W naszym okręgu PiS przegrało, ale wygrało [KOMENTARZ]
Radość w sztabie PiS podczas wieczoru wyborczego/fot. Anna Kopeć
Polska wcale nie pękła na pół. Prawo i Sprawiedliwość zahamowało pauperyzację postępującą za czasów rządów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego i teraz zbiera tego obfite owoce.
Inne z kategorii
Lepiej późno niż wcale? Refleksje nad budową S10 [KOMENTARZ, WIDEO]
Dlaczego liberalizm (i komunikacja miejska) zawiodły w Bydgoszczy? [KOMENTARZ, WIDEO]
Po niedzielnych wyborach mam kilka refleksji.
Pierwsza dotyczy rozstrzygnięć w województwie kujawsko-pomorskim, czyli okręgu numer 2. Wygrała tutaj Koalicja Europejska, uzyskując 46 proc. głosów. Prawo i Sprawiedliwość zdobyło „zaledwie” 39,24 procent. Z premedytacją użyłem słowa „zaledwie” i ozdobiłem je cudzysłowem. Uważam bowiem, że partia rządząca zwyciężyła na Kujawach i Pomorzu. Pomyślisz Czytelniku – wariat. Poświęć zatem chwilę, aby prześledzić mój tok rozumowania.
Wybory europejskie odbyły się kilka miesięcy po wyborach samorządowych. Przyjrzyjmy się zatem jesiennej elekcji. Do sejmiku naszego województwa ugrupowania tworzące obecną Koalicję Europejską zebrały blisko pół miliona głosów. Kandydaci Prawa i Sprawiedliwości uzbierali zaś 223 357 głosów. Do urn poszło jesienią 790 007 mieszkańców.
W ostatnią niedzielę zagłosowało o blisko 130 tysięcy mniej wyborców. Koalicję Europejską poparło 305 tysięcy, czyli o 162 tysiące mniej niż w wyborach samorządowych zdobyły ugrupowania, które startowały wtedy oddzielenie.
Natomiast na Prawo i Sprawiedliwość zagłosowało w eurowyborach 260 tysięcy mieszkańców Kujaw i Pomorza. To o prawie 37 tysięcy więcej. Przyznasz Czytelniku, że przy tak znacząco niższej frekwencji, to jest ogromny sukces.
Głębszą analizę pozostawiam socjologom, ale na pierwszy rzut oka widać, że PiS wykorzystało szansę, jaką stworzyło mu Polskie Stronnictwo Ludowe, przystępując do skręcającej gwałtownie w lewo Koalicji. A jeśli ten trend się utrzyma, to w jesiennych wyborach parlamentarnych możemy być świadkami przesilenia podobnego do tego, jakie dokonało się na Śląsku.
Druga refleksja dotyczy przyczyn takiego stanu rzeczy. I skupię się tu na kwestiach ekonomicznych, a nie ideologicznych uruchomionych przez film Tomasza Sekielskiego, zapewne wbrew intencjom samego autora. Politycy, dziennikarze, ekonomiści skupieni wokół Koalicji Europejskiej przekonują, że rządzący przekupili elektorat. Jednym tchem wyliczają przy tym projekty socjalne, m.in. 500 plus, 13. emeryturę itd. W tej narracji dominuje słowo rozdawnictwo. Szkoda, że w ten sposób umniejsza się wagę znanego mechanizmu redystrybucji, dzięki któremu Zachód budował dobrobyt społeczeństw europejskich w drugiej połowie XX wieku. Od lat przyglądam się budżetom miast i budżetowi państwa. Sam pracowałem na wielomilionowych budżetach i mogę tylko stwierdzić, że jeśli rządzący mają, to dają. Wypełniają tym samym lukę, jaka wytworzyła się przez ponad dwie dekady szalejącego liberalizmu. Trzeba przyznać, że mają przy tym wyjątkowe szczęście, bo podobnie jak w czasie rządów Jana Olszewskiego w latach 90. ubiegłego wieku, potem w latach 2005–7 i teraz po 2015 roku sytuacja gospodarcza jest wyjątkowo łaskawa dla naszego kraju. Ale dawać też trzeba umieć.
Polityka społeczna Prawa i Sprawiedliwości zahamowała postępującą w czasach rządów PO i PSL pauperyzację. Co z tego, że w tamtych czasach udało się pozyskać wiele miliardów euro z Unii Europejskiej. Jaki miało to wpływ na życie przeciętnego człowieka? Widział inwestycje, wokół których zawsze unosił się mniejszy lub większy smrodek, a sam pracował za psi grosz (tak, za miskę ryżu), często na umowach śmieciowych. Ówcześni propagandyści przekonywali, że gospodarka wciąż rośnie (zielona wyspa), ale ciągle brakowało na wszystko pieniędzy, aż w końcu nawet zabrano emerytalne oszczędności Polaków (OFE), żeby chwilowo załatać dziurę, która groziła wprowadzeniem unijnej procedury nadmiernego zadłużenia. A dług rósł tak mocno, że nawet guru wyznawców liberalnej, niewidzialnej ręki rynku Leszek Balcerowicz uruchomił w centrum stolicy przy rondzie Dmowskiego wielki licznik długu publicznego.
Po 2015 roku to się zmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie chcę tu powtarzać przekazu o mafii vatowskiej, ale liczby nie kłamią.
Prawu i Sprawiedliwości udało się stworzyć wspólnotę. Wspólnotę ludzi, którzy odzyskali godność. Przegrani w 2015 roku nic jednak nie zrozumieli z tej lekcji i pogardzali współobywatelami, którzy nagle zaczęli jeździć na wakacje. Co więcej, wciąż nimi gardzą.
Proszę zwrócić też uwagę na to, co wydarzyło się w tych eurowyborach. I to jest refleksja trzecia. Prawo i Sprawiedliwość wystartowało pod własnym brandem, który przestał być obciachem. Za to polityczni rywale chowają się za coraz nowymi szyldami. Była Koalicja Obywatelska, była Koalicja Europejska, ciekawe, co wymyślą na wybory parlamentarne.
Kolejne spostrzeżenie dotyczy sondaży. Po tych wyborach chyba nikt już nie ma wątpliwości, że zamiast być badaniem opinii publicznej, stały się one narzędziem propagandowym w rękach grup politycznych i mediów, które tę opinię ma kształtować i nachalnie wpływać na postawę wyborców, a nie badać preferencje wyborcze. Tym razem jednak „ciemny lud” ich nie kupił. Tak, używam tego pejoratywnego określenia, bo maski opadły i wyraźnie widać, że to tak zwane postępowe, światłe i proeuropejskie środowiska w ten właśnie sposób definiują współobywateli.
Sukces Prawa i Sprawiedliwości ma jeszcze jedno źródło. To niezwykła lojalność w szeregach. Mam tu na myśli postawę Beaty Szydło. Z przeszłości znamy wiele przykładów, że odsuwani od stanowisk politycy grymaszą, strzelają focha i obrażają się na siebie nawzajem. Premier Szydło z klasą przyjęła swoją dymisję. Ciekawe też jest to, jak w masowej wyobraźni zapisało się słynne 27:1. Wyborcy ją za to wynagrodzili i stała się politykiem z największym własnym elektoratem w Europie.
I refleksja ostatnia. Kreowany na dyktatora i demonizowany Jarosław Kaczyński, którego trzeba było chować przed wyborami, żeby nie odstraszać wyborców, stał się oto frontmanem kampanii. To on wygrał te wybory. Był ich twarzą, a uścisk dłoni prezesa gwarantował kandydatom PiS łatwą elekcję. Czy to coś wam przypomina – 30 lat od pamiętnych wyborów 4 czerwca?