Tylko wstrząs może odmienić los Łuczniczki
Łuczniczkę Bydgoszcz – zespół, który trzy sezony temu walczył o medal PlusLigi, dziś czeka ciężka batalia o pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Po świetnej gry drużyny z poprzednich lat pozostało już tylko wspomnienie.
Inne z kategorii
Siatkarki dzielnie walczyły, ale w Łodzi punktu nie zdobyły
Tegoroczny sezon Łuczniczki najlepiej obrazuje, jak krótka jest w sporcie droga od uwielbienia do pogardzenia. Wystarczy cofnąć się do 2013 roku. Bydgoska drużyna ze świetnym na rozegraniu Michałem Masnym, charyzmatycznym i prawdziwym liderem Stephanem Antigą i rodzącą się gwiazdą na pozycji atakującego Dawidem Konarskim wygrywała mecz za meczem. Prowadzony przez Piotra Makowskiego zespół wygrał rundę zasadniczą i toczył zacięte boje o medale. Ostatecznie bydgoszczanie skończyli sezon 2012/2013 na najmniej lubianym przez sportowców czwartym miejscu, ale w klubie – co zrozumiałe – taki rezultat przyjęto z dużym zadowoleniem.
Co różni taki klub jak Łuczniczka od potentatów ligowych (ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, PGE Skra Bełchatów, Asseco Resovia Rzeszów)? Przede wszystkim w przypadku tych zespołów sukces to ciągłość uzyskiwania dobrych wyników. Jeden dobry sezon nie oznacza, że większość wyróżniających się siatkarzy odejdzie, a drużynę tak naprawdę trzeba będzie budować od nowa. Tak – niestety dla kibiców z Bydgoszczy – stało się jednak w przypadku ówczesnej Delecty.
Zespół zmienił nazwę na Transfer, ale transferowych hitów było jak na lekarstwo. Z klubu odeszli najlepsi zawodnicy, a z sezonu na sezon jakość gry prezentowana przez siatkarzy zasilających szeregi drużyny była coraz słabsza. Kulminacją tego stanu rzeczy są obecne rozgrywki. W 17 spotkaniach Łuczniczka Bydgoszcz (od 2015 roku zespół nosi właśnie tę nazwę) tylko dwa razy zeszła z parkietu w roli zwycięzców. Pozostałych 15 pojedynków przegrała i ze skromnym dorobkiem punktowym (11 oczek) zajmuje 14. miejsce w tabeli, wyprzedzając tylko Epadon Szczecin i AZS Częstochowa (stan na 9 stycznia 2017 roku).
W klubie z meczu na mecz atmosfera gęstnieje. Nie może być jednak inaczej, skoro zespół przegrywa kolejne spotkania, a z sześciu ostatnich pojedynków u siebie nie wygrał żadnego. Kibice coraz głośniej domagają się zmiany szkoleniowca, ale klub milczy. Piotr Makowski to szkoleniowiec z dobrą marką. Udowodnił to w 2013 roku, gdy potrafił z wielkich indywidualności stworzyć dobrze rozumiejący się kolektyw. Nagrodą za jego świetną pracę była możliwość poprowadzenia reprezentacji Polski siatkarek.
Przygoda z narodową kadrą nie była jednak udana dla Piotra Makowskiego. Trener, który wcześniej sprawdził się w żeńskiej siatkówce, prowadząc Pałac Bydgoszcz, tym razem nie znalazł nici porozumienia z kadrowiczkami. Obserwując aktualnie pracę trenera Makowskiego, można odnieść wrażenie, że szkoleniowiec po tym niepowodzeniu jeszcze nie do końca się podniósł. Aktualnie u trenera Łuczniczki brakuje tej pasji, jaką imponował, prowadząc ówczesną Delectę.
Brak ten powoduje, że trener nie jest już w stanie wydobyć z zespołu maksymalnego potencjału. Co prawda obecni gracze Łuczniczki nie zagwarantują walki o medale, ale mając takich zawodników jak Marcel Gromadowski, Igor Yudin czy Mateusz Sacharewicz, drużyna powinna zajmować miejsce przynajmniej w okolicach 10. pozycji. Tak nie jest i patrząc na formę zespołu chociażby w przegranym na początku stycznia 0:3 starciu z AZS Politechniką Warszawską, trudno uwierzyć, że stanie się to w tym sezonie.
Kołem ratunkowym jest jedynie wstrząs. Efekt nowej miotły, czytaj nowego sztabu szkoleniowego, w tej chwili wydaje się jedynym posunięciem, które mogłoby jeszcze odmienić losy Łuczniczki w bieżącym sezonie. O ile po kilku kolejnych porażkach można było jeszcze zaufać trenerowi Piotrowi Makowskiemu, o tyle po tylko 2 zwycięstwach w 17 meczach trudno o wiarę, iż z tego ziarna będzie jeszcze plon.
Warto jednak podkreślić, że to nie tylko Piotr Makowski jest winny słabym wynikom zespołu. Odpowiedzialność muszą także wziąć na swoje barki prezesi, którzy zbudowali taki a nie inny skład. Przykładowo sprowadzony do drużyny Marcel Gromadowski przegrywa rywalizację z młokosem Bartoszem Filipiakiem, a Patryk Szczurek nie jest w stanie udźwignąć roli pierwszego rozgrywającego.
Jeszcze dwa, trzy miesiące temu widmo spadku było dla bydgoszczan scenariuszem z filmu science fiction. Obecnie jeśli włodarze klubu się nie przebudzą i nie dokonają zmian, za kilka tygodni zespół może być już ostatni w tabeli. Z takiej pozycji często trudno jest się wydostać. Przypomnijmy, że w myśl nowego regulaminu w PlusLidze ostatni zespół w tym sezonie będzie grał baraż z mistrzem pierwszej ligi o pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Patrząc na grę Łuczniczki, nie można wykluczyć, że i w tym starciu drużyna z kujawsko-pomorskiego zeszłaby z parkietu jako pokonana.
Kibice to publiczność, która nie zadowoli się pierwszym lepszym spektaklem. Zwłaszcza siatkarski kibic w Polsce, który widział już wiele spotkań na wysokim poziomie ligowym i reprezentacyjnym, oczekuje widowiska, które porwie go i zachęci do przyjścia na kolejne. Sympatycy siatkówki na pewno nie mieli dobrych wspomnień po większości meczów Łuczniczki w tym sezonie. Słaba gra przekłada się na niską frekwencję. Odbudować zaufania kibiców nie będzie łatwo, ale można zrobić to skuteczną i efektowną grą. Do tego potrzebne są jednak zmiany w Łuczniczce.
Szymon Łożyński