Film 21 paź 2017 | Redaktor
Przyszłość, którą już znamy [RECENZJA FILMU]

fot. materiały dystrybutora

W 1982 roku Ridley Scott wyreżyserował „Łowcę androidów”, film, który z biegiem lat zyskał status klasyki gatunku science-fiction. Na ekrany kin wszedł właśnie „Blade Runner 2049” – sequel w reżyserii Denisa Villeneuve'a.

Przenosimy się do Los Angeles roku 2049. Kanadyjski reżyser już na wstępie puszcza oko do wielbicieli dzieła Scotta. I choć obie wizje przyszłości miejscami różnią się od siebie dość znacznie, to nie sposób nie dostrzec tu wspólnego mianownika. Fabularnie Villeneuve zahacza oczywiście o poprzednią część. Korporacja Tyrella, po śmierci swojego założyciela, rozpoczęła produkcję nowej wersji androidów pod nazwą Nexus-8. Replikanci doprowadzają jednak do wielkiego kryzysu – Zaciemnienia, który skutkuje awarią globalnego systemu. Większość zmagazynowanych w archiwach informacji ulega zniszczeniu. Na horyzoncie pojawia się jednak organizacja pod kierownictwem wizjonera Niandera Wallace'a (Jared Leto), która opanowuje trudną sytuację. Przy okazji jednak korporacja rozpoczyna produkcję nowych androidów, bezwzględnie posłusznych modeli Nexus-9. Wydaje się, że wszystko wraca do normy, poziom kontroli zostaje przywrócony. Umysł Wallace'a sięga jednak o wiele dalej, pragnie on bowiem stworzyć jednostki doskonałe, przewyższające pod każdym względem istoty ludzkie...


Oś fabularna kręci się głównie wokół oficera K (Ryan Gosling). Jego zadaniem jest tropienie androidów-niedobitków (starszych modeli), uciekinierów z kolonii, którzy mogą stanowić dla ludzi zagrożenie. Podczas jednej z misji K trafia na ślad Nexusa-8, jednego ze ściganych Replikantów, których należy wyeliminować. Przy okazji oficer odkrywa tajemnicę mogącą zaważyć na dalszych losach nie tylko jego samego, ale i całej ludzkości.


Villeneuve nie tworzy przeciętnych filmów. „Labirynt”, „Sicario”, „Pogorzelisko”, „Nowy początek”... Każde z tych dzieł stanowi indywidualną jakość, każde stanowi o klasie Kanadyjczyka. „Blade Runner 2049” wpisuje się w ten schemat. To kawał świetnie zrealizowanego kina. Ale nasuwa się pytanie: czy to dobra (i potrzebna) kontynuacja? Myślę, że tak. Villeneuve podjął dość duże ryzyko, ale był zarazem świadom swoich umiejętności i doświadczenia. Trzeba również zaznaczyć, że „BR 2049” został nakręcony z szacunkiem do filmu Scotta. Nie ma tu nachalnych, notorycznych nawiązań, przesadnych klisz, ale zarazem zachowana jest pewna ciągłość i niejako wspólna tożsamość obu dzieł. Villeneuve ma oczywiście, o czym wspomniałem na wstępie, nieco inną wizję przyszłości niż Scott. W „Łowcy androidów” panował deszczowy, przytłaczający klimat, tutaj z kolei stylistyka cyberpunkwego neo-noir przechodzi na inny poziom, serwując nieco sterylny, wyobcowany, surowy (mimo wciąż obecnej elektroniki, neonów i gadżetów) klimat.


Warto wspomnieć przy tym o genialnej wręcz grze kolorów. W filmie Villeneuve'a poszczególne barwy – biel, szarość, pomarańcz, błękit – chwilami „kradną” całe kadry. Niesamowity efekt. Jeśli jesteśmy już przy walorach wizualnych, nie można zapominać o kapitalnej pracy, jaką wykonał operator Roger Deakins. Ujęcia wgniatają chwilami w kinowy fotel, duży ekran z pewnością idealnie oddaje kunszt Brytyjczyka. Majstersztyk.


Muzycznie „Blade Runner 2049” czerpie chwilami z części pierwszej, w której Vangelis swoimi kompozycjami przyczynił się w dużej mierze do zbudowania klimatu. Zimmer i Wallfisch zachowują jednak „bezpieczną odległość”, nawiązując co prawda do pierwowzoru, ale i serwując bardziej dosadne brzmienia, tworzące niejako nową jakość.


Co do gry aktorskiej, Gosling bezapelacyjnie błyszczy tutaj najjaśniej. Charakter odgrywanej przez niego postaci idealnie wpisuje się w jego specyficzną manierę. Poza tym na ekranie zobaczymy Harrisona Forda w roli „zblazowanego” Deckarda i Jareda Leto jako bezdusznego wizjonera Wallace'a (niestety dość mało wyrazista postać).


Czy nowy „Łowca androidów” broni się merytorycznie? Tutaj można nieco ponarzekać. Kontynuacja zadaje w sumie te same pytania, co „jedynka”. Wszystko kręci się przecież wokół istoty człowieczeństwa, granic możliwych do przekroczenia, tych etycznych i fizycznych rzecz jasna. Różnica polega jednak na tym, że w obrazie Villeneuve'a pada więcej odpowiedzi, może ciut za dużo. Czy to wada? Zależy, czego oczekujemy od X muzy. Mnie osobiście podobały się niedopowiedzenia części pierwszej, czasem musieliśmy czytać między wierszami, a pewnych odpowiedzi szukać w symbolach i szczegółach. Kontynuacja to więcej oczywistości i łopatologii, no i – być może – furtka do kolejnej odsłony.


Całościowo jednak należy docenić Villeneuve'a za odwagę, za wykonanie, pewne wyczucie w uniwersum i przede wszystkim – szacunek do klasyki. Kręcenia sequeli dzieł kultowych to często misja samobójcza, niewielu się to udaje. Kanadyjczyk wrócił z tarczą. Nowy „Blade Runner” to świetne kino science-fiction, potrafiące zahipnotyzować formą, chyba godnie kontynuujące dzieło Ridleya Scotta. Polecam.


Paweł Baranowski

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor