Świat jako serial i przedstawienie [FELIETON JAROSŁAWA JAKUBOWSKIEGO]
Początek roku to, jak zawsze, czas postanowień, planów i obietnic. Kluby fitness zapełniają się tymi, którzy marzą o szczupłej sylwetce na wiosnę, ręce pełne roboty mają wszelkiej maści magowie, wróżbici, jasno- oraz czarnowidze.
Inne z kategorii
W rocznicę zakatowania bł. ks. Popiełuszki: Wojewoda i świat cały
Ta brzydka polityka [FELIETON]
Jeden z nich, niejaki Wojciech Glanc, przedstawiany również jako hipnotyzer i brzuchomówca, podzielił się niedawno swoją przepowiednią dla Polski na 2018 rok. Wynika z niej, że będzie ów rok rokiem dyktatury. Dla niektórych kolejnym jej rokiem, dodajmy.
Czarnowidz, hipnotyzer i brzuchomówca opiera swoją przepowiednię na wizji, która została mu przekazana. Nie wiadomo, przez kogo albo co, tego Glanc nie wyjaśnia. Nie można jednak wykluczyć, że najnowsze jego wcielenie jest kolejnym epizodem medialnego serialu, w którym przypadła mu rola „tego, który wraca”. Mało kto pewnie pamięta, że wizjoner występował swego czasu w popularnym reality show „Big Brother”. Nosił przy sobie szmacianą lalkę, z którą rozmawiał za pomocą brzucha. W domu Wielkiego Brata nie zagrzał długo miejsca. Zniknął, lecz czy z tego serialu można zniknąć na dobre? Objawił się zatem w nowej roli, pozując do zdjęć z miną zatroskanego mędrca, z rękoma ułożonymi w mistyczną „piramidkę”. Nie jestem jasnowidzem, ale przewiduję, że po kolejnym okresie niebytu nasz bohater powróci. Może jako polityk albo zgoła pisarz?
„Big Brother” nie był rzecz jasna pierwszym serialowym tasiemcem, jednak zmienił podejście widowni do tego typu historii. Niejako wdarł się do życia widzów, wciągając ich w perypetie bohaterów zamkniętych w przeszklonych ścianach telewizyjnego domu. Wydaje się, że reality show czasy świetności mają za sobą. Widzowie przekonali się bowiem, że życie za szkłem jest mniej więcej takie, jak ich własne. Kiedy głód podglądactwa został zaspokojony, trzeba było znaleźć inną strawę dla fanów seriali. Kuchmistrzowie rozrywki pogłówkowali i wymyślili. Druga dekada XXI wieku okazała się złotym czasem dla tego gatunku. Seriali jest zatrzęsienie, wiele z nich to wspaniałe produkcje, zachwycające jakością scenariusza, gry aktorskiej, reżyserii czy zastosowanych efektów specjalnych. Opowiadane historie bądź ciągną się przez wiele odcinków, bądź też zamykane są w pojedynczych epizodach, jak na przykład w jednym z moich ulubionych seriali, „Black Mirror”. Do pewnego momentu myślałem, że ominie mnie serialomania, jednak gdy zacząłem oglądać tę brytyjską produkcję, wpadłem jak śliwka w kompot. Seriale pobudzają głód ciekawych opowieści. Ludzie skądinąd zawsze ich potrzebowali, ale za sprawą doskonale skrojonych serii zostali przyzwyczajeni, że każda kolejna historia powinna być lepsza od poprzedniej, jeszcze bardziej wciągająca, dająca więcej do myślenia.
W ten oto sposób niemal wszyscy staliśmy się specjalistami od seriali. Doskonale pokazała to ogólnonarodowa dyskusja o „Koronie królów” w TVP1, reklamowanym jako „pierwsza polska telenowela historyczna”, a nawet nasza odpowiedź na „Grę o tron”, superprodukcję HBO. We wszelakich dyskusjach nagle zaroiło się od mediewistów, specjalistów od rekonstrukcji historycznej, a nawet archeologii kulinarnej. Dotąd byłem przekonany, że tym, na czym Polacy znają się najlepiej, są „trzy p”: pogoda, polityka i piłka (w dowolnej kolejności, piłka też dowolna). Ale wyszło szydło z worka. Tym, co kręci nas najbardziej, jest przeszłość. To przeszłość, nie teraźniejszość, a tym bardziej przyszłość, wywołuje najdziksze emocje. Nawet jeśli jest to przeszłość wymyślona przez scenarzystów.
Dobrze, kończę, bo zaraz nowy odcinek „Korony”. Do zobaczenia w kolejnym felietonie!
Jarosław Jakubowski