Tropem polskich najemników [RECENZJA KSIĄŻKI]
Byli żołnierze jednostek specjalnych są zatrudniani w firmach ochroniarskich na Bliskim Wschodzie, w Afganistanie, Pakistanie i na statkach przewożących ropę w rejonach, gdzie zdarzają się ataki piratów. Krzysztof Wójcik w pasjonujący sposób opowiada o ich dokonaniach.
Inne z kategorii
Opowieści znad Brdy – książka Andrzeja Piechockiego
Krzysztof Wójcik to znany dziennikarz śledczy. Za swoje publikacje wielokrotnie doceniany i nagradzany. Za tekst o korupcji na Wydziale Prawa Uniwersytetu Gdańskiego i w pomorskim wymiarze sprawiedliwości otrzymał nagrodę Grand Press, ale w swoim dorobku ma również inne, nie mniej cenne wyróżnienia. Zawsze stara się opisywać ciekawe, głośne, ale równocześnie wzbudzające kontrowersje zjawiska. Jest m.in. autorem książek „Depresja miliardera. Historia Ryszarda Krauze” i „Mafia na Wybrzeżu”.
Tym razem podjął się opisania świata polskich najemników wojskowych. Wójcik ukazuje, że mają różne motywacje. Najczęściej chodzi oczywiście o pieniądze, ale nie zawsze, bowiem czasami powodem jest chęć zaznania przygody, sprawdzenia się w ekstremalnych warunkach, nieumiejętność pogodzenia się z „normalną” rzeczywistością po skończeniu służby w oddziałach specjalnych wojska, policji czy wreszcie próba odcięcia się od kłopotliwej przeszłości.
Bohaterami „Psów wojen” jest kilku najemników. Każda z opowieści jednak diametralnie różni się od poprzedniej. Zygmunt Wojtczak w szeregach Legii Cudzoziemskiej walczył w latach 50. w Indochinach. W tej samej formacji służył również Ryszard Doda, ale dopiero latach 90. XX wieku. Jeszcze kto inny na micie Legii Cudzoziemskiej budował swoją pozycję w świecie przestępczym. Mowa o Marku Kłosińskim pseudonim „Gizmo”, uczestniku trójmiejskiego półświatka gangsterskiego, ostatecznie skruszonym i współpracującym z organami ścigania w ramach programu świadka koronnego. Mamy tu jednak również byłego żołnierza jednostki specjalnej Formoza czy byłego członka jednostki GROM zatrudnionych w firmach ochroniarskich na Bliskim Wschodzie, w Afganistanie, Pakistanie czy też na statkach przewożących ropę w rejonach, gdzie zdarzają się ataki piratów. Opowieść o ich dokonaniach rozciągnięta jest na kilka dekad i wiele zakątków świata, takich jak Indochiny, Irak, Afganistan, Pakistan. Zabieg taki jest o tyle ciekawy, że pokazuje nam w jaki sposób, chociażby wraz z upływem czasu, zmieniało się opisywane przez autora zjawisko. Z zupełnie innymi problemami mierzyć musieli się najemnicy w latach 50. czy nawet 90., a z zupełnie innymi ci, którzy uczestniczą we współczesnych nam konfliktach.
Opowieść o Zygmuncie Wojtczaku zaczyna się banalnie. Jego młodość przypada na siermiężne lata powojenne. Zero perspektyw, wszechobecne zniszczenia, bieda i dodatkowo strach przed represjami. W takich warunkach zatrudnia się w porcie gdyńskim, aby tam zarabiać na życie. Tak jak wiele innych osób, stara się jednak kombinować, aby polepszyć warunki życia. Podczas jednej z transakcji wpada. Nie udaje mu się przeszmuglować zakupionego od szwedzkiego marynarza kawałka skóry na buty. Wartownik był zbyt dociekliwy i zaczynają się kłopoty. W perspektywie zainteresowanie UB, pobyt w więzieniu albo jeszcze gorszy los. Chcąc tego uniknąć, zakrada się na jeden ze statków i nielegalnie ucieka z kraju.
Początkowo zamieszkuje w Szwecji, ale po czasie stamtąd wyjeżdża. Ostatecznie ląduje w szeregach Legii Cudzoziemskiej, chociaż dzieje się to niejako wbrew jego wiedzy i woli. Podczas rozmowy z autorem tłumaczył: „Nigdy w życiu nie poszedłbym dobrowolnie w kamasze. Urzędnicy w ambasadzie zupełnie co innego mówili. A jak podpisywałem, to nawet nie wiedziałem co, bo przecież nie znałem ani słowa po francusku. Jak się dowiedzieliśmy, że to zaciąg do Legii Cudzoziemskiej, to zażądaliśmy od komendanta zwrotu dokumentów i zwolnienia nas do domów. Oficer tylko się śmiał, pokazując jakiś papier, że podpisany”.
Wojtczak opowiada o szczegółach swojej służby z rozbrajającą szczerością. W brutalny, oschły, a czasami zaskakujący sposób ukazuje kulisy funkcjonowania Legii Cudzoziemskiej, dla której zwierzchników liczyła się jedynie skuteczność. Przyjmowani byli wszyscy, którzy mogli dać przewagę na polach bitwy. „W mojej jednostce – wspomniał – służyli weterani Waffen-SS. Nie było trudno ich rozpoznać, bo mieli blizny po esesmańskich tatuażach. Francuzi nie zwracali na to uwagi. Dla nich liczyło się mięso armatnie, a esesmanów dodatkowo cenili, bo wiedzieli, że to świetni żołnierze. Doskonale wyszkoleni w jednym celu – by zabijać”.
Wraz z innymi legionistami Wojtczak mógł sprawdzić się w boju podczas I wojny wietnamskiej. Konflikt ten był pełen przemocy, okrucieństw i bestialskich zachowań. Lepiej było zginąć niż dostać się do niewoli, gdzie pojmanego czekały wymyślne tortury. Częste były przypadki rozrywania się granatami, aby nie trafić w ręce Wietkongu. Wszechogarniający stres powodował, że nawet weterani z SS nie wytrzymywali i pakowali sobie kulkę w głowę. „Stres był tak wielki – wspominał – że powoli zabijał. Widziałem, co robi z człowieka. Widziałem, jak w dżungli ludzie zaczynają wariować. Tego się nie da powstrzymać. Obłęd po prostu w pewnej chwili przychodzi i już zostaje”. Życie w ciągłym zagrożeniu powodowało, że ludzie przestawali przejmować się losem cywilów i sami popadali w wyzwalające najgorsze instynkty szaleństwo. Najemnicy zdolni byli do popełnienia wszelkich zbrodni, byle tylko przeżyć. Ich opis również można odnaleźć na kartach książki, bowiem autor postanowił ukazać problem z wszelkich możliwych stron, bez ukrywania jakichkolwiek niewygodnych dla kogoś faktów.
Doświadczenia dzisiejszych najemników być może nie są już aż tak drastyczne, niemniej jednak cały czas ocierają się oni o śmierć i narażają na kalectwo, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Działanie przez wiele miesięcy w ciągłym stresie wywiera bowiem swoje piętno na każdym z nich. Pasjonująca lektura, godna polecenia.
Krzysztof Wójcik, „Psy wojen. Od Indochin po Pakistan – polscy najemnicy na frontach świata”. Dom Wydawniczy Rebis