Felietony 2 kwi 2020 | Krzysztof Drozdowski
Zastanawialiśmy się, czy nas zauważy. Moje wspomnienie o  Janie Pawle II [FELIETON]

Jan Paweł II/pixabay

Trzy i pół godziny - tyle dokładnie trwała jedyna oficjalna wizyta Jana Pawła II w Bydgoszczy. Miałem wtedy 14 lat i doskonale pamiętam każdy szczegół. Wspomnienie tego wydarzenia zostanie ze mną już na zawsze, tak samo jak pamiątki po Nim.

Pełniąc służbę ministrancką w kościele pw. Świętej Trójcy, otrzymałem specjalne wejsciówki, które pozwoliły nam być w drugim sektorze. Biorąc pod uwagę, ile osób znajdowało się za nami - mieliśmy ogromne szczęście. Piszę „mieliśmy”, gdyż na płycie lotniska pojawiłem się oczywiście razem z rodzicami i młodszym o sześć lat bratem. Tej pamiętnej nocy, z 6 na 7 czerwca 1999 r., nie spaliśmy wcale. W domu trwały gorączkowe przygotowania.Głównie to oczywiście rodzice krzątali się po mieszkaniu, by nie zapomnieć czegoś, co będzie nam potrzebne w trakcie oczekiwania. Cała torba kanapek, termos z gorącą herbatą. A może dwa. Tego nie pamiętam. To były sprawy dorosłych.

Wraz z bratem byliśmy zajęci rozmyślaniem, jak blisko nas przejedzie papież i czy może nas zauważy. Tak się ostatecznie nie stało. Specjalnie zaprojektowany papamobile przejechał inną trasą. 

Mieszkaliśmy wtedy przy ul. Kordeckiego, więc na lotnisko udaliśmy się piechotą. Zresztą nawet osoby posiadające samochody parkowały je w okolicy placu Poznańskiego i dalszą trasę pokonywały pieszo. Na lotnisko dotarliśmy ok. godz. 2.00. Całą noc intensywnie padał deszcz. Mieliśmy na sobie specjalne kapoki. To jednak niewiele pomogło. Po dotarciu do wyznaczonego sektora rozsiedliśmy się na małych krzesełkach wędkarskich. Praktycznie przez najbliższych pięć godzin nie działo się nic. Jedynym urozmaiceniem była wycieczka do ustawionych dość daleko od nas toi toiów. Cały czas mam przed oczami rząd niebieskich budek, przed którymi tłoczyły się setki osób. Po godz. 7.00 deszcz ustąpił, co znacznie umiliło oczekiwanie.

O godz. 9.40 nad lotniskiem rozległ się hałas. Wywołał go śmigłowiec, który transportował Jana Pawła II z Lichenia. Na drodze papieża ustawiona była specjalna brama w postaci bydgoskiego herbu. Tuż przy niej dostojnego gościa witał arcybiskup gnieźnieński Henryk Muszyński. Gdy papież w odpowiedzi na powitanie podziękował, że na jego szlaku znalazła się Bydgoszcz, wszyscy wiwatowali. Ja również. Machałem małą flagą watykańską, którą skądś miał tata. Hałas był ogromny. W końcu na lotnisku zgromadziły się wielkie tłumy. Bydgoszcz chyba nigdy wcześniej ani też nigdy później nie widziała takiego mrowia ludzi w jednym miejscu. Sama Msza nie zapadła mi zbytnio w pamięci. Byłem już zmęczony i mimo wszystko śpiący. Dzięki słońcu, które pojawiło się na niebie, mokre ciuchy na nas wyschły.

Spotkanie z papieżem podzielone zostało na dwie częśći. Pierwsza to oczywiście Msza święta. Mnie jednak bardziej spodobała się ta druga, w której papież opowiadał o swoich młodzieńczych latach. Mówił o spływie kajakowym z 1953 roku. To było ciekawe. Pokazywało, że papież to jednak nie mityczna postać, a człowiek z krwi i kości. W trakcie jego opowieści, co rusz z ludzkich gardeł wyrywały się skandujące okrzyki Kochamy Cięalbo Zostań z nami”. Nasiliły się zwłaszcza, gdy przyszły święty zapowiedział, że musi udać się do pobliskiego Torunia. Tak też uczynił. Po godz. 13.00 wsiadł do helikoptera i odleciał, a my wraz z rodzicami udaliśmy się w pieszą podróż do domu. Szliśmy w wielkim tłumie, chodnikami, trawnikiem, środkiem ulicy. Szliśmy do domów, zapamiętujac ten dzień do końca swego życia. 

Równie mocno zapamiętałem dzień śmierci naszego papieża. 2 kwietnia 2005 r., godz. 21.37. Szok i niedowierzanie, choć przecież wszyscy się na to szykowaliśmy. Od dwóch miesięcy media podawały informacje o złym stanie zdrowia Karola Wojtyły. W następnych dniach z wież kościołów płynęła melodia „Barki, ulubionej piosenki zmarłego. Całą rodziną oglądaliśmy transmitowany w telewizji pogrzeb. Do dziś na wspomnienie ułożonej na trumnie księgi z Ewangelią, której wiatr przekładał strony raz w jedną, raz w drugą, by ostatecznie ją zamknąć, powoduje u mnie dreszcze.

Ta chwila to był pewien symbol. Skończyła się pewna epoka. 

Krzysztof Drozdowski

Krzysztof Drozdowski Autor

Publicysta, autor wielu książek historycznych.