Wpadka goni wpadkę. Rzecz o lekcjach z telewizją publiczną
mat. ilustracyjny/pixabay
Powiedzenie, że diabeł tkwi w szczegółach, w przypadku programu „Szkoła z TVP” nabiera głębszego sensu.
Inne z kategorii
Lepiej późno niż wcale? Refleksje nad budową S10 [KOMENTARZ, WIDEO]
Dlaczego liberalizm (i komunikacja miejska) zawiodły w Bydgoszczy? [KOMENTARZ, WIDEO]
Nierozstrzygniętym należy zostawić spór o to, kto w związku z e-szkołą jest w gorszej sytuacji: nauczyciel zadający lekcje i potem je sprawdzający, czy rodzic, który oprócz swojej pracy zawodowej często spędza jeszcze po kilka godzin dziennie, pomagając dziecku w „przerobieniu” materiału. Normalnie odbywałoby się to w szkole, a rodzice sprawdziliby co najwyżej poprawność wykonania zadania domowego. Teraz jednak z powodu epidemii koronawirusa wszystko stanęło na głowie.
Z pomocą dzieciom i rodzicom, ale także i nauczycielom w sukurs przyszła telewizja publiczna. W naprędce uruchomionym programie nauczyciele przedstawiają kolejne zagadnienia.
Pełniący obowiązki prezesa Telewizji Polskiej na poczatku projektu „Szkoła z TVP” napisał, że jest to wyzwanie logistyczne i technologiczne, a jego realizacja jest kwintesencją działalności nadawcy publicznego.
Okazało się jednak, że to wyzwanie przerasta możliwości realizacyjne telewizji publicznej. Marny wygląd studia, które przypomina nagrania sprzed co najmniej dekady można jeszcze zrozumieć. W końcu tu chodzi o przekazanie wiedzy, a nie piękny wygląd. No i niestety to właśnie o tę wiedzę rozbiła się cała sprawa. Wpadka z pomyleniem średnicy koła z obwodem była tylko zaczątkiem pasma kompromitacji. Doszło dodawanie, potęgowanie w matematyce, definicja liczb parzystych. Niestety ciąg matematycznych wpadek powiększa się z odcinka na odcinek. A to nie wszystko.
Crème de la crème stała się lekcja chemii, z której dowiedzieliśmy się, że ołów znajduje się na stacjach benzynowych w paliwie bezołowiowym. Ostatnio doszła lekcja języka angielskiego z prostym błędem w słowie, które widniało na tablicy przez całą długość odcinka. W sieci zaczął się hejt na osoby prowadzące telewizyjne zajęcia.
Moim zdaniem niesłusznie.
Winni są włodarze telewizji, którzy dopuścili przed kamery osoby nieobyte z publicznymi wypowiedziami. Nie od dziś wiadomo, że obecnosć kamery potrafi deprymować nienawykłych do tego ludzi. Winę ponoszą osoby, które pomimo ewidentnych wpadek zezwoliły na wypuszczenie danego odcinka, zamiast zwyczajnie nagrać go na nowo. Tu pośpiech nie może być wytłumaczeniem.
Trzeba i należy krytykować dotychczasowe poczynania w ramach telewizyjnych lekcji. Wszystko to jednak w granicach dobrego smaku. Cel jest jeden: natychmiastowe podniesienie poziomu prowadzonych programów. Żadna inna stacja nie wyemituje specjalnego pasma przeznaczonego na pomoc dzieciom w zdobyciu wiedzy, którą normalnie powinni czerpać z zajęć szkolnych. Dlatego też należy się telewizji publicznej uznanie, bo to jest właśnie realizacja misji, o której tyle się mówi.