Film 7 kwi 2018 | Redaktor
Maszynista pod ojcowskim nadzorem [RECENZJA FILMU]

Główny bohater cały czas zachowuje kamienną twarz i broni się przed okazywaniem uczuć / materiały dystrybutora

Zdarza się, że co pewien czas ktoś nieostrożny lub zdesperowany znajdzie się na torach, tuż przed rozpędzonym składem… Taki też jest punkt wyjścia „Dziennika maszynisty”, serbskiego filmu w reżyserii Miloša Radovicia.

Prawie wszyscy chłopcy przechodzą w życiu okres fascynacji pociągami. Kręte tory, zwrotnice, tunele, mosty, lokomotywy i kolorowe wagony rozbudzają ich wyobraźnię w trakcie wielogodzinnych zabaw. Niektórzy zostają później prawdziwymi maszynistami. Niestety, często zdarza się, że co pewien czas ktoś nieostrożny lub zdesperowany znajdzie się na torach, tuż przed rozpędzonym składem…

Taki też jest punkt wyjścia „Dziennika maszynisty”, serbskiego filmu w reżyserii Miloša Radovicia. Główny bohater to doświadczony maszynista Ilija Todorović (w tej roli Lazar Ristovski, znany m.in. z „Underground” Kusturicy). Mężczyzna przeżywa właśnie kolejną stresującą sytuację. Pod kołami jego pociągu giną członkowie sześcioosobowej cygańskiej orkiestry. Nieuwaga kierowcy furgonetki przynosi tragiczne konsekwencje, z którymi zmagać musi się też mimowolny „zabójca” z lokomotywy. Przez lata pracy na kolei Ilija przyzwyczaił się już do tego typu sytuacji (na koncie ma kilkadziesiąt śmiertelnych wypadków), co wcale nie oznacza, że na nie zobojętniał. Po prostu nauczył się z tym żyć i nie okazywać wewnętrznych rozterek. Nawet psycholodzy są w takim przypadku bezradni i w trakcie sesji to potrzebują słów otuchy i uspokojenia.

Życie Ilii zmienia się, gdy na torach pojawia się kilkuletni chłopiec. Sima jest bodaj najmłodszą osobą, która usiłuje targnąć się na życie, wykorzystując potężną maszynę prowadzoną przez głównego bohatera. Na szczęście tym razem prędkość jest na tyle mała, że udaje się wyhamować skład. Od tego momentu losy niechcianego przez nikogo chłopca i samotnego, doświadczonego życiowo maszynisty, łączą się. Ku przerażeniu Ilii, zapatrzony w przybranego ojca Sima również ulega magii torów i lokomotyw…

„Dziennik maszynisty” utrzymany jest w konwencji tragikomedii zabarwionej bardzo czarnym humorem. Śmierć i makabra nie są ukazywane wprost i w sposób drastyczny. Stanowią jednak temat codziennych rozmów maszynistów, oswajających w ten sposób swoje lęki i samotność wobec tragedii. Ilija i jego koledzy wydają się cyniczni i pozbawieni uczuć. Radović zatrzymuje jednak kilka razy kamerę na twarzach doświadczonych mężczyzn i dobrze oddaje ich gorzką, niepozbawioną smutku refleksję na temat tragicznego fatum związanego z wykonywanym przez nich zawodem. Główny bohater cały czas zachowuje kamienną twarz i broni się przed okazywaniem uczuć, nawet względem przybranego syna. Okazuje się jednak, że jest gotów wiele dla niego uczynić.

Makabryczną ironią zawodu maszynisty jest to, że zdarza się, iż pod kołami prowadzonego przez niego składu ginie ktoś znajomy lub bliski. Niekiedy nie jest się bezpośrednim sprawcą takiej śmierci, ale widzi się ją z bardzo bliska, w sytuacji, gdy postronna osoba traci orientację w zgiełku potężnych maszyn i splątanej sieci torów. Taką traumę nosi w sobie Ilija, który przed laty stracił najważniejszą osobę swego życia. Może jednak będzie miał jeszcze szansę, by znów ją spotkać? Radović poszerza w tym miejscu poetykę swego filmu o element zagadkowego surrealizmu, który okazuje się bardzo ważny w procesie odzyskiwania harmonii. Po zasmakowaniu utraconego raju można już… spokojnie położyć się na torach i oczekiwać na nadjeżdżający pociąg.

„Dziennik maszynisty” z dużą dawką dezynwoltury opowiada o kwestiach fundamentalnych – samotności, śmierci, miłości utraconej i odzyskanej, ojcostwie i ofierze. Sposób, w jaki to czyni, przypomina trochę kino Jana Svěráka. Zresztą, ze słynnym „Kolą” tego reżysera łączy „Dziennik maszynisty” motyw adoptowania chłopca przez życiowego samotnika i przemiana, która w związku z tym się dokonuje. Radović pozostaje może bardziej „na powierzchni” tematu, czasem gubi trochę tempo opowieści, jednakże i tak zapewnia widzowi dużą satysfakcję odbiorczą, proponując niemało rozrywki (i urody, szczególnie, gdy na ekranie pojawia się piękna Nina Janković), ale też zadumy nad tragiczną ironią przypadku, inicjacją w dorosłość i nieuchronnością upływu czasu. Przenikającą film atmosferę przemijania potęguje scenografia – stary wagon zaaranżowany na mieszkanie, lokomotywy pamiętające być może czasy Tito (choć o to trzeba by jeszcze spytać kolejowych ekspertów lubujących się w modelach i datach ich produkcji), magnetofony kasetowe czy też plakaty z czasów istnienia Jugosławii, pozawieszane jeszcze na ścianach i meblościankach mieszkań oraz gabinetów. Współczesność zlewa się z przeszłością, tworząc bezczasową, bałkańską krainę żyjącą według własnego rytmu, wyznaczanego przez rozkłady jazdy i stukot kół na torach.

Dominik Wierski

Tagi bydgoszcz, Film
Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor