Ludzie z nakładkami [FELIETON JAKUBOWSKIEGO]
Księga Twarzy, będąca dziś największym medium społecznościowym świata, jest w istocie największym teatrem złożonym z samych monodramistów.
Inne z kategorii
W rocznicę zakatowania bł. ks. Popiełuszki: Wojewoda i świat cały
Ta brzydka polityka [FELIETON]
Jarosław Jakubowski
pisarz, poeta, dziennikarz
Spektakle odgrywane na tym wirtualnym forum dużo mówią o stanie umysłów i ducha aktorów. Choć jak na teatr przystało, postaci maskują się ukrywając prawdziwe oblicze. Z mnóstwa taktyk obserwowanych w Księdze Twarzy można wyodrębnić kilka najważniejszych. Pierwsza i najpowszechniejsza to stroszenie piórek. Popisywanie się swoimi udanym, szczęśliwym i usłanym sukcesami życiem. Dzieckiem. Pracą. Karierą. Psem. Autem. Wycieczką. Potrawą. Partnerką/ partnerem. Drugą równie powszechną taktyką jest komentowanie rzeczywistości, ale nie tej tuż obok, tylko tej z telewizora, Internetu, radia czy gazety. Ton słusznego oburzenia idzie w parze z ostrą jak papryczka chili ironią i cienkim niczym piwo z kija dowcipem.
Są osoby, które zdają się popadać w coś w rodzaju obsesji komentowania, graniczącą z paranoją. Mają złudzenie realnego udziału. Po przekroczeniu cienkiej czerwonej linii nie zważają już na śmieszność, którą wywołują u obserwatorów. To trzecia, ogromna grupa „użytkowników”. Otwierają Księgę Twarzy po to, żeby sobie popatrzeć na innych. Często korci ich, żeby zabrać głos, ale powstrzymują się, no chyba że są w stanie wskazującym – wtedy przykazanie „piłeś – nie pisz” idzie w kąt, a w świat idą komentarze, tasiemcowe dyskusje, po których nazajutrz pozostaje kac i treści do usunięcia, choć to na nic, bo „Internet pamięta”.
Rekwizytem, którym posługują się „oburzeni”, są nakładki na twarze. Takie maski, tylko że nie tyle zmieniające oblicze, co upodabniające do innych „oburzonych”. Nakładki wspierają albo protestują, innej opcji w tym binarnym świecie nie ma. Po co ja to właściwie piszę? Czy jakiekolwiek nakładki obchodzą budzący się właśnie świat przyrody? Oczywiście, że nie. Trawa wysuwa zielone kiełki spomiędzy zeschłych zeszłorocznych liści, a pierwszy motyl cytrynek wzlatuje pośród drzew nie bacząc na zapowiadane przymrozki. Jakie to szczęście, że natura nie stosuje żadnych nakładek i żadnych taktyk, poza jedną – przedłużeniem gatunku. Natura jest najuczciwszym bytem. Niczego nie udaje, bez reszty zanurzona w swoim istnieniu. Przeglądam jej nieskończoną księgę i nigdy się nie nudzę. Wszystko w niej nieustannie rodzi się i umiera, gnicie towarzyszy kwitnieniu, owoce są trumnami nasion, które muszą obumrzeć w ziemi, aby dać początek nowemu życiu. I tylko my, ludzie, mamy tak słabiutką wiarę w zmartwychwstanie ciał, że wolimy wierzyć w kolejne zaklęcia, które nakładamy na swoje oblicza w Księdze Twarzy. Księdze Umarłych za życia. Nie proponuję żadnych radykalnych rozwiązań, ponieważ Rozwiązanie już nastąpiło. Jakieś dwa tysiące lat temu. Niewiasty idące od pustego grobu powiedziały o tym Uczniom, a oni nazwali tę Nowinę „czczą gadaniną”. Czy w epoce kultu doczesności, doskonalenia ciała aż do absurdu, zmartwychwstanie ciała może stać się czymś więcej niż właśnie taką „czczą gadaniną”? Dwa tysiące lat temu nakładki niewiary w końcu opadły.
Marzy mi się, żebyśmy dziś też potrafili pokazać swoje twarze takie, jakimi są. Najlepiej sam na sam ze sobą. Nie w Księdze Twarzy, bo ta, w przeciwieństwie do prawdziwej Księgi, dezaktualizuje się właściwie nieustannie, a więc prawdą nie jest nigdy. Płynna nowoczesność kontra niewzruszona wieczność. Człowiek zredukowany do awatara czy człowiek całkowity. Wybór jak między umieraniem a zmartwychwstaniem.