Piłka Nożna 20 cze 2019 | Redaktor
Jacek Łukomski: Moim marzeniem jest, żeby Zawisza wrócił do domu [ROZMOWA]

fot. bw

Wierzę, że w IV lidze będziemy silni i stabilni. W Zawiszy zawsze gramy o zwycięstwo w każdym meczu – mówi trener Jacek Łukomski w rozmowie z „Tygodnikiem Bydgoskim”.

Jarosław Kopeć: Zapracował Pan na miano specjalisty od awansów. Tak? 

Jacek Łukomski: Tak (śmiech). 

To niech się Pan pochwali. Ile tych awansów było? 

Tak się jakoś ułożyło, że piąty. Trzy były pod rząd z Unią Janikowo. Teraz dwa z kolei z Zawiszą Bydgoszcz. 

Przejmował Pan zespół w 2017 roku po awansie z B-klasy. Była grupa zawodników, a nie było boiska. Jak się pracuje w takiej sytuacji? 

Powiem więcej. Nie było boiska, ani nie było woli, ani chęci pomocy. W Bydgoszczy czuliśmy się jak piąte koło u wozu. Trochę jak wielki Zawisza, a teraz na tobołach. Za to w Potulicach na mecze mistrzowskie przyjmowano nas z otwartymi rękoma, jak gości, którym należy zabezpieczyć minimum, na najwyższym poziomie na jaki było ich stać. 

Nie było komfortu pracy. O wszystko musieliśmy się prosić. Trenowaliśmy na jednej połowie udostępnionego boiska, na którym potrafiły trenować aż trzy różne zespoły. Tego okresu pracy nie będziemy zbyt miło wspominać. 

Według nomenklatury, ci chłopcy to wciąż jest drużyna amatorów. Oni pracują, uczą się. Jak się trenuje z taką grupą? Poza wspólnymi zajęciami były jakieś rozpiski indywidualne? 

Diabeł tkwi w szczegółach. Mówiłem już, nie mieliśmy komfortu pracy. Przeprowadzenie normalnej jednostki treningowej graniczyło z cudem. Ale nigdy nie mieliśmy problemu z frekwencją na zajęciach. I choć byliśmy na samym końcu harmonogramu treningów, to jednak zawodnicy przychodzili. Po szkole, po pracy, choć trening był w późnych godzinach wieczornych, to przychodzili. To nie były pory normalnego, systematycznego szkolenia. Ale byli. Indywidualnie nie trzeba nikogo było motywować. Kończyliśmy często po 22.00. Dawali radę, choć o tej porze tak naprawdę organizm powinien wypoczywać, regenerować się. 

Drużynę Zawiszy Bydgoszcz tworzy duża grupa zawodników. Na czym opiera Pan swoją filozofię budowania zespołu? Druga linia? Obrona? 

Przede wszystkim chciałem stworzyć dobrą atmosferę w szatani, taką koleżeńską. Jak przyszedłem do zespołu, to wszyscy byli bardziej lub mniej związani z Zawiszą. Chciałem, żeby było to podtrzymane, żeby była dobra atmosfera. Wydaje mi się, że to nam się udało i udaje do tej pory. A druga sprawa to budowanie mojej filozofii na tym, żeby chłopcy mieli świadomość uczciwej konkurencji, żeby byli uczciwie oceniani. Trenowaliśmy ciężko, nawet w soboty przed meczem niedzielnym i to też miało wpływ, bo wiedzieliśmy, że za chwileczkę chcemy być wyżej. I takie jednostki treningowe w przekroju dwóch lat dała handicap i podniosła nas na wyższy poziom. 

Oczywiście, jestem zwolennikiem tezy, że wszystko co dobre, zaczyna się od obrony. Niekoniecznie musi być zero z tyłu, ale jak jest przynajmniej przez pierwsze 45 minut, to mówię chłopcom w szatni, że jest to dobra pozycja wyjściowa na drugą połowę. Bo oni wiedzą, jak ciężko trenują i jaką mocą dysponują. Niech nie tracą goli w pierwszej połówce, żeby sobie nie utrudnić, a co do drugich 45 minut – statystyki pokazują, druga połowa to nasz czas. Tak przekłada się to, o czym wiedzą. Będą sytuacje w meczu i tylko trzeba je wykorzystać. Wszystko co najlepsze, od obrony się zaczyna. 

Widać dużą wymienność pozycji w zespole. Michał Żurowski raz gra jako pomocnik, raz jako obrońca. Krzysztof Urtnowski – obrońca, pomocnik, a czasem wręcz zawodnik ofensywny. Rozumiem, że oprócz bramkarza, nikogo Pan nie przypisuje na stałe do jednego miejsca na boisku?

Musiałbym się mocno zastanowić, żeby wskazać gracza, który nie zagra na więcej niż na jednej pozycji. Wszyscy są w stanie grać na różnych pozycjach. W tym tkwi również nasza siła, jeśli chodzi o uniwersalność. Bo w przypadku słabszej formy, kontuzji, wykluczenia za kartki, albo po prostu na podstawie analizy gry przeciwnika, którą zawsze robimy przed każdym meczem, chcemy zagrać skutecznie, ta uniwersalność daje nam ogromną przewagę. To pozwala zoptymalizować każdy mecz osobno. 

Wspomniał Pan o analizie gry. Każdy Wasz mecz jest filmowany. Ogląda Pan potem nagrania? 

Zdecydowanie tak. Każdy mecz, czy to jest sparing, czy mecz mistrzowski, każde spotkanie analizujemy na najbliższych zajęciach. Podobnie, jak dogłębnie rozpoznajemy grę naszego najbliższego przeciwnika. Taką analizę chłopcy dostają na ostatniej jednostce treningowej przed każdym meczem. Oczywiście jest ona maksymalnie skrócona do pięciu, najwyżej dziesięciu minut. Wszystko jest podzielone na określone bloki z kluczowymi rzeczami, które zawodnicy powinni zapamiętać. Nie daje to w pełni gwarancji, ale mocno ułatwia grę. Przygotowanie takich materiałów, to ogrom pracy, ale widać, że się opłaca. 

I to jest to, co rzuca się w oczy w klubie i Pana pracy jako trenera. Bez względu na to, w jakiej sytuacji Zawisza się znalazł i od czego startował trzy lata temu, to podejście do organizacji klubu i pracy z zespołem jest bardzo profesjonalne… 

Może chwalenie się jest nieeleganckie, ale tak właśnie jest. Jak ktoś obserwuje tak powierzchownie, czyta tylko wiadomości, to może mu się wydawać, że przeszli A-klasę, przeszli piątą ligę, z taką łatwością. A tak od podszewki, każdy kto jest przy klubie, ten wie, że może to, co robimy, nie daje gwarancji sukcesu, ale pracujemy na maksa i to na wysokim poziomie. Powiem więcej, w wyższych ligach tego nie mają. Nie mają tak bogatej analizy, nie mają możliwości korzystania z pełnej opieki medycznej, nie mają możliwości korzystania z posiłków dietetycznych. Przed każdym meczem, czy to u siebie, czy na wyjeździe, jemy wspólnie posiłek. Ja mam pewność, że wszyscy chłopcy zjedzą cokolwiek. A do tego dochodzi budowanie takiej rodzinnej atmosfery, wspólnego charakteru. Przy okazji można porozmawiać o różnych rzeczach, nie tylko o piłce. 

IV liga. Zostaje Pan w zespole na nowy sezon… 

Podpisaliśmy roczny kontrakt. 

Sportowo to jednak nowe wyzwanie. Zapytam zatem o wzmocnienia, bo będą chyba musiały być? 

Jeśli chcemy podjąć się realizacji celu, który był narzucony przez ostatnie lata, czyli wywalczyć kolejny awans, to oczywiście w takim klubie wzmocnienia są rzeczą normalną. Jesteśmy otwarci na dobrych zawodników. Jeśli ten cel zostanie podtrzymany, to konkurencja w zespole musi być coraz większa. To oczywiście nie da nam pewności, ale da nam możliwość podniesienia naszych umiejętności indywidualnych i zespołowych. Da stały progres rezultatów sportowych.

Jak w Pana ocenie trenerskiej wygląda różnica poziomu między klasą okręgową a IV ligą? W pucharze Polski dostaliście od Budowlanego KS Bydgoszcz dość bolesną lekcję.

Fakt, przegraliśmy mecz. Nie wiem, czy dostaliśmy lekcję, czy nie. Przegraliśmy wysoko. Ale powiem tak, lepiej nie ciągnąć dwóch srok za ogon i przypilnować jeden temat, a naszym celem była liga i awans. Nie oznacza to, że odpuściliśmy, że nie chcieliśmy. Ale zagraliśmy z pewnymi zmianami i pograli chłopcy, którzy w poprzednim spotkaniu grali mniej. Postawiliśmy zdecydowanie mocno na ligę i tabela pokazała, że to było dobre posunięcie. Osobiście, gdybym miał grać w finale pucharu i nie awansować, to biorę jednak tę opcję i to miejsce, w którym jesteśmy. Najlepiej oczywiście byłoby mieć jedno i drugie, ale widocznie w tej chwili stać nas było w tym sezonie na to, co mamy.

Wierzę, że w IV lidze będziemy silni i stabilni. Pytanie tylko, jak silni i jak stabilni. Na pewno będziemy wymieniani w gronie kilku zespołów, które będą chciały awansować. Nie dzielę skóry na niedźwiedziu, zobaczymy, jak będą wyglądały sprawy kadrowe teraz po sezonie i przed rozpoczęciem następnego. W Zawiszy zawsze gramy o zwycięstwo w każdym meczu. Na tę chwilę mogę powiedzieć jedno. Przed pierwszym meczem wszystkie zespoły mają to samo – zero punktów. 

Szczęściem każdego trenera jest dawać szansę młodym zawodnikom. W meczu ze Startem Pruszcz zadebiutował 15-letni Medard Dahms. Jak Pan oceni jego występ? 

Został nagrodzony za ciężką pracę u siebie w grupie młodzieżowej, za osiągnięcia indywidualne i osiągnięcia zespołu. Razem z innymi chłopcami dostał szansę trenowania z pierwszym zespołem Zawiszy, wśród bardziej doświadczonych zawodników, będących na wyższym poziomie. Zrobił krok w przód. Dostał powołanie do osiemnastki meczowej. Zrobił kolejny mały kroczek, skosztował tego smacznego ciasta i wystąpił w wygranym pojedynku. Wie, że musi jeszcze więcej pracować i się rozwijać, a wtedy będą efekty. 

Jakie jest Pana marzenie na ten kolejny sezon? 

Pomijając cel, pomijając sprawy kadrowe, które się wykrystalizują w przerwie między sezonami, pomijając sprawy losowe (ażeby omijały nas kontuzje i szczęście dopisywało), pomijając to, że w każdym meczu będziemy grać o zwycięstwo, to marzeniem, nie tylko moim, jest powrót do domu, na Gdańską 163. Chcielibyśmy grać u siebie w domu - nasz stadion, nasz dom. Jestem święcie przekonany, że to będzie bodziec do podnoszenia naszej sportowej wartości, bycia po prostu lepszym zespołem. Wszędzie dobrze, ale… w domu najlepiej. Tak, to jest moje marzenie. l 

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor