Ciało nowe wypiera stare [FELIETON JAKUBOWSKIEGO]
Macie już konto na insta? Nie? Ja mam. Założyłem je z nudów i ciekawości. Nuda powoduje, że człowiek szuka, niekiedy rozpaczliwie, sposobów na jej zgłuszenie.
Inne z kategorii
W rocznicę zakatowania bł. ks. Popiełuszki: Wojewoda i świat cały
Ta brzydka polityka [FELIETON]
Jarosław Jakubowski
pisarz, poeta, dziennikarz
Już samo poszukiwanie jest samoistnym sposobem na nudę. Instagram zaczął ostatnio detronizować Facebooka, co jest objawem postępującej nudy. Podczas gdy to drugie medium operuje, w miarę równomiernie, słowem i obrazem, to już pierwsze opiera się niemal wyłącznie na tym, co widać. Widać bez konieczności zakładania ukrytych kamer, wiercenia dziury w płocie, wchodzenia na drzewo. Zawód „paparucha”, jak niektórzy z pogardą zwą paparazzich, powoli odchodzi do lamusa. Sami jesteśmy dla siebie paparuchami. To, co prywatne, intymne, a nawet bardzo intymne, za sprawą jednego kliknięcia „udostępnij” staje się publiczne. I tak oto, bez wielkiego wysiłku, przekraczamy próg globalnego domu publicznego.
Pewien czterdziestoparolatek znany z tego, że jest znany, opublikował na Instagramie zdjęcia z rajskich wakacji. W relacjach pochwalił się z kolei ciałem nowej, młodszej partnerki w bikini. Filmik jest nagrany w zwolnionym tempie, a ona leży w wodzie na plecach i szeroko rozkłada ręce oraz nogi. Na kolejnym zdjęciu para przytula się na tle oceanu. Tak właśnie, on pochwalił się już nawet nie partnerką, tylko „ciałem”, ponieważ media społecznościowe są wielką apologią cielesności i sukcesu utożsamianego z posiadaniem kolejnych dóbr czy zdobyczy miłosnych. Dlaczego ludzie to robią? To znaczy – dlaczego robią coś, co jeszcze wcale nie tak dawno uchodziłoby za ekshibicjonizm? Ponieważ, aby mówić o ekshibicjonizmie, musi istnieć granica pomiędzy jawnym (publicznym) a niejawnym (prywatnym). Tej granicy teraz albo nie ma, albo została przesunięta bardzo daleko na korzyść jawności. Ekshibicjonizm był wykroczeniem, gwałtem zadanym intymności. Dziś jest gwałtem dokonywanym za powszechnym niemal przyzwoleniem. Bezwstyd, to starodawne pojęcie, osiągnął rangę normy poprawnościowej.
Oczywiście nie muszę klikać i podglądać. Oczywiście nie muszę zakładać konta tu czy tam, prawdziwego czy fikcyjnego. Mogę istnieć poza tym wszystkim, ale to wcale nie zmieni świata, w którym żyję. Świata, w którym w każdej chwili mogę zostać potraktowany – gdziekolwiek, w sklepie, w kinie czy na ulicy – pieprznym przekazem, na który wcale nie mam ochoty. Nasze babcie lubiły powtarzać: „ciekawość to pierwszy stopień do piekła”, żeby zniechęcić dzieciaki do wtykania nosa w sprawy dorosłych. Dziś sztucznie pobudzana ciekawość konsumentów jest reklamowana jako wstęp do raju, w którym – niczym na przefiltrowanych insta-fociach – coraz to młodsze partnerki coraz to starszych partnerów rozchylają to i owo. A kiedy już wszystko rozchylone, dalejże szukać kolejnych sezamów do otwarcia. Gonitwa bez końca, a raczej z końcem marniutkim jak kac nad ranem, po ciężkiej imprezie. I to w dodatku w obcym domu, z obcymi ludźmi.
Niestety, muszę was rozczarować, na moim koncie nie zobaczycie niczego pikantnego. Zupełnie jak w polskim filmie – nuda, nic się nie dzieje. Nie mówię o filmach Patryka Vegi, w których dzieje się nieustannie. Postanowiłem jednak, że skoro gdzie indziej od zdarzeń aż gęsto, a partnerzy jeden po drugim następują aż nadeptują sobie na odciski, to u mnie będzie cicho i spokojnie. A przecież, kiedy o tym piszę, to czuję, że piszę nieszczerze, bo też gdzieś w środku słyszę głosik: „spójrz na mnie, spójrz na mnie”. Ten ekshibicjonistyczny skrzat nie daje za wygraną. Wylogować się? Rzecz warta zastanowienia, ale kogo wtedy będę podglądał? Jak poradzę sobie z nudą analogowego życia?