyrycznych wizerunkach. Szczególnie Nicolas Bro w roli Iba bardzo wiarygodnie i plastycznie oddał jego zmienny charakter. Jednak największe wrażenie robi Dorociński – gdy tylko się pojawia, swoją charyzmą „kradnie” całą scenę. Duża w tym zasługa specyfiki granej przez niego postaci, efektownej samej w sobie, jednak widać, że aktor świetnie czuje się w komediowym klimacie. Przypomina się postać młodego wilka z „Kilerów dwóch”.

Tym, którzy chcą dobrze bawić się przy kinie trochę mniej widowiskowym niż to z głównego nurtu, poznać opinie naszych północno-zachodnich sąsiadów o nas samych i nie boją się ostrzejszego żartu, „Małżeńskie porachunki” gorąco polecam. To jeden z najbardziej udanych tego typu komentarzy w całej karierze Bornedala.

Jan Frymark

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor