„Romeo i Julia”. Balet w teatralnej dramaturgii [RECENZJA]
Balet "Romeo i Julia" zainaugurował XXV Bydgoski Festiwal Operowy/ fot. Anna Kopeć
Niezwykłe widowisko baletowe na inaugurację tegorocznego jubileuszowego XXV Bydgoskiego Festiwalu Operowego przygotowała Opera Nova. Szekspirowski dramat „Romeo i Julia” to dopracowany w najdrobniejszym szczególe spektakl: choreograficznie, scenograficznie, kostiumowo i muzycznie.
Inne z kategorii
Choreografii podjął się światowej sławy kanadyjski choreograf i tancerz Paul Chalmer, który już wcześniej dla bydgoskiej Opery Nova przygotował „Dziadka do orzechów”. „Romeo i Julia” to bardzo wymagający tytuł scen muzycznych, i już tylko z tego powodu poprzeczka dla zespołu musiała być postawiona bardzo wysoko. I z tego niełatwego zadania tancerze wywiązali się znakomicie.
Ulotna, zwiewna, sprawiająca momentami wrażenie jakby zaprzeczała prawom grawitacji Natalia Ścibak (Julia), perfekcyjny i jednocześnie młodzieńczo urzekający Paweł Nowicki (Romeo)… Oboje tych młodych tancerzy mieliśmy już okazję oglądać w „Dziadku do orzechów”. Także i tym razem Paul Chalmer postawił właśnie na nich i był to strzał w dziesiątkę. Ich baletowe kreacje w tym spektaklu naprawdę porywają i autentycznie urzekają.
Dołóżmy do tego znakomite role, między innymi, Krzysztofa Górskiego, który jest jakby stworzony do roli Merkucja, Tomasza Siedleckiego (Parys), Piotra Kobierzyńskiego i Olgi Karpowicz (pan i pani Kapuleti), Ryszarda Madejskiego i Anny Smędy (pan i pani Monteki) czy Sylwii Brzezińskiej jako niani Julii, która swoje taneczne układy wsparła niezwykle sugestywną grą sceniczną. A w tym balecie miało to kapitalne znaczenie. Wyzwanie, które bowiem postawił przed tancerzami Paul Chalmer, było podwójnie trudne. „Romeo i Julia” w wizji choreografa to nie tylko niełatwy układ kroków, podniesień, ale także gra aktorska, balet bardziej teatralny, gdzie emocje muszą być wprost widoczne na twarzach, muszą przebijać się w każdym geście.. Taki też jest bydgoski spektakl: dramaturgia bardzo bliska szekspirowskiej tragedii, która kończy się śmiercią słynnych kochanków z Werony.
W spektaklu nie brakuje efektownych pojedynków szermierczych. To rezultat pracy z tancerzami fechmistrza i kaskadera Sylwestra Zawadzkiego. Praktycznie przez większość pierwszego aktu jesteśmy świadkami walk na szpady i miecze pomiędzy zwaśnionymi rodami Kapuletich i Montekich. Pojedynki udało się Paulowi Chalmerowi wpleść w choreografię tak umiejętnie, że nadają one przy całej swojej widowiskowości niezwykłej wprost dynamiki spektaklowi.
Scenografia i kostiumy to niemal osobne rozdziały baletu. Jak tłumaczyła Agata Uchman, kostiumolożka i projektantka, inspiracją dla niej była elżbietańska Anglia, ta szekspirowska. Postawiła na bardzo bogate, wręcz tchnące przepychem stroje. Każdy kostium to praktycznie osobne dzieło, zarówno jeżeli chodzi o materiał, jak i sam projekt. Szczególne wrażenie robią barwy kostiumów wyróżniające zwaśnione rody – złoto-czerwone Kapuletich i niebiesko-czarne Montekich. Kostiumowe bogactwo ze względu na fantastyczny efekt można uznać za uzasadnione, chociaż z pewnością stroje nie ułatwiają zadania tancerzom.
Także scenografia, autorstwa Diany Marszałek, przenosi widzów nie do Werony, gdzie rozgrywa się dramat Szekspira, ale do XVI-wiecznej Anglii. Zbudowane na scenie ceglane mury, wprost jakby żywcem przeniesione z londyńskich uliczek, stanowią sugestywne tło, ale jednocześnie są oddzielnym elementem przykuwającym uwagę, rozgrywającego się dramatu. Z pewnością scenografia działa na wyobraźnię, czy to w scenach balu, czy w murach kościoła, czy wnętrzach sypialni.
Jesteśmy także świadkami wykorzystania możliwości technicznych bydgoskiej sceny – w trzecim akcie sypialnia Julii podjeżdża do góry, a oczom widzów pokazuje się grobowa krypta, w której w dramatycznych okolicznościach ginie Parys, umierają Julia i Romeo.
I muzyka. Jak mówił Maciej Figas, który stanął za dyrygenckim pulpitem, piękna muzyka Prokofiewa, jest postrachem orkiestr i dyrygentów – zadanie było zatem, z jednej strony, niezwykle trudne, ale z drugiej, zagranie tego to ogromna frajda. Frajda w tym przypadku zdecydowanie zwyciężyła. Muzyka Prokofiewa zagrana została przez orkiestrę Opery Nova wręcz brawurowo, a wyraz temu po zakończeniu spektaklu sami muzycy w orkiestronie.