Barbarzyńcy na salonach [MAKSYMILIAN POWĘSKI]
Dwóch radnych zorganizowało w Bydgoszczy konferencję prasową. Panowie ci, których nazwiska z litości pominę, pod pozorem troski o oczyszczenie Kościoła z win nie tylko prawdziwych, ale i domniemanych, formułowali apele, by ksiądz biskup Jan Tyrawa wyjaśnił sprawy opisane w tak zwanym raporcie posłanki Scheuring-Wielgus, dokumencie przygotowanym niechlujnie, prawdopodobnie jedynie na podstawie niezweryfikowanych informacji prasowych, zawierającym mnóstwo nieścisłości.
Inne z kategorii
Lepiej późno niż wcale? Refleksje nad budową S10 [KOMENTARZ, WIDEO]
Dlaczego liberalizm (i komunikacja miejska) zawiodły w Bydgoszczy? [KOMENTARZ, WIDEO]
Nieścisłości prostował ksiądz kanclerz bydgoskiej kurii Grzegorz Nowak, w oświadczeniu, które opublikowała przedwczoraj Katolicka Agencja Informacyjna.
Jednak to wszystko można by tym panom wybaczyć, a nawet uznać, że mieli dobrą wolę wyjaśnienia sprawy, gdyby nie jeden szczegół, który w moim przekonaniu zdyskredytował te osoby całkowicie. Otóż w czasie konferencji prasowej używali oni pod adresem księdza biskupa zwrotów „pan biskup” i „pan Tyrawa”.
Kardynał Stefan Wyszyński w swoich „Zapiskach więziennych” wspominał, że gdy w roku 1953 komuniści pozbawili go wolności, jeden z funkcjonariuszy zwrócił się do niego per pan. Zaprotestował wtedy. Odpowiedział, że jest biskupem Kościoła katolickiego i życzy sobie by tytułować go co najmniej „księdzem”. Można się zastanawiać na jakiej podstawie zaprotestował wtedy biskup Wyszyński? Żaden cywilny przepis nie zobowiązywał wszak owego ubeka do używania takiego języka. Żaden z wyjątkiem... normy kulturalno-obyczajowej.
Kiedy w 1944 roku wkroczyły do polski sowieckie hordy, bo trudno tę dzicz nazwać wojskiem, ze szczególną nienawiścią niszczyły wszystko, co jeszcze po hekatombie wojennej pozostało z polskiej kultury. Moje pokolenie jeszcze pamięta szlacheckie dwory pozamieniane na pegeerowskie biura. Moi rodzice widzieli rzeczy jeszcze straszniejsze: dewastowane wnętrza, niszczone dzieła sztuki i książki, palenie w piecu drewnianymi misternymi ozdobami, załatwianie potrzeb fizjologicznych na dywanach, nawet z kościołów robiono magazyny... Pijana żołnierska dzicz niszczyła to wszystko najczęściej bezmyślnie, dowódcy patrzyli na to, z premedytacją przyzwalali i cieszyli się z takiego obrotu sprawy. Niszczono świadectwa reakcyjnej, burżuazyjnej ich zdaniem kultury. W rzeczywistości były to bezcenne skarby naszej tysiącletniej tradycji.
Chodziło przecież o to, by zniszczyć polską kulturę, polski obyczaj, polską tradycję. To dlatego żołnierze wyklęci, których święto dziś przypada, nie mogli się z tym pogodzić i podjęli beznadzieją walkę, by choć ich krew była symbolem protestu przeciw barbarzyństwu. Niszczenie polskiego obyczaju, między innymi poprzez udawanie, że księdzu nie należy się choćby jednym skromnym słowem wyrażony szacunek dla jego kapłańskiej godności, jest elementem tego samego dzikiego barbarzyństwa.
Dwaj panowie radni pokazali kim są. Nie wiem czy wiedzą, co znaczy słowo infamia. Pewnie nie, ale to dla nich lepiej. Bo na infamię właśnie zasłużyli.
Maksymilian Powęski