Niedziela - Tygodnik Bydgoski 26 gru 2021 | Redaktor
O hipokryzji i jawnogrzesznictwie [ANALIZA]

fot. ilustracyjna, Pixabay

Istnieją dwa rodzaje ujawnienia własnego grzechu. Jeden zbawienny – uczyniłem zło, które wyznaję i chcę je naprawić. Drugi zgubny. Ujawniam moje zło by udowadniać, że ono jest dobrem - pisze o hipokryzji i jawnogrzesznictwie Maksymilian Powęski.

Byłem w ostatnich czasach świadkiem kilku rozmów towarzyskich, których uczestnicy zdecydowanie i bardzo ostro potępiali hipokryzję. Rzeczywiście, hipokryzja niczym dobrym nie jest.

Jest coś żenującego w mężczyźnie zdradzającym żonę, gdy pochwala on publicznie czy nawet w prywatnej rozmowie, wierność małżeńską. Żałosne jest, gdy lekarz biorący bez żenady łapówki za przyspieszenie operacji domaga się wycięcia raka korupcji toczącego organizm państwowy. Nie wiadomo, czy się śmiać czy płakać, gdy sąsiadka znana z obgadywania wszystkich na osiedlu skarży się na to o ile świat byłby lepszy, gdyby ludzie byli bardziej dyskretni. 

Rzeczywiście tego rodzaju hipokryzja jest oczywistym zakłamaniem, jest fałszem, jest wybielaniem siebie, a oskarżaniem innych. Można też powiedzieć że hipokryta ma w sobie coś z faryzeusza, który stojąc, modlił się i dziękował Panu Bogu, że nie jest jak celnik, klęczący obok. 

Hipokryzję potępiali liczni moraliści. Potępiali i wytykali ją całym warstwom społecznym pisarze, by wspomnieć tu tylko Gabrielę Zapolską i jej „Moralność pani Dulskiej”. Z tym wszystkim trudno się nie zgodzić. 

Jednakże w jednej z takich rozmów ze znajomymi doszliśmy do punktu nader dziwnego. Oto mój rozmówca powiada: to ja już wolę takiego, co jawnie zostawia żonę i żyje z kochanką niż hipokrytę, który swoją zdradę ukrywa. Trochę mnie to zdziwiło. To w takim razie – pytałem znajomego – uważasz, że złodziej, który bezczelnie i może z uśmiechem mówi mi: „tak, ukradłem twój rower i co mi zrobisz?”, jest lepszy od złodzieja, który próbuje swój czyn zamaskować? Oczywiście chodzi mi o sytuację zuchwałości, a nie skruchy. Mój znajomy jednak potwierdził. Tak, woli takiego złodzieja. 

Jak powinniśmy ocenić tę sytuację? Wszak problem nie jest ani wydumany, ani akademicki. Takie sytuacje się zdarzają, zwłaszcza w sferze moralności małżeńskiej. Nie brak ludzi, którzy jawny rozwód i nowy związek uważają za uczciwszy niż ukrywane zdrady.

Jeśli mamy na ten problem spojrzeć z perspektywy prawa Bożego, to przede wszystkim trzeba powiedzieć, że ani jedno, ani drugie nie jest dobrem, a zła należy unikać. I to jest podstawowa norma w tej sprawie. Należałoby zerwać kontakty z osobą trzecią i za wszelką cenę starać się odbudować małżeństwo.

Ale to nam o tyle nie wystarcza, że refleksja podobna do tej, którą wygłosił mój znajomy, może stwarzać pokusę, czy jak kto woli sugestię, że jeśli będę grzeszył jawnie, no to przynajmniej nie będę hipokrytą. Będę więc „uczciwszy”. 

Rozważmy to dokładnie i na chłodno. Co grozi – poza Bożą karą, która każdemu grzesznikowi grozi – człowiekowi, który grzeszy jawnie? Grożą mu dwie konsekwencje naturalne. Po pierwsze, że po pierwszym oburzeniu rodzina i znajomi zaczną tolerować tę nową sytuację. Może tak się stać z różnych powodów. Między innymi dlatego, że po prostu trzeba jakoś żyć dalej. Ale też dlatego, że zwyczajnie zapominają o krzywdzie kogoś, kto został w tym upokorzony czy opuszczony. 

Po drugie grozi mu, że uśpi swoje sumienie. Że sam uwierzy w to, że nie można było iść drogą dobra, na przykład odbudowy małżeństwa, lub nawet samotności znoszonej jako ofiara i umartwienie. 

Ale najgorszym, co może spotkać jawnie grzeszącego, jest jeszcze jeden stopień dalej. Jest to krok w przepaść, z którego pod względem moralnym może już nie być odwrotu. Jest to grzech, o którym sam Chrystus mówi, że nie będzie wybaczony ani w tym wieku, ani w przyszłym. Jest to nazwanie zła dobrem. 

Kto nie chce żyć według tego, jak wierzy, zaczyna w końcu wierzyć według tego, jak żyje. I na tym polega największe niebezpieczeństwo jawnogrzesznictwa. Jeszcze raz powtórzmy. Z tej drogi może nie być odwrotu. Sam Chrystus przed tym ostrzegał. 

Znakomity arcybiskup Fulton Sheen, amerykański duchowny, który umiał w zadziwiająco prosty sposób tłumaczyć zawiłości chrześcijaństwa, ujął to tak: „Zawsze istnieje nadzieja dla człowieka, który wie, że czyni źle, lecz nie ma nadziei dla człowieka, który – czyniąc źle – nazywa zło dobrem” („Wartime Prayer Book”, 2003 r.). Wynika stąd, że istnieją dwa rodzaje ujawnienia własnego grzechu. Jeden zbawienny – uczyniłem zło, które wyznaję i chcę je naprawić. Drugi zgubny. Ujawniam moje zło by udowadniać, że ono jest dobrem. Ten drugi charakter zdają się niestety mieć wszelkie „coming outy”. 

Ale istnieją też dwa rodzaje hipokryzji. Hipokryzja ze wstydu i słabości, która przed ludźmi jedynie, ukrywa grzech przed Bogiem w konfesjonale wyznany. Ona o tyle tylko jest złem, o ile uniemożliwia naprawę wyrządzonej krzywdy. Gorsza jest hipokryzja z wyrachowania. Pana Boga bowiem oszukać się nie da. 

Maksymilian Powęski

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor