Czas powrotu do Kościoła [MAKSYMILIAN POWĘSKI]
fot. ilustracyjna, Anna Kopeć
Kończy się czas covidowej zarazy. A przynajmniej wszyscy mamy nadzieję, że dobiega końca ten okres przedziwnej smuty i społecznej atomizacji, naznaczony niejednokrotnie pogrzebami osób, których życie zostało nieoczekiwanie przerwane, ale także wypełniony dramatami przedsiębiorców oraz ich pracowników, wreszcie znaczony smutkiem dzieci, wyrwanych ze swoich grup rówieśniczych i posadzonych przez ekranami monitorów.
Inne z kategorii
11 listopada to również rocznica innego ważnego dla Polski wydarzenia. Bardzo dawnego [MAKSYMILIAN POWĘSKI]
Trąba groźnym zabrzmi tonem [POWĘSKI NA ZADUSZKI]
Ale ta zaraza nie pozostała też bez wpływu na Kościół katolicki. Kościół, który zawsze przecież był postrzegany jako instytucja, w której znajdujemy pocieszenie i nadzieję, teraz sam był obłożony sanitarnymi ograniczeniami. I przyznać trzeba, że u nas w Polsce ograniczenia te nie były tak drastyczne jak gdzieniegdzie na Zachodzie, gdzie świątynie bez żenady pozamykano. Nie mniej jednak w ostatnie Boże Narodzenie Polacy nie ciągnęli już tłumnie na Pasterkę.
Czy był to tylko stan wyższej konieczności? Rozsądne zapobieganie zakażeniu, dla którego trzeba zrezygnować nawet z tego najświętsze, choć z bólem serca? Czy przeciwnie, było to porzucenie jakiegoś ciężaru, bez którego nic już nie będzie w życiu takie same? Trzeba na to pytanie odpowiedzieć z całą prostotą, że nie wiadomo. To oczywiście zależy jakoś od nas wszystkich, ale też nie na wszystkie procesy społeczne mamy wpływ. Musimy pozostawić Panu Bogu to, co okazuje się nas jakoś przerastać, pokonywać i zaskakiwać.
Teraz, gdy przemija „morowe powietrze”, zaczniemy pewnie wszystko jakoś odbudowywać. Słynny stał się ostatnio wywiad z pewnym popularnym wśród młodzieży zakonnikiem, który strasznie się rozeźlił na sformułowaną gdzieś myśl, że najważniejsze jest, by teraz ludzie wrócili do kościołów. Zakonnik ten, okraszając swą wypowiedź mocnym „przecinkiem”, stwierdził, że ręce mu opadają gdy słyszy takie pomysły. Zdumiała mnie ta wypowiedź. Doprawdy nie rozumiem, co złego miałoby być w przyjściu nas, wiernych, do świątyń? Przecież nie chodzi chyba o zarażanie? Albo inaczej. Co jest ważniejszego niż przyjście do kościoła? Może – powie ktoś – nie chodzi przecież o widzialną świątynię tylko o Boga, który jest niewidzialny?
Wszak niewidzialny Bóg dał nam widzialny Kościół, byśmy w nim mogli szukać zbawienia. Była znakomita scena w filmie Tengiza Abuładze: „Pokuta”. Rzecz dzieje się w czasie terroru stalinowskiego. W małej miejscowości zniszczono kościół. Staruszka, która staje na skrzyżowaniu dróg, stawia w końcowej scenie retoryczne pytanie: „po co komu droga, która nie prowadzi do kościoła…”
I tak jak z tą zarazą jest też z tą zmianą, która dotknęła Kościół bydgoski w ostatnim czasie. Mam oczywiście na myśli odejście bydgoskiego biskupa. To, co zostało w tej sprawie wcześniej ujawnione, pozwoliło niektórym takiej zmiany wręcz oczekiwać. Czy ona rzeczywiście była wymogiem sprawiedliwości – wie ostatecznie Pan, który wszystko osądzi na końcu czasów. Jeśli ktoś w ten sposób poczuł, że zostało mu uczynione zadośćuczynienie, to niech Bogu będą dzięki. Dziś natomiast róbmy swoje. Bądźmy porządni, pobożni i zachowujmy się jak należy.
Maksymilian Powęski