Bydgoszcz potrzebuje architektonicznej perły [WYWIAD]
Dla Bartka Kamińskiego (w okularach) najważniejszy jest dobry zespół /fot. Anna Kopeć
– O klasie projektu nie świadczy wcale, czy się wyróżnia, ale czy wpisuje się w architekturę miasta – mówi Bartek Kamiński, architekt, właściciel bydgoskiej firmy Lines Architekci, która stworzyła projekt osiedla Perłowa Dolina powstającego w Dolinie Pięciu Stawów.
Inne z kategorii
Będąc polską lekarką... na misjach [WIDEO]
Schreiber: Jestem zadowolony z kandydatury Nawrockiego [WYWIAD, WIDEO]
Jarosław Kopeć: Jest Pan bydgoszczaninem?
Bartek Kamiński: Tak, urodziłem się w Bydgoszczy. Wychowałem się na Wyżynach.
To niezbyt wyszukane wzorce architektoniczne.
Wielka płyta, podwórka z trzepakiem... faktycznie nic wyszukanego.
Perłowa Dolina jawi się zatem trochę jak odreagowanie obrazów dzieciństwa.
Przede wszystkim ten projekt to praca zespołowa, wyzwanie, które rzucił inwestor. Ubraliśmy je w ciekawy kształt. Śledząc oddźwięk na naszych forach internetowych, zauważyliśmy nawet zarzuty o plagiat. Ale podobnych budynków można na świecie spotkać wiele. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że jest to jakaś moda, bo stylem bym tego jednak nie nazwał.
Jak na Bydgoszcz to projekt niezwykły.
Faktycznie. Chociaż, powtórzę, pomysł opasania bryły taśmą balkonów nie jest nowy. Wszystko zależy od ułożenia taśm, tak, by budynek dobrze wpisywał się w krajobraz. Takie rozwiązanie zastosowano przy projektowaniu jednego z hoteli nadmorskich w Świnoujściu. My chcieliśmy jak najlepiej dostosować bryłę do otoczenia, wpisać się w układ geometryczny parku. Sąsiedztwo oczek wodnych w Dolinie Pięciu Stawów naturalnie podpowiadało takie rozwiązanie.
Finezyjnie poukładaliśmy pasy zieleni i ciągi komunikacyjnie. Budynek wygląda zgrabnie zarówno z poziomu ulicy, jak i z lotu ptaka. Bryła musiała być szczególna, bo wymagała zaopiniowania przez komisję urbanistyczną i zdobyła pozytywna ocenę.
Owalna elewacja nawiązuje do lat 30. ubiegłego wieku?
Późny modernizm? Nie, raczej nie. To jest jak najbardziej nowoczesne projektowanie.
Pomieszczenia też mają owalne ściany?
Nie, trik polega na tym, że gdyby nie taśmy, budynek byłby prostopadłościenny. Nie ma żadnej obłej ściany. Oczywiście są kąty ostre, ale staraliśmy się je tak rozrysować, żeby wnętrza nadawały się do praktycznej adaptacji pomieszczeń, zwłaszcza w dużych mieszkaniach. Ale to wszystko zależy już od inwencji i potrzeb przyszłych lokatorów. Naprawdę można je ciekawie zaaranżować. W budynku jest około 250 mieszkań i tyle może być sposobów aranżacji.
Kolorystyką Perłowa Dolina też będzie się wyróżniać na tle miasta?
Dostrzegamy w Bydgoszczy, ale i w całym kraju, odreagowywanie peerelowskiej szarzyzny. Przy okazji ocieplania budynków inwestorzy, spółdzielnie, wspólnoty mieszkaniowe, malują je na różne krzykliwe kolory...
…tzw. pasteloza?
Przede wszystkim brak spójnej koncepcji dla poszczególnych osiedli czy kwartałów budynków. Projektanci dostają pojedyncze realizacje. Zarządcy bloków podejmują decyzje praktycznie samodzielnie. Remonty, w tym projekty, robi się, mocno pilnując nakładów. Cena jest najważniejsza, ostatecznie wychodzi tanio i tak jak widać – zielona kulka, czerwona gwiazdka. Niestety, będziemy w tym tkwić, miną lata, zanim uwolnimy się od tego myślenia.
W przypadku Perłowej Doliny zastosowaliśmy biel, nawet rażącą, i czerń.
W mieście zimą mamy smog. Biel to odważna decyzja.
Wszystko się brudzi. Smogu się nie obawiam. Kurz w połączniu z deszczem, zacieki, tego bardziej się boję.
Jesteście bydgoską firmą i dla Bydgoszczy tworzycie najwięcej projektów?
Tak, przede wszystkim dla Bydgoszczy. Zrobiliśmy kilka naprawdę ciekawych projektów. Bardzo lubię Piano House przy ul. Karłowicza, Biznes Park przy ul. Kraszewskiego, budynki przy Cichej i Mierosławskiego.
Jak Pan ocenia bydgoską architekturę?
Zdarzają się ciekawe projekty. Generalnie jednak oceniam naszą architekturę mizernie. Wolałbym, żeby konkurencja była silna. W ten sposób można zbudować znaczenie naszej pracy. Chciałbym, żeby do Bydgoszczy wchodziły różne pracownie i dobre biura. Osobiście jestem zadowolony z takich projektów, które mało rzucają się w oczy, dzięki którym w mieście nie powstaje wrażenie bałaganu. O klasie projektu nie świadczy bowiem wcale, czy się wyróżnia, czy jest zauważalny, ale czy wpisuje się w architekturę miasta. Takim przykładem może być inwestycja przy ul. Czartoryskiego nieopodal szkoły.
Jestem też zwolennikiem „nordika” (Nordic Haven – przyp. red.). Bronię tego projektu, choć wielu wiesza na nim psy. Moim zdaniem świetnie „usiadł” w przestrzeni nad rzeką.
Ma Pan jakichś architektów-idoli?
Lubię kilku architektów. Francuza Jeana Nouvela czy Duńczyka Bjarke Ingelsa. Ale u nas inspiracje powstają w inny sposób. Czasami nawet projekt małego domku w Nowej Zelandii może zapłodnić do stworzenia ciekawej realizacji. W naszej pracy, w miarę możliwości, nie powiela się schematów. To jest ciągłe poszukiwanie. Mamy na tyle odwagi, żeby dbać o kreatywną wolną rękę.
Po odkryciu skarbu w bydgoskiej katedrze, „Tygodnik” lansuje hasło „Miasto Skarbów”, bo Bydgoszcz ma się czym chwalić w różnych dziedzinach. Czy w architekturze też?
Chyba jednak nie ma czegoś aż tak magnetycznego, co mogłoby spowodować, że chciałoby się tutaj przyjechać. Powiem tak: mam nadzieję, że ciągle jesteśmy jeszcze przed realizacją takich projektów. Szkoda, że plany zabudowy placu Teatralnego zostały zarzucone. To miejsce aż się prosi o zabudowę. Nie o odbudowę teatru jeden do jednego, ale o coś nowego, tak, żeby przy okazji zagospodarować nabrzeże Brdy, żeby bulwar był dla ludzi.
Uważam, że ciekawie zapowiada się projekt, który ma być realizowany na terenach po byłej fabryce narzędzi.
Bardzo dobrym przykładem jest to, co zrobił Adma Sowa. Odbudowa ulicy Jatki jest strzałem w dziesiątkę. W ogóle cały ten kwartał starówki to taka nasza nowa perełka, może jeszcze nie skarb, ale właśnie perełka. To jest taki właśnie projekt, który się specjalnie nie wyróżnia, nie jest spektakularny za wszelką cenę, ale jest bardzo dobrze zaprojektowany. I miejsce ożyło.
Skoro już jesteśmy na Starym Rynku – jest Pan za odbudową zachodniej pierzei?
Nie jestem przeciwnikiem zabudowy tej części rynku, ale żadna z koncepcji, które pojawiały się do tej pory, nie była zadowalająca. Wprowadzenie inwazyjnej zabudowy spowoduje, że rynek będzie zupełnie nowym miejscem. Ryzyko jest olbrzymie. Trzeba rozmawiać. Próbować rozwijać pomysł. Stary Rynek ciągle ma szansę być tym charakterystycznym punktem miasta.
Charakterystyczne mają być wysokościowce na Brdą.
Nie chcę o tym mówić. W Bydgoszczy brakuje wizji i silnej motywacji oraz konsekwencji we wdrażaniu jej. Z powodu prowincjonalizmu środowiska każda szansa pokazania się motywuje, żeby zrobić coś innego niż wszyscy. Z tego wszystkiego rodzi się wrażenie bałaganu.
Wróćmy jeszcze do Pana. Jest Pan absolwentem I Liceum Ogólnokształcącego. Skąd zatem taki wybór – architektura?
Poszedłem na Politechnikę Gdańską. Nie miałem wielkiego wyboru studiów. Architektura na politechnice jest wyjątkowa, nie jest aż tak ścisła. A skąd właśnie architektura? W dzieciństwie lubiłem wyobrażać sobie, rysować i tworzyć… samochody. Od tego się zaczęło. Po powrocie do Bydgoszczy założyłem firmę. Znalazłem współpracowników i tworzymy teraz wspaniały zespół. Bo zespół jest najważniejszy.