Bydgoscy Duchacze na froncie [ZDJĘCIA, WIDEO] cz.1
Kilka dni temu kolejny konwój humanitarny bydgoskiego Zgromadzenia Ducha Świętego (popularnych „Duchaczy”) oraz “Fundacji Polskiej” szczęśliwie wrócił do domu z Ukrainy. Tym razem pomoc humanitarna (głównie żywność) trafiła do odległych regionów obwodu kijowskiego, chersońskiego i czernihowskiego, a sprzęt medyczny do szpitali w Kijowie, Czernihowie i Czerkasach. Naszej redakcji udało się porozmawiać z Ojcem Markiem Myślińskim CSSp Prowincjałem Polskiej Prowincji Zgromadzenia Ducha Świętego oraz Prezesami i wolontariuszami Fundacji.
Inne z kategorii
Będą wykonawcy procedur - zabraknie ludzi myślących [WIDEO]
Radni Bydgoskiej Prawicy: nie finansujmy z samorządowych pieniędzy partyjnych imprez! [WIDEO, ROZMOWA]
Redaktor: Ojcze Prowincjale, zapytam żartobliwie, gdzie jeszcze nie było „Duchaczy”?
O. Marek Myśliński (Prowincjał Zgromadzenia Ducha Świętego): Misyjność i pomoc człowiekowi w potrzebie leży, że tak powiem w DNA naszego zgromadzenia. Jesteśmy obecni w kilkudziesięciu krajach świata, często niebezpiecznych. Od chwili ataku Rosji na Ukrainę polska prowincja Zgromadzenia przystąpiła do niesienia pomocy. Przyjęliśmy pod nasz dach ponad setkę ukraińskich uchodźców, głównie kobiet i dzieci. Zaraz potem zajęliśmy się niesieniem pomocy ludziom, którzy dźwigają ciężar wojny na miejscu, na Ukrainie. Tym razem pomoc humanitarna (głównie żywność) zawieźliśmy do odległych regionów obwodu kijowskiego, chersońskiego i czernihowskiego, a sprzęt medyczny do szpitali w Kijowie, Czernihowie i Czerkasach.
Red: Chce Ojciec powiedzieć, że sam również uczestniczył Ojciec w konwoju?
O. Marek: „Oczywiście, i to nie pierwszy raz. Zawsze, kiedy tylko mogę jadę też osobiście”.
Krzysztof Szperkowski (członek Zarządu „Fundacji Polskiej”): „I proszę mi wierzyć, że Ojciec Marek nie jedzie tam dla towarzystwa. Pracuje równo z nami, nie ma taryfy ulgowej, a dodatkowo odpowiada za codzienną jutrznię i Mszę Świętą dla chętnych członków konwoju, a często bardzo nam jej potrzeba.”
Red: Wróciliście cali i zdrowi?
Krzysztof Szperkowski): „Wróciliśmy zdrowi, cali (nie licząc jednej rozbitej wargi, jednego złamanego nosa, zderzaka i chłodnicy od naszego Renault, tylnych drzwi Transita i lampy w Vivaro), ale najważniejsze, że żywi.”
Red: Co się wydarzyło?
Mariusz (wolontariusz): „Psikusy losu zdarzają się za każdym razem. Teraz przydarzyła się nam awaria i kraksa, a nawet ostrzał artyleryjski i bombardowanie lotnicze. Na szczęście ktoś tam chyba czuwał nad nami, bo konwój dotarł na miejsce, wykonał swoją misję i wrócił w komplecie”
Red: Zabrzmiało to groźnie, ale zacznijmy od tego co się udało?
Oskar (wolontariusz): „Dostarczyliśmy trzem szpitalom kilkadziesiąt wózków inwalidzkich, setki ortez, tysiące sztuk jednorazowego sprzętu medycznego, opatrunków oraz sporo leków i pampersów (dla dzieci i dorosłych). Cywilnym ofiarom wojny przywieźliśmy ok. 600 gotowych, dużych paczek żywnościowych i dodatkowo setki kilogramów mąki, soli, ryżu, kaszy, cukru, makaronu, całe kartony chinskich zupek, konserw, słodyczy i innych specjałów, 150 butelek oleju spożywczego, a także masę środków higienicznych (mydła, szamponów, past do zebów itd.) oraz 2 niezwykle potrzebne generatory prądu. Myślę, że pomogliśmy ponad tysiącu rodzin naszych ukraińskich braci, cierpiących w wyniku tej strasznej, barbarzyńskiej wojny. To już coś.
Red: Brzmi imponująco, jak trudne było to zadanie?
O. Marek: „Powiem, może nieskromnie, że odwaliliśmy kawał dobrej i ciężkiej roboty. Taki konwój, organizowany wspólnie przez „Fundację Polską” i Zgromadzenie Ducha Świętego to ogromne przedsięwzięcie finansowe i logistyczne: najpierw tygodnie zbierania środków i darów, zakupy, składowanie, potem ich pakowanie, załadunek, a na koniec tydzień bardzo ciężkiej podróży, ponad 4200 km, w niewygodnych dostawczakach, codziennie ledwie 4-5 godzin snu i masa ciężkiej fizycznej pracy przy rozładunku aut, wszystko w atmosferze mniejszego lub większego strachu, ale było warto.”
Red: Z jakimi reakcjami spotyka się Wasza akcja na miejscu?
Agnieszka (woluntariusz): Ludzie są bardzo wzruszeni, ściskają nas, przytulają, całują, dziękują za wsparcie, zarówno to materialne, żywnościowe, ale także za samą naszą obecność, za to, że chociaż przez krótką chwilę dzielimy z nimi ich los. Szczególnie mocno odczuliśmy to w Beryslaviu, który leży nad samym Dnieprem i jest ostrzeliwany prawie codziennie. Niemal nikt nie przyjeżdża do tych ludzi (w tym dzieci). Bycie z nimi, chociaż przez chwilę, miało duży sens. Myślę, że dało im nadzieję, że o nich nie zapomnimy. Dla mnie osobiście, to oni są cichymi bohaterami tej wojny. Nasz konwój to kropla w morzu potrzeb, jednak wierzymy, że nasze dary pozwolą przetrwać najtrudniejsze dni, a jak Bóg da, wrócimy do nich i przywieziemy kolejne.
Red: Czy udało Wam się dotrzeć z pomocą do najbardziej potrzebujących?
Leszek (wolontariusz): „Byliśmy w przygranicznych, wyzwolonych od Rosjan terenach obwodu czernihowskiego i w Beryslawiu w obwodzie chersońskim, miasteczku, które od rosyjskich żołnierzy oddzielają tylko wody Dniepru Dotarliśmy do samej linii frontu, do strefy „zero”, gdzie w tragicznych warunkach wciąż żyją umęczeni cywile (głównie kobiety, ludzie starsi, chorzy), gdzie potrzeby są największe, a pomoc dociera najrzadziej, do miejsc permanentnie ostrzeliwanych i bombardowanych przez Rosjan. Tam paczka makaronu, konserwa mięsna i świadomość, że świat o nich nie zapomniał jest bezcenna.”
Red: Czy było niebezpiecznie?
Imre (wolontariusz ze Szwajcarii): W strefie prawdziwego zagrożenia byliśmy zaledwie kilka godzin, a w strefie „zero”, w Beryslaviu jedynie godzinę, ale nigdy nie zapomnę strachu w oczach zgromadzonych przy naszych autach mieszkańców, kiedy któryś z nich krzyknął, że widzi rosyjski dron zwiadowczy. 20 minut po naszym wyjeździe z miasta Rosjanie przeprowadzili ciężki nalot lotniczy, który zniszczył 15 okolicznych domów. W trakcie pospiesznego wyjazdu z miasta towarzyszył nam ostrzał artyleryjski. Jakieś 3-5 km od nas co chwile pojawiały się słupy dymów i grzyby eksplozji. Wtedy wszyscy mieliśmy stracha i modliliśmy się o szczęśliwy powrót”
O. Marek: „Chłopaki żartowali sobie, że ja jestem odpowiedzialny za to, żeby nic nam na głowy z nieba nie spadło, ale mówiąc poważnie nie był to wyjazd turystyczny i wszyscy byliśmy świadomi grożącego nam ryzyka. Obawy o nasze bezpieczeństwo towarzyszyły również naszym rodzinom, bliskim, przyjaciołom i współpracownikom”.
Krzysztof Szperkowski: „Rosjanie nie respektują znaków „Czerwonego Krzyża”, wręcz na nie polują. W dniu naszego przyjazdu do Kijowa w miejscowym szpitalu zmarł polski wolontariusz, którego samochód został trafiony sterowaną rakietą. Kilka dni po naszym wyjeździe, w tym samym Beryslawiu Rosjanie obrzucili z drona granatami wyraźnie oznaczony ambulans. Zabili starszą kobietę. Ciężko ranili lekarza i kierowcę. To nieludzkie i niezgodne z międzynarodowymi konwencjami, ale w ten sposób Rosjanie chcą złamać opór miejscowych i wyhamować pomoc organizacji humanitarnych. Ani jedno, ani drugie im się nie uda”.
Red: Zorganizowanie takiego konwoju to skomplikowana operacja logistyczno-transportowa. Jak udało się Wam zorganizować to wszystko?
Krzysztof Szperkowski: „To był już nasz piąty konwój humanitarny, więc mamy doświadczenie i kontakty. Procedury graniczne dla konwojów humanitarnych są bardzo uproszczone i szybkie. Naszym przewodnikiem, uchem i okiem na miejscu był tym razem Igor, Ukrainiec, od wielu lat bydgoszczanin. Igor zna chyba każdą dziurę na ukraińskich drogach i każdego urzędnika”
Igor: „Bez przesady, ale robiłem co mogłem. Przyłączyłem się do Fundacji i swoim samochodem dostawczym pojechałem z nimi. Cieszę się, że pomagają moim rodakom w tych trudnych dla nas dniach, więc robię co mogę, żeby samemu też pomóc”
Krzysztof Szperkowski: „Wielką pomocą okazują się zawsze kontakty o. Marka. Dzięki nim znaleźliśmy serdeczną gościnę, dach nad głową i talerz barszczu w parafii prowadzonej przez Polaka, ks. Wołosa w Irpieniu oraz u wspaniałych trzech polskich sióstr franciszkanek w Krzywym Rogu. Wspaniała praca dobroczynna tych sióstr to temat na osobną historię. Drzwi i szlabany otwierała nam też moja legitymacja IPA (International Police Assotiation) i czerwone krzyże na bokach aut”
Red: Co było dla was najtrudniejszym albo najbardziej emocjonalnym przeżyciem w trakcie tego wyjazdu?
Agnieszka (wolontariusz): „Sporo było takich momentów. Na pewno pobyt w
Beryslaviu. Widok umęczonych ludzkich twarzy, oczu. Uśmiech (mimo wojny)
mieszkających tam nastolatek. Kubeczki gorącej kawy wciskane nam w dłonie. Rozpakowywaliśmy wtedy auta, nie było chwili do stracenia, zagrożenia dla nas i dla nich było realne, ale oni bardzo choć w ten sposób okazać swą wdzięczność. Na pewno na długo zapamiętam też pobyt i modlitwę na cmentarzu w Krzywym Rogu, Aleję Bohaterów, długie szeregi grobów ukraińskich żołnierzy. Mieli po 20 lat, młode, uśmiechnięte twarze...,
o. Marek: „Takich chwil nie brakowało. Dla mnie trudnym momentem było spotkanie, podczas którego wręczaliśmy dary wdowom po zbitych ukraińskich żołnierzach, ich matkom i dzieciom. Ciężko było powstrzymać łzy wzruszenia. Poraził mnie też widok zbombardowanej wiejskiej szkoły w Davidyw Bryd pod Beryslaviem. Uderzenie Himarsa zabiło tam ok. 100-200 rosyjskich okupantów. Miejsce wciąż jest zaminowane, a wkoło unosi się trupi odór. Szczury mają ucztę. Niby nie powinno nam ich być żal, bo to okupanci i nikt ich nie zapraszał, ale to przecież też ludzie, pewnie młodzi, zaczadzeni putinowską propagandą chłopcy. Gdzieś ich matki i żony nie wiedzą nawet gdzie i jak spoczywają ich najbliżsi.
Oskar: „Wzruszył mnie widok ośmioletniego chłopca z mikrofonem i pudełkiem na drobne w Czernihowie. Od pierwszego dnia wojny stoi tam i śpiewa zbierając pieniądze na sprzęt dla żołnierzy. Miejscowi mówili, że uzbierał już na 2 terenowe auta dla nich”
Leszek: „Mi łamał serce widok strasznych zniszczeń: setek zbombardowanych domów, szkół i fabryk. Szokowały mnie rozerwane na strzępy czołgi, wypalone wraki samochodów, leje po bombach, zgliszcza bloków mieszkalnych, sterczące z ziemi ogony rakiet Grad, zburzone mosty i kilometry pól minowych, wszechobecne ślady po kulach. Zdałem sobie sprawę z ogromu zniszczeń i trudów odbudowy jakie staną przed Ukrainą po wojnie”
Mariusz: „Mnie uderzało jak dziwna jest ta wojna. Ludzie już do niej przywykli. W Kijowie nikt już nie reaguje na dźwięk syren alarmów lotniczych. Nawet kiedy na niebie rozgrywa się pojedynek artylerii przeciwlotniczej i dronów, a niebo rozbłyska jak od fajerwerków, nikt nie podnosi oczu znad telewizora”
Sławek: „Ja nigdy nie zapomnę 11-letniego chłopca z wioski pod Czernihowem. Wręczyłem mu paczkę z darami, ale nie dał rady jej unieść, więc poszedłem z nim do jego domu. Na miejscu okazało się, że z jego domu został lej po bombie, a rodzina gnieździ się w nadpalonym garażu. Mimo wszystko był promienny i wesoły. Opowiadał o bombardowaniu, o tym że w wyniku eksplozji stracił słuch w jednym uchu, że mama trochę gorzej widzi bo wbiły jej się drzazgi w oczy, jakby mówił o podwórkowych przygodach. Dał mi namalowany własnoręcznie obrazek przedstawiający walkę ukraińskiego i rosyjskiego samolotu, jako podarek dla moich synów, którzy są w podobnym wieku. Myślałem, że mi serce pęknie.”
Imre: „Mną wstrząsnęła przejmująca, bezpośrednia relacja emerytowanej nauczycielki z Krasnego pod Czernihowem. Zatrzymaliśmy się tam przypadkiem, widząc parę staruszków krzątających się wokół ruin domu i lejów po bombach. Kobieta opowiedziała nam o tym jak cudem ona i jej mąż przetrwali nalot, który zmiótł z powierzchni ziemi ich dom a potem o bestialstwie Rosjan, którzy przez wiele dni okupacji przetrzymywali w piwnicy jej uczennicę i kilkunastu innych mieszkańców wioski, zabijając kilkoro z nich (i nie pozwalając ich pochować), torturując i zastraszając pozostałych, dopuszczając się gwałtów na bezbronnych kobietach. Usłyszeć takie historię na własne uszy od bezpośredniego świadka to zupełnie inne przeżycie niż wojna widziana w telewizji”
Red: Agnieszko, byłaś jedyną kobietą w tym konwoju, nie mogę więc nie zapytać: nie bałaś się? Co Cię skłoniło do tak niebezpiecznego wyjazdu? Jak dałaś sobie radę w grupie tych twardych facetów?
Agnieszka:
„Przeżyłam. Byliśmy grupą kompletnie różnych osób, ale stworzyliśmy wyjątkowy team. Spędziliśmy razem 7 dni i nocy. Razem ciężko pracowaliśmy, razem spaliśmy (choć dostawałam oddzielny pokoik), żartowaliśmy, jadąc prowadziliśmy ciekawe rozmowy. Najedliśmy się razem trochę strachu i sporo barszczu albo odwrotnie. Bałam się nie mniej i nie więcej niż inni, nie jestem panikarą. Jestem osobą konsekrowaną, popularnie nazywaną: Dziewicą konsekrowaną, co panowie natychmiast zmienili na „konserwowaną”. Trochę się ze mną droczyli i żartowali, ale wszystko było z sympatii. Myślę, że fajnie się dogadywaliśmy, co przy takim wyjeździe, trudnym fizycznie, psychicznie, emocjonalnie, było ważne. Byliśmy zespołem. Skupiam się w moim życiu na tym, by w czynach realizować Słowo Boże, więc ten wyjazd był dla mnie ogromnie ważny i
jestem szczęśliwa, że mogłam dołożyć moją cegiełkę.”
Krzysztof Szperkowski: „Aga jest trochę zbyt skromna. Świetnie dała sobie radę w konwoju, pracowała na równi z nami, a chciałbym też podkreślić, że była niezrównana w organizowaniu darczyńców i sponsorów. Uzbierała mnóstwo pieniędzy, leków i żywności.”
Red: Kiedy rusza następny konwój?
Magdalena Szperkowska: (Prezes Fundacji): „Następny konwój ruszy jak tylko naprawimy samochody i zbierzemy środki. Myślę, że ponownie ruszymy już za kilka dni, na koniec kwietnia. Każda pomoc będzie mile widziana.”
Pomoc finansową można kierować bezpośrednio na konto:
„Fundacja Polska”
PKO BP
59 1020 1462 0000 7102 0375 1393
dary rzeczowe przynosić można do magazynu udostępnionego Fundacji w budynku Domu Prowincjonalnego Zgromadzenia Ducha Świętego przy ul. Jana Pawła II nr 117 w Bydgoszczy (najlepiej uprzedzając telefonicznie pod nr 503-350-402)
Red.