ROZMOWY 24 paź 2021 | Michał Jędryka
Bycie dobrym człowiekiem nie wystarczy. Do zbawienia potrzebujemy łaski z sakramentów [WYWIAD]

fot. Anna Kopeć

– Obowiązek formacji liturgicznej istnieje po to, żebyśmy sobie uświadomili, że całe życie wiary wypływa ze spotkania z Chrystusem w Eucharystii – mówi ks. Karol Rawicz-Kostro, dyrektor Centrum Formacji Liturgicznej. Między innymi o zadaniach istniejącego od pół roku CFL opowiedział w rozmowie z „Katolicką Bydgoszczą”.

Michał Jędryka: W Bydgoszczy od pół roku istnieje Centrum Formacji Liturgicznej…

Ksiądz Karol Rawicz-Kostro: 19 marca biskup podpisał dekret powołujący tę instytucję. Zostałem duszpasterzem służby liturgicznej i zacząłem czytać Dyrektorium Duszpasterstwa Służby Liturgicznej.

Zacznijmy od fundamentu – po co nam formacja liturgiczna?

W Dyrektorium jest rozdział poświęcony formacji różnych grup liturgicznych. I tam jest też sugestia, aby w diecezji ustanowić jedną instytucję, która będzie odpowiedzialna za formację wszystkich grup.

Dlaczego jedną?

Żeby zachować jedność w celebrowaniu liturgii: liturgia musi odwzorowywać jedność Kościoła powszechnego. Nie zawsze to jest możliwe w sposób dosłowny, bo wiadomo, że są różne tradycje i zwyczaje. Ale chociażby w przestrzeni diecezji trzeba starać się taką jedność zachować. I z tego powodu Dyrektorium Duszpasterstwa Służby Liturgicznej wymaga, by takie Centrum powołać do istnienia, żeby mogły tam pracować odpowiedzialne osoby, które będą wskazywać, jak przygotować ministrantów, lektorów, psałterzystów, kantorów, organistów, akolitów, szafarzy nadzwyczajnych Komunii świętej i wszystkich innych, posługujących w liturgii, do udziału w jej celebracji.

Ale wcale nie ma wielu takich centrów w Polsce…

Nasza diecezja jest jedną z niewielu, która tak całościowo podeszła do tej sprawy. Niemal w każdej diecezji istnieją duszpasterstwa służby liturgicznej. A istotą idei Centrum Formacji Liturgicznej jest, żeby istniał jeden ośrodek, który będzie gromadził duszpasterzy, by mogli prowadzić formację różnych grup liturgicznych w jednym kierunku. Pytania w liturgicznych kwestiach spornych, bo takie bywają, choćby w sprawie interpretacji przepisów, które nie zawsze są jasne, będzie można kierować właśnie do tego ośrodka. A wszystko po to, żeby starać się zachować jedność liturgii Kościoła.

Właśnie, przepisy liturgiczne. Często mamy trudności z ich zachowywaniem, może dlatego, że nie rozumiemy ich sensu…

Przepisy są po to, żeby zachować jedność, nie po to, żeby opierać się na literze prawa, ale właśnie, żeby przez literę prawa zachować jedność ducha.

I tu chciałbym Księdza prosić o rozwinięcie. Czemu ma służyć ta jedność liturgii, jedność ducha… czego powinniśmy się z niej uczyć, co odczytywać?

Pewność wiary przede wszystkim. O tym mówił święty Jan Paweł II w encyklice „Ecclesia de Eucharistia”: „ Również w naszych czasach posłuszeństwo normom liturgicznym powinno być na nowo odkryte i docenione jako odbicie i świadectwo Kościoła jednego i powszechnego, uobecnionego w każdej celebracji Eucharystii. Kapłan, który wiernie sprawuje Mszę św. według norm liturgicznych, oraz wspólnota, która się do nich dostosowuje, ukazują w sposób dyskretny, lecz wymowny swą miłość do Kościoła. (...) Nikomu nie można zezwolić na niedocenianie powierzonej nam tajemnicy: jest ona zbyt wielka, ażeby ktoś mógł pozwolić sobie na traktowanie jej wedle własnej oceny, która nie szanowałaby jej świętego charakteru i jej wymiaru powszechnego”. Ponieważ liturgia jest źródłem i szczytem całego życia Kościoła, dlatego nie może być tak, że każdy ksiądz będzie celebrował ze wspólnotą liturgię według swojego uznania. Nawet mimo dostosowań duszpasterskich, które kapłan może uczynić i prawo liturgiczne na to pozwala – na przykład może coś skomentować – to jednak, działając na gruncie wolności, trzeba starać się zachowywać tę jedność.

Czasem krytycy takiej wierności mówią, że to rubrycyzm…

A Jan Paweł II mówi, że oparcie na rubrykach, które są określone wprost, to jest wyraz właśnie miłości do Kościoła i zachowania jedności w Kościele; że nie jest istotny własny pomysł na przeżywanie liturgii, ale odczytanie tego, co chce czynić Kościół poprzez liturgię. A jak mówi Benedykt XVI, liturgia dobrze sprawowana, dobrze – to znaczy właśnie w myśli tego, co chce czynić Kościół – jest najpiękniejszą katechezą na temat Eucharystii.

Przytoczył Ksiądz przed chwilą słowa, które pochodzą z konstytucji soborowej: „źródło i szczyt”. Kiedy Ksiądz obserwuje życie nas, zwykłych katolików, jak jest daleko na co dzień do tego, żeby Eucharystia była źródłem i szczytem?

To zależy, w którym momencie w formacji osobistej, duchowej, właśnie jesteśmy. Chociażby po to właśnie istnieje obowiązek formacji liturgicznej, żebyśmy sobie uświadomili, że całe życie wiary wypływa ze spotkania z Chrystusem w Eucharystii. Dokument Soboru Watykańskiego Drugiego dosłownie mówi o Eucharystii, że ona jest źródłem i szczytem życia chrześcijańskiego. Wiadomo, że liturgia rodzi Eucharystię, w czasie sprawowania liturgii ofiara Chrystusa się urzeczywistnia. Ona stanowi początek i jednocześnie zaprasza, pociąga do wejścia na szczyt, do wypełnienia.

W tym miejscu dochodzimy do znanej zasady starożytnej: lex orandi – lex credendi – lex vivendi. Prawo modlitwy, prawo wiary, prawo życia. To, co wynika ze sposobu mojej modlitwy, określa moją wiarę i to wypełnia się w moim życiu. Czyli wypływa to z liturgii i do liturgii prowadzi przez całe życie, aż wreszcie życie staje się liturgią!

Można wskazać przykłady takich ludzi, w których życiu tak rzeczywiście było, lub jest?

Możemy tu nawiązać do ks. Franciszka Blachnickiego. On życie uczynił liturgią. Wszystkie siły do działania i duchowego i eklezjalnego czerpał z obecności Jezusa w Eucharystii. Eucharystia dla niego, ale nie tylko dla niego, bo tak jest obiektywnie, to było dzieło Boże, a nie pomysł człowieka na to, żeby się spotkać albo żeby fajnie spędzić czas.

Co się stało z duchowością, z naszym społeczeństwem, z naszym życiem osobistym, że mówimy sobie, że nie muszę iść na Mszę świętą, że w lesie lepiej się rozmawia z Panem Bogiem? Mszę świętą się często lekceważy. Skąd to się wzięło?

W adhortacji „Gaudete et exultate” papież Franciszek wskazuje na dwa niebezpieczeństwa, dwie herezje starożytne, które się odrodziły i które towarzyszą dzisiaj człowiekowi w jego życiu religijnym. Pierwsza to jest gnoza, a druga to pelagianizm. Szczególnie na tę drugą warto zwrócić uwagę. Coraz więcej naszych braci i sióstr mówi mniej więcej tak: jestem dobrym człowiekiem, spotykam się z Panem Bogiem w perspektywie mojej osobistej medytacji, gdy idę na koncert lub do lasu. Robię wszystko to, co określa mnie jako dobrego człowieka. Jestem filantropem, wpłacam odpowiednie sumy pieniędzy na rozmaite dzieła charytatywne. Troszczę się o potrzebujących, o chore dzieci i tak dalej. I z tego ma wynikać, że jestem dobrym katolikiem.

To za mało?

Tylko że być może zapomniałem o źródle. Źródle łask koniecznych do zbawienia. Jeżeli odciąłem się od sakramentów świętych, to jestem też daleko od rzeczywistej obecności Chrystusa. A On sam chce udzielać łask przez sakramenty. I udziela ich w sposób realny, na przykład poprzez sakrament małżeństwa.

Na to się często odpowiada, że przecież jest tyle małżeństw, które przyjęło ten sakrament, boryka się z trudnościami, a ostatecznie jednak się rozpada.

Bo małżonkowie nie poszli dalej w to źródło łaski. Owszem, zawarli małżeństwo sakramentalne przy urzędowym świadku, którym jest kapłan, podczas Mszy świętej i przyjęli Komunię świętą, ale od tego momentu nie było już sakramentalnego spotkania z Chrystusem. A porzucając drogę sakramentalną, wybieramy właśnie drogę herezji pelagiańskiej, że o własnych siłach będziemy dobrzy dla rodziny, dla bliskich… Nie wykluczamy, że będą dobrzy, ale powstaje pytanie, skąd w takim razie czerpać będą łaski, siły duchowe, skoro na własne życzenie od tego źródła łask odeszli. To promieniuje potem na ich rodziny.

Z tego, co Ksiądz mówi, wynika, że w zamiarze Pana Boga jest dać nam środki pewniejsze, a nimi są sakramenty…

A ich zaniechanie jest początkiem marazmu wiary. A trzeba pamiętać, że z drugiej strony jest to początek protestantyzacji życia katolickiego, bo właśnie protestantyzm zanegował sakramenty, czyli znaki obecności łaski Bożej, sądząc, że sama wiara (sola fide) nas zbawia. Kto poznał Kościół Chrystusowy i wszystkie Jego tzw. środki zbawienia, a później je odrzucił, ten poszedł własną drogą, kierując się subietywizmem wiary, sądząc, że jest usprawiedliwiony. Stworzył własny nurt, który odcięty od źródła, szybko wysycha…

Ksiądz wymienił gnozę i pelagianizm. Na gruncie polskim inne dwa niebezpieczeństwa ojciec Jacek Woroniecki znajdował kiedyś w fideizmie i sentymentalizmie. Myśli Ksiądz, że te ostrzeżenia nadal są ważne?

Tak, fideizm na pewno. Jeśli rezygnujemy z rozumowego przeżywania wiary, wejdziemy tylko w przestrzeń jakiejś medytacji, to będziemy już bardzo daleko od chrześcijańskiej medytacji i od tego, do czego nas prowadził Jan Paweł II – rozumu i wiary. A właśnie wiara rozumna prowadzi nas do spotkania naszego Pana w znakach, czyli sakramentach – znów do tego wracamy.

A sentymentalizm, czy on nie rujnuje nam liturgii, jeśli ktoś wprowadza do niej na przykład utwory mocno uczuciowe, wytwarzające nastrój, jak to próbują niekiedy wymuszać młodzi zawierający ślub? Jak to tłumaczyć? Jak przeciwdziałać?

Liturgia nie jest własnością człowieka. Jest ona własnością samego Boga. To nie my sobie wymyślamy liturgię. Jestem – mogę tak chyba powiedzieć – wychowankiem kardynała Ratzingera, w tym sensie, że od młodzieńczych lat – jeszcze przed wstąpieniem do seminarium, później też w seminarium – rozważałem jego myśli i dzisiaj także jestem temu wierny. Ratzinger wskazuje na to, że liturgia jest dziełem Boga, a nie człowieka. Tłumaczy w swoich dziełach, skąd to się bierze, dlaczego nam się narzuca taki sentymentalny duch, że pragniemy sobie wymyśleć liturgię po swojemu. Jakie niebezpieczeństwo z tego płynie? Ratzinger opisuje wydarzenie z Księgi Wyjścia, spod góry Synaj, kiedy Mojżesz poszedł na górę i przebywał tam czterdzieści dni i czterdzieści nocy, aby zawrzeć przymierze z Bogiem, aby otrzymać od Boga fundament. W tym czasie ludzie bardzo się zniecierpliwili. Zaczęli wymyślać po swojemu swoją wierność Panu Bogu, chcieli zawrzeć własne przymierze, takie czysto ludzkie, wymyślone przez siebie, nie czekając na inicjatywę Pana Boga. Wiemy, jak to się skończyło: wymyślili sobie kult złotego cielca, czyli uważali, że sprowadzili sobie Pana Boga w wymiarach czysto ludzkich. Ten złoty cielec właśnie symbolizuje kult ludzki. W liturgii jednak chodzi o coś innego. O to, żeby odpowiedzieć na uprzednie Boże działanie. Pierwszym działającym i zwołującym jest Bóg. Słowo „liturgia” można odnosić do hebrajskiego wyrażania kahal, czyli zwołanie Boże, zgromadzenie wokół Boga. Inicjatywa zawsze pochodzi od Pana Boga. My dopiero odpowiadamy na tę inicjatywę, tworząc kult, ale pierwszym, który działa w liturgii, jest Pan Bóg. I stąd też te przepisy, które Kościół określa w sprawowaniu sakramentów, one są fundamentem, żeby nie wyjść poza to, co chce czynić Bóg w swoim Kościele. Skoro Pan daje Kościołowi i Ducha Swojego i Swoje prawo, to właśnie po to, żebyśmy celebrowali nie siebie samych jako wspólnotę, ale żebyśmy celebrowali Jego Ofiarę.

Wspomniał już Ksiądz nazwisko Sługi Bożego księdza Blachnickiego. Ksiądz Blachnicki na pewno bardzo kochał liturgię, ale jednak wyrastał z innej tradycji niż papież Ratzinger. Czy z dziedzictwa tych postaci może powstać jakaś owocna, spójna synteza?

Myślę, że to jest konieczne, że właśnie te dwie postaci są poza Janem Pawłem II takim fundamentem dla Kościoła w Polsce. Jakiś czas temu zacząłem zgłębiać myśl Sługi Bożego księdza Franciszka Blachnickiego w perspektywie formacji duchownych. Napisałem nawet kiedyś artykuł dotyczący formacji osób duchownych, w którym nazwałem księdza Blachnickiego polskim Ratzingerem. Dzieliły ich kilometry, ale mieli dokładnie ten sam motyw swojego działania: na pierwszym miejscu postawić Pana Boga. Kardynał Ratzinger robił to, rozwijając doktrynę poprzez teologiczne wskazania, czym jest liturgia i jej przeżywanie. Ksiądz Franciszek Blachnicki czynił to samo w swoim Ruchu poprzez wspólnotowe działanie i formowanie różnych grup liturgicznych. Zaczynał od ministrantów i lektorów. Dopiero później zauważył, że z tych ministrantów wywodzą się przyszli małżonkowie, którzy zakładają rodziny, i dlatego stworzył formację też w ramach Domowego Kościoła i dzisiaj to wszystko funkcjonuje, właśnie opierając się o ten charyzmat liturgii w Ruchu Światło-Życie.

Czy posługi liturgiczne lektora i akolity udzielane świeckim, mogą ożywić Kościół?

Na pewno. Trzeba pamiętać, że lektorzy i akolici to osoby w ramach liturgii posługujące przy świętym misterium, ale z drugiej strony są to ci sami ludzie, którzy idą do wiernych świeckich pracować w ich rzeczywistościach życia. Czerpiąc swoje siły i powołanie właśnie z tego, co im daje liturgia, idą na przykład katechizować różne grupy parafialne, pomagają kapłanom w przygotowaniu do sakramentów świętych, na przykład rodziców dzieci, które mają otrzymać chrzest święty. Kiedy ktoś umiera i rodzina znajdzie się w żałobie, akolita ma obowiązek – takie jest jego posłanie – umocnić ich także w tym trudnym czasie. Kiedy chorzy są w domach, nie zawsze kapłani mogą do nich często docierać z Najświętszym Sakramentem. Akolici są po to, żeby udzielić im Komunii świętej jako nadzwyczajni szafarze. Te osoby są więc takim przedłużeniem kapłańskiego posługiwania, wpisując życiowe powołanie w powołanie także do poszczególnych posług w Kościele.

Chciałem jeszcze zapytać o liturgię dawną. W Ewangelii mamy obraz ojca, który wyjmuje z kufra rzeczy stare i nowe…

Gdybyśmy w formacji duchowej, w duchowości chrześcijańskiej, żyli tylko tym, co jest teraz, to bylibyśmy ubożsi o duchowe skarby wypracowane przez wieki. A tego nigdy nie można lekceważyć. Jak pisał Benedykt XVI, coś, co było dla poprzednich pokoleń święte i wiążące, nie może w pewnym momencie przestać być aktualne. Motu proprio papieża Franciszka „Traditionis custodies” oddaje tę sprawę w ręce biskupom. Oni mają czuwać nad tym, żeby formacja liturgiczna i duchowa szły w dobrym kierunku – eklezjalnym i wspólnotowym. I dlatego trzeba dzięki czynić Panu Bogu za to, że możemy w tej dawnej liturgii uczestniczyć. A ci, którzy odkrywają właśnie w niej źródło swojego życia duchowego, często są również bardzo mocno zaangażowani w życie Kościoła.

 

Centrum Formacji Liturgicznej Diecezji Bydgoskiej zostało powołane 19 marca dekretem ks. Biskupa Jana Tyrawy. CFL tworzy społeczność posługujących w liturgii Kościoła Diecezji Bydgoskiej: ministranci, lektorzy, ceremoniarze, zakrystianie, psałterzyści, organiści, ustanowieni lektorzy i akolici, NSKŚ, a także kapłani – opiekunowie LSO w parafii. Szczegóły dotyczące działalności CFL są dostępne na stronie: liturgicznabydgoszcz.pl.

Zdjecia: Anna Kopeć