Film 23 lut 2018 | Redaktor
Najlepszy kiepski film wszech czasów [RECENZJA]

James Franco (z prawej) trafnie, ale bez nadęcia punktuje przywary Wiseau, kreując na ekranie postać stanowczą, a zarazem nieporadną/mat. dystrybutora

W 2003 r. światło dzienne ujrzał film „The Room”, okrzyknięty z czasem jednym z najgorszych tworów X muzy. James Franco postanowił nakręcić swoiste behind the scenes, pokazać genezę powstanie tego kultowego już obrazu Tommy’ego Wiseau. Przed Wami „Disaster Artist”.

 „The Room” chyba potrzebował takiego „suplementu”, bowiem sama postać twórcy, jego przyjaźń z Gregiem Sestero czy kulisy powstawania ich dzieła to z pewnością wątki warte bliższego poznania. Tommy Wiseau był osobą na wskroś enigmatyczną i specyficzną. Jego pochodzenie do dzisiaj pozostaje tajemnicą. Przez większość czasu utrzymywał, że urodził się w Nowym Orleanie, jednak wschodnioeuropejski akcent zdawał się sugerować coś innego (niektóre spekulacje prowadzą nawet do Polski!). Wiek to także zagadka, podobnie jak źródło dochodów i spore oszczędności – produkcja „The Room” pochłonęła ponoć 6 mln dolarów. Kiedy projekt Wiseau okazał się pod każdym względem klapą, nikt nie spodziewał się nawet, że za kilka lat produkcja ta obrośnie takim kultem. Z czasem zaczęto organizować specjalne projekcje, podczas których widzowie na głos wtórowali bohaterom filmu, wypowiadając wspólnie wybrane kwestie. Paradoksalnie, obraz zyskał więc na swej artystycznej porażce. Po wielu latach jeden z głównych odtwórców sławetnego filmu, a zarazem najlepszy przyjaciel Tommy’ego – Greg Sestero postanowił obnażyć kulisy powstawania „The Room”, ale i przybliżyć inne kwestie. W 2013 roku do księgarń trafiła książka „The Disaster Artist: My Life Inside »The Room«, the Greatest Bad Movie Ever Made”. I to głównie na jej podstawie (z kilkoma zmianami i pominięciami) powstał film Jamesa Franco. 

Obraz otwiera scena, w której 19-letni Sestero, będąc na zajęciach z aktorstwa, nie potrafi odnaleźć się na scenie. Nagle na sali pojawia się pewny siebie jegomość – Tommy Wiseau, który postanawia pokazać wszystkim, jak należy grać Szekspira. Jego nadinterpretacja, dziwne ruchy i specyficzny sposób „wypowiadania” kwestii uświadamiają nam już na wstępie, że Tommy’emu z aktorstwem raczej nie jest po drodze. Jednak Greg dostrzega w nim talent, ten błysk, determinację, których jemu samemu brakuje. Zamierza więc zaczerpnąć cennych rad od starszego kolegi. Tak rozpoczyna się ich wielka, choć dziwna przyjaźń. Z czasem obaj opuszczają San Francisco i wyjeżdżają do Los Angeles. Wiseau przekonuje przyjaciela, że to w tym mieście spełniają się aktorskie marzenia, to tutaj można wyśnić amerykański sen. Greg zgadza się u niego zatrzymać i rozpocząć swoją pogoń za szczęściem. Tommy także chce spróbować swoich sił w aktorstwie, nieudolność podczas castingów nie pozostawia jednak złudzeń. Mimo to nasz bohater nie zamierza się poddawać. Pewnego dnia przedstawia przyjacielowi szalony pomysł. „The Room” ma być lekiem na całe zło. Wiseau, jako producent, reżyser, scenarzysta i aktor w jednym, postanawia zamieszać w filmowym światku… 

James Franco podszedł do tematu bardzo rzetelnie i z szacunkiem. „Disaster Artist” nie jest w żadnym wypadku próbą ośmieszenia Wiseau i jego projektu. Określiłbym to raczej jako swoistą tragikomedię, bo choć nie zabraknie tu zabawnych scen, to jednak sama historia w gruncie rzeczy ma dramatyczny wydźwięk. Bohater to człowiek tajemniczy, osobliwy, pewny siebie, ale zarazem zaborczy i nieco niezrównoważony emocjonalnie. Wyciągnął co prawda pomocną dłoń do Grega, ale w zamian oczekiwał w pewnym sensie pełnego oddania. Podobnie było na planie, nie uznawał kompromisów, to on miał zawsze rację. Franco kreuje tę postać i robi to w fantastyczny sposób. Wizerunek, mimika, akcent – wszystko to jest odwzorowane w kapitalny sposób. Świetnie poradzili sobie także pozostali aktorzy – Dave Franco, Seth Rogen czy Zac Efron. 

Ogromną pracę i zaangażowanie, jakimi wykazali się odtwórcy, możemy zobaczyć, porównując na końcu kilka zestawionych ze sobą fragmentów z obu filmów. Wisienką na torcie są oczywiście sekwencje kręcenia poszczególnych scen z „The Room”. Słynne wejście na dachu budynku i kwestia: „I did not hit her…” przeszły już do historii kinematografii, za każdym razem bawiąc tak samo. Franco trafnie, ale bez nadęcia punktuje tu przywary Wiseau, kreując na ekranie postać zabawną, stanowczą, a zarazem nieporadną, przeżywającą swoje niepowodzenia. I taki jest też sam film. „Disaster Artist” to taki kalejdoskop gatunkowy, ale o uczciwie wyważonej proporcji.

Przed seansem obrazu Franco, warto oczywiście zapoznać się ze słynnym „The Room”. Frajda z odkrywania smaczków stanowi tu mocny element. A poza tym – „perełkę” Tommy’ego Wiseau po prostu wypada znać.

Paweł Baranowski 

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor