Klątwa bydgoska, czyli bezsilność małego olbrzyma [FELIETON]
„Daremne żale — próżny trud, / Bezsilne złorzeczenia! / Przeżytych kształtów żaden cud / Nie wróci do istnienia. (...) Wy nie cofniecie życia fal! / Nic skargi nie pomogą — / Bezsilne gniewy, próżny żal! / Świat pójdzie swoją drogą”.
Inne z kategorii
Ta brzydka polityka [FELIETON]
O umieraniu i zdychaniu raz jeszcze — krajobraz po bitwie
Jeśli myślicie, że cytuję ten znany wiersz Adama Asnyka w kontekście wspomnienia 85 lat przegranej wojny, to się mylicie. Powód jest bardziej prozaiczny.
Jeśli myślicie, że cytuję go w kontekście przegranych przez PiS wyborów i trwających tak zwanych „rozliczeń” ludzi związanych z prawicą, to też się mylicie. Nie to mam tym razem na myśli.
Co więc nie wróci? Co się skończyło? To nad czym możemy wylewać łzy (krokodyle) i napinać muskuły bez szans na rezultaty, zdarzyło się lat temu dwadzieścia pięć, a ostatni akt dokonał się przed dwudziestu laty.
W 1999 roku bowiem ustalono nowy podział Polski na województwa, a w 2004… no, właśnie przypada smutna dwudziesta rocznica tego przedziwnego wydarzenia, w 2004 roku Akademia Medyczna w Bydgoszczy została nieodwracalnie wcielona do toruńskiego UMK.
Bydgoskie elity zgodziły się ćwierć wieku temu na przedziwny kompromis. Nasz wojewoda, wasz sejmik. I to przedstawiano jako sukces. Toruńscy działacze prawdopodobnie już wtedy wiedzieli czym to się skończy. Pieniędzmi. Prawdziwymi pieniędzmi, od których wszystko zależy, miał rządzić marszałek, nie wojewoda. Wtedy w 1999 roku, w przyjacielskiej rozmowie ówczesna rzeczniczka wojewody (a wojewodą bydgoskim była Teresa Piotrowska) powiedziała mi że tak będzie. Przyznam, że sam wówczas tak do końca w to przewidywanie mojej koleżanki nie wierzyłem. A szkoda!
Potem było już z górki. Niepisana umowa mówiła, że instytucje samorządowe będą powstawać w Toruniu, a rządowe w Bydgoszczy. Ale… verba volant, jak mówili Rzymianie. Czyli przeminęło z wiatrem.
Spójrzmy na krajobraz po bitwie. Regionalny zarząd rządzącej właśnie Platformy Obywatelskiej jest gdzie? W Toruniu. Czy w PiS jest lepiej? Teoretycznie zarządy są osobne, ale kiedy co do czego przyszło, znana toruńska działaczka „załatwiła”, że WOT znalazł się w Toruniu, a nie w Bydgoszczy.
Ktoś powie, że na duopolu PiS-PO świat się nie kończy? A skąd jest kandydat Konfederacji na prezydenta? A w PSL kto rozdaje karty?
Kiedy więc nastąpiło to (zdaniem wielu bydgoskich komentatorów i niektórych polityków) rzekome „wrogie przejęcie” Towarzystwa Miłośników Miasta Bydgoszczy pod hasłem „załatwię wam środki”, można rzec za Kisielem: „to nie kryzys, to rezultat”. Bo jest to rezultat biernej postawy bydgoskich decydentów, ale przede wszystkim decydentów sprzed lat.
Bydgoszczy nikt nie okradł, i nikt jej nie przejął. Bydgoszcz oddali (i oddają) bydgoscy (pożal się Boże) politycy od lewicy do prawicy. Czy można się zatem dziwić Toruniowi, że walczy o swoje znaczenie? Bardziej należałoby się dziwić, że mu się to udaje, ale właśnie tak jest. Lament, że to kosztem Bydgoszczy niczego nie zmieni. Nawet jeśli jest to prawda.
Dziś Toruń proponuje łączenie potencjałów. Czy to można nazwać wspólną metropolią czy nie, jest rzeczą drugorzędną, ale jedni i drudzy doskonale rozumieją, kto skorzysta na tym bardziej.
Żeby odwrócić ten strasznie dla Bydgoszczy niekorzystny bieg spraw, trzeba by mieć na to pomysł. Musiałby to być pomysł taki, jaki opisują w podręcznikach zarządzania, czyli konkretny, mierzalny, osiągalny i określony czasowo. Na razie takiego pomysłu nikt nie ma. Nie oszukujmy się, nie jest nim też hasło „marszałek z Bydgoszczy”, bo jest to ułuda. Jak tego dokonać, gdy Bydgoszcz wraz nawet z ciążącymi ku niej okręgami wyborczymi zawsze będzie mieć mniejszość w sejmiku, nie mówiąc już o politycznych podziałach.
Dopóki nie będzie realnego pomysłu politycznego, jak odzyskać znaczenie Bydgoszczy jako ośrodka będącego niekwestionowanym liderem regionu, dopóty wszelkie akcje protestacyjne, takie jak nawet uchwała bydgoskiej Rady Miasta, będą mieć znaczenie żałośnie symboliczne.
Michał Jędryka