Idee Szwalbego prowadzą mnie przez życie [WYWIAD]
Petr Šefl podczas wizyty w Ostromecku/ fot. Andrzej Karnowski
– Nie mieliśmy z dyrektorem dużo czasu na gadanie. On był zadowolony, że instrumenty ożywają, a ja – że istnieje Szwalbe. Był dla mnie wielką inspiracją – opowiadał instrumentolog Petr Šefl z Pragi, który w latach 80. restaurował kolekcję dawnych instrumentów w bydgoskiej filharmonii.
Inne z kategorii
Telewizyjny Tygodnik Bydgoski: Kochał Bydgoszcz, Ostromecko i Lubostroń... [ANDRZEJ SZWALBE IN MEMORIAM]
Magdalena Gill: Podobno ma Pan w Ostromecku swój ukochany instrument?
Petr Šefl: Tak. To fortepian Johann Friedrich Marty – pierwszy, który w Bydgoszczy restaurowałem. Uwielbiam go. Cieszę się, że po około 30 latach znalazłem go w bardzo dobrym stanie. Wystarczy go nastroić, wyczyścić i można na nim grać. Nie trzeba go nawet jakoś specjalnie restaurować. To znaczy, że moja praca miała sens. Gdyby nikt z nim nic nie robił, stałby dziś śpiący i zniszczony, jak wiele innych, podobnych mu instrumentów.
Jak Pan – czeski instrumentolog – trafił w latach 80. do Bydgoszczy, do Andrzeja Szwalbego?
Do dziś jestem za to wdzięczny wielkiemu pianiście Malcolmowi Fragerowi. Spotkaliśmy się niby przypadkiem w Pradze, choć ja w takie przypadki nie wierzę, widocznie Bóg tak chciał. Zaczęliśmy rozmawiać, potem nawet zaprzyjaźniliśmy się. To właśnie Frager – koncertujący na całym świecie
– powiedział mi o odbywających się w Bydgoszczy kongresach „Musica Antiqua Europae Orientalis”. Wspomniał też, że jest tam bardzo ciekawy dyrektor filharmonii – starszy pan, który chce zgromadzić kolekcję dawnych instrumentów. „Myślę, że to by było coś fajnego dla ciebie” – zakończył. Potem opowiedział o mnie dyrektorowi Szwalbemu. Pół roku po naszej rozmowie przyszło zaproszenie na konferencję MAEO do Bydgoszczy. Dyrektor Szwalbe chciał mi pokazać rozpoczętą kolekcję instrumentów.
Co Pan zobaczył?
To był 1982 rok. Pamiętam, że w kolekcji było już wtedy około 15 instrumentów. Byłem zachwycony. Dyrektor powiedział: „jeśli chce Pan z nami współpracować, proszę wybrać sobie instrument i niech pan zacznie”. Ta ufność w młodego, nieznanego człowieka ogromnie mnie ujęła, ale także wzbudziła wielkie poczucie odpowiedzialności. Ostrożnie zacząłem planować, co robić, konsultując to jednocześnie z moimi kolegami. W filharmonii pracował wtedy stroiciel Jan Szczęsny, który mi pomagał. To była wspaniała współpraca.
Często Pan przyjeżdżał do Bydgoszczy?
Poza Martym restaurowałem jeszcze 2–3 instrumenty. Później byłem zajęty czymś innym, dziś bardzo żałuję, że nie miałem szansy restaurowania innych z bydgoskiej kolekcji. Może będzie to jeszcze możliwe? Dziś mam dużo większe doświadczenie i kontakty z wybitnymi pianistami czy konserwatorami z całego świata.
Jak Pan wspomina Andrzeja Szwalbego?
To był cichy człowiek, który ciągle nad czymś rozmyślał, bez przerwy pracował i był zajęty, ale jak chciałem z nim o czymś porozmawiać, to chętnie wysłuchał. Jak przyjechałem do Bydgoszczy, od razu było dla mnie jasne, po co tu jestem. Szwalbe był dla mnie taką energią – w sposób naturalny, nawet automatyczny odpowiedziałem na jego idee, które potem prowadziły mnie przez całe życie. Wtedy nie uświadamiałem sobie, że to jest coś wyjątkowego. Dopiero teraz wiem, że to była wybitna osobowość.
Nie mieliśmy z dyrektorem Szwalbe dużo czasu na gadanie. Widział, że ciągle siedzę w warsztacie. On był zadowolony, że instrumenty ożywają, a ja – że istnieje Szwalbe. Był dla mnie wielką inspiracją! Od razu wiedziałem, że to jest to, co chciałbym robić przez całe swoje dalsze życie w Czechach, choć wtedy jeszcze w moim kraju, w głębokim socjalizmie, nie było to możliwe.
Jak Pan teraz ocenia bydgoską kolekcję instrumentów? W jakim jest stanie?
Jest bardzo ciekawa. Gdyby nie działania Szwalbego, wiele z tych instrumentów dziś by nie istniało i nie znalibyśmy bogactwa działalności polskich budowniczych, co jest ogromnie cenne. Jednocześnie w tej kolekcji jest wiele instrumentów, które nie były dotykane, więc są w stanie oryginalnym, nadgryzione zębem czasu, bo nikt się nimi nie zajmował. Podobny problem mamy w Czechach – stare instrumenty stały w zamkach czy pałacach jako dekoracje, nie można było ich dotknąć, nie wiadomo było, co z nimi robić.
A jak nie gra się na instrumentach, to one umierają?
Nie o to chodzi. Trzeba systematycznie ich doglądać, pilnować ich stroju. Gdy zmienia się temperatura, wilgoć, struny pracują, wszystko się rozluźnia i instrument się deformuje. Wytrzyma rok, dwa lata, ale 10 lat już nie. Druga sprawa – instrument przeżyje dłużej, jeśli wilgoć w pomieszczeniu jest wyższa niż 40 proc., jeśli niższa – to już tragedia. Drewno staje się kruche, zaczyna pękać. To okropne podejście do dziedzictwa kulturowego tej ziemi. Niestety w Czechach czy na Słowacji jest tak samo.
W Ostromecku są dobre warunki dla kolekcji Szwalbego?
– Pomieszczenie jest relatywnie idealne, ale brakuje mi dwóch rzeczy. Potrzebny jest specjalistyczny sprzęt do pomiaru temperatury i wilgoci oraz urządzenia, które by wilgoć dopełniały, gdy będzie niższa niż 40 proc. Latem nie ma problemu, bo stare pałace trzymają odpowiednią wilgoć, ale zimą uruchamia się centralne ogrzewanie, a to suszarnia. W muzeum w Pradze, w którym pracuję, we wszystkich pomieszczeniach są czujniki połączone z komputerem. W każdej chwili w swojej pracowni mogę sprawdzić temperaturę i wilgoć w każdej muzealnej sali, i w razie czego zwiększyć nawilżanie. W Ostromecku też powinno tak być.
Na instrumentach z bydgoskiej kolekcji Pana zdaniem da się grać?
Tak zupełnie wstępnie – myślę, że połowę z nich dałoby się nastroić i na nich zagrać. Częściowo na pewno trzeba by je odrestaurować do „grającego” stanu, ale wiele z nich na pewno nadaje się do gry.
O tę kolekcję warto zadbać. Żywa kultura muzyczna jest najlepszym lekarstwem dla chorego świata deformowanego przez materializm i konformizm. Pieniądze się dewaluują, a kultura nie. Jak ktoś podpali bank i spłoną pieniądze, to można zarobić następne, a jak się zniszczy stradivariusa czy grafa, nikt już drugiego takiego instrumentu nie zrobi. Trzeba sobie uświadomić, że w tej chwili na ziemi istnieje pewna określona liczba instrumentów, które uratowaliśmy na zawsze. To jest nasze dziedzictwo, o które warto dbać. Zresztą, w przypadku wielu, ich wartość w przyszłości będzie o wiele wyższa.
Petr Šefl – specjalista od konserwacji instrumentów muzycznych w Czeskim Muzeum Muzyki w Pradze