Kultura 1 wrz 2017 | Redaktor
Ratowała go i gubiła niezależność [Wspomnienie o Krzysztofie Derdowskim]

Krzysztof Derdowski/ fot. Kajetan Soliński

Krzysztof Derdowski, trzykrotny laureat „Strzały Łuczniczki”, odszedł niespodziewanie 17 sierpnia. – Pracował nad kolejną powieścią, dawał do zrozumienia, że to jego opus magnum – bydgoskiego pisarza wspomina Jarosław Jakubowski.

Próbuję się połapać, kiedy się poznaliśmy. Końcówka lat dziewięćdziesiątych, początek XXI wieku. Nasze kontakty bywały intensywne, ale miały też fazy wyciszenia. Mimo to za każdym razem, kiedy go spotykałem, czułem… Co czułem? Radość, tak, to najlepsze słowo. Przy Krzysiu nie można było nie czuć się dobrze. Bardzo lubiłem z nim przebywać, rozmawiać. Miał samoswoje poczucie humoru, a przy tym cechowała go rzadko spotykana erudycja. Zawstydzał mnie znajomością książek, o których nawet nie słyszałem. Miałem wrażenie, że on też lubi nasze spotkania. Traktował mnie jak młodszego kolegę po piórze, ale nie było w nim typowo „mistrzowskiego” podejścia. Krzysiu był skromny, choć znał swoją wartość.

Chyba w 2003 roku połączyła nas pierwsza edycja konkursu o „Strzałę Łuczniczki”, wymyślonego przez Macieja Obremskiego. Krzysiu zgarnął nagrodę, mnie przypadło wyróżnienie. Istniała między nami cicha, sympatyczna rywalizacja, jak to między ludźmi, którzy piszą i publikują. W jakiś tajemny sposób wzajemnie dopingowaliśmy się. Krzysiu nigdy nie okazywał zawiści, w rozpiętej szeroko koszuli, zamaszysty, wysoki, zdystansowany do rzeczywistości, przypominał trochę postać literacką. Jakby sam siebie napisał. Żył literaturą, zaczytywał się w filozofach, a jego sądy – choć nie zawsze się z nimi zgadzałem – były solidnie ugruntowane w lekturach.

W czasach istnienia „Węgliszka”, przystani idealnie skrojonej na potrzeby takich jak my, trochę „odklejonych” od świata, przegadywaliśmy godziny, prawie zawsze w licznym, rozgrzanym dyskusjami (i nie tylko) gronie. Potem naszym wspólnym portem stała się Galeria Autorska Solińskiego i Kaji. Pomorska 48, Chocimska 5 – te adresy wyznaczały nasze kolejne spotkania. Po nich zwykle udawaliśmy się gromadą „w miasto”, gdzie dopełnialiśmy tak dobrze rozpoczęty wieczór.

Krzysiu był człowiekiem niepogodzonym ze światem. Piszę to z pełną odpowiedzialnością. Nie pasował do środowiska polityki, choć swego czasu intensywnie z nim flirtował. Nie wpisywał się też jakoś w świat dziennikarski, choć przecież pełnił funkcje redakcyjne, łącznie ze stanowiskiem naczelnego. Ratowała, ale i gubiła go niezależność, której zaciekle bronił. Nie był, oj nie był lubiany przez luminarzy bydgoskiej tak zwanej kultury oficjalnej. Chłostano go za niepoprawne politycznie recenzje teatralne za kadencji Łysaka i Wodzińskiego. Nie odpowiadał na zapotrzebowanie towarzyskie, wyłamywał się z narzucanych odgórnie trendów. Jego opinie bywały piekielnie ostre, ale zawsze przemyślane. Wspomniane recenzje teatralne nie były zwykłymi recenzjami, czyli odfajkowaniem koteryjnych schematów – pod jego piórem zmieniały się w eseje socjologiczno-filozoficzne. Może dlatego tak wściekał różnych pluszowych misiów z tzw. salonu.

Muszę napisać też o czymś, co nie daje mi spokoju. Krzysiu w ostatnim okresie życia pracował jako nocny stróż. W rozmowach twierdził, że ceni sobie to zajęcie, bo umożliwia mu spokojną lekturę i pisanie. A jednak to wstyd – dla nas wszystkich i dla mnie osobiście – że nie „zagospodarowaliśmy” Krzysztofa lepiej, godniej, na miarę jego potencjału. Próbowałem – nie udało się…

Ostatni raz widziałem go dwa tygodnie temu. Przyszedł do Galerii Autorskiej na spotkanie z księdzem-poetą Franciszkiem Kameckim, prowadzone przez Piotra W. Lorkowskiego z Sopotu. Ciekawy i momentami burzliwy był ten wieczór. Jak niemal każdy na Chocimskiej 5. Po spotkaniu wyszliśmy przewietrzyć się na schody galerii. Cieszył się z przyznanej mu w tym roku trzeciej „Strzały Łuczniczki” za tom „Plac Wolności”. „Odgrażał się”, że zawalczy o czwartą. Powiedział, że pracuje nad powieścią, dawał do zrozumienia, że to jego opus magnum. Tytuł: „Kiedy umierałem”. Wyszła do nas Hania Strychalska, dobry duszek galeryjny. Uchwyciła dłonie Krzysia w swoje dłonie i patrząc mu głęboko w oczy powiedziała: „musisz mi obiecać, że będziesz dbał o swoje życie”. Nie pamiętam już, co odpowiedział. Chyba zbył to jakimś żartem, jak to Krzysiu. Coś mnie tknęło, żeby zrobić zdjęcie telefonem. Stanąłem na szczycie schodów i utrwaliłem chwilę, w której wszyscy byliśmy razem.

Okrutny ten sierpień. Trzy lata temu zabrał mi przyjaciela Andrzeja Maźca. Teraz ubyło spośród nas Krzysztofa Derdowskiego. Jak to jest, że tacy jak oni odchodzą, a tylu płaskich jak naleśnik dupków zostaje? Dlaczego śmierć wybiera tak niesprawiedliwie? Smutek i złość. Smutek i poczucie znikania świata, w którym byliśmy zadomowieni.

Żegnaj Krzysiu, odpocznij już. Widzimy się po drugiej stronie.

Jarosław Jakubowski

 

Pogrzeb Krzysztofa Derdowskiego odbędzie się w sobotę, 2 września. O godzinie 9.00 odprawiona zostanie Msza św. w kościele Jezuitów przy placu Kościeleckich, pogrzeb – na cmentarzu Starofarnym o godzinie 11.00.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor