Wywiady Tygodnika Bydgoskiego 18 lut 2018 | Redaktor
Dobre wychowanie dziecka to najpiękniejsza inwestycja [WYWIAD]

- Jeśli jedziemy gdzieś z dziećmi, to uczmy je miłości do przyrody – mówi prof. Roman Ossowski/fot. Anna Kopeć

– Z dziećmi trzeba być i z nimi rozmawiać. Ferie to doskonała okazja, by podczas wspólnych wyjazdów nauczyć je sztuki odpoczywania i spędzania wolnego czasu – mówi prof. Roman Ossowski.

Magdalena Gill: Rozpoczynają się ferie zimowe. Zabieramy dzieci na narty w Alpy albo w polskie Tatry i one nie chcą z nami zjeżdżać po 6 godzin dziennie. Co robić, Panie Profesorze?

Prof. Roman Ossowski: Ale jak można tak długo?

Niektórzy tak lubią. 

Mój Boże – ludzie mają różne kompetencje i w różnym stopniu rozumieją istotę człowieczeństwa (śmiech). Trzeba tu chyba zacząć od określenia: kim jest człowiek. Jest istotą biopsychospołeczną, a więc z jednej strony biologią o określonych parametrach – doświadcza, przeżywa, posiada świadomość. Ale jest też elementem świata innych ludzi oraz przyrody. Dlatego wszystkich namawiam – jeśli jedziemy gdzieś z dziećmi, to uczmy je miłości do przyrody. Jeśli nie będziemy tego robić, wszyscy zginiemy od śmieci i innych zanieczyszczeń. 

Jeżdżąc na nartach, też zachwycamy się przyrodą i uczymy miłości do niej.

No tak, ale nie przez cały dzień.

Chyba że dzieci też to lubią.

A raczej rodzice tak je wytresują, bo są cwani i kalkulują – jak już pojechaliśmy, to trzeba jak najwięcej jeździć na tych nartach.

W końcu karnety w Alpach są drogie.

Proszę Pani! Jeśli jest Pani zaproszona na uroczystość weselną, to też Pani skonsumuje na zapas, bo trzeba się najeść? 

Ja akurat nie lubię tak długo jeździć na nartach (śmiech).

Zawsze mówię – zachowaj umiar i ucz dzieci sztuki zachowania umiaru. Argumentuję to choćby z pozycji nauk o zdrowiu, które są mi bliskie. 50 proc. naszego zdrowia pochodzi ze stylu życia, 20 proc. – z genetyki, kolejne 20 proc. – z zanieczyszczeń środowiska, a tylko 10 proc. to są błędy lekarzy. My tymczasem uważamy, że nasze choroby to wina złego leczenia. Lekarze tylko uruchamiają mechanizmy, a organizm leczy się sam, dlatego zarządzanie sobą również w wymiarze wysiłku fizycznego, psychicznego, odpoczywania, relaksowania to są wszystko kompetencje życiowe. Jeśli ich nie posiadamy, to życie sobie bardzo skrócimy, a ponadto jego końcówka będzie bardzo podła. Często zaczynamy czuć się podle już po 40. Ubolewam, że w edukacji szkolnej tak mało mówi się, jakie czynniki mają wpływ na dobre życie i nasze zadowolenie. Przyjemność może oczywiście pochodzić również z wzięcia działki narkotyku i to jest tzw. samolubny hedonizm, zupełnie inny rodzaj szczęścia przeżywała jednak choćby Matka Teresa z Kalkuty z tytułu służby dla innych. Tego można i trzeba nauczyć dzieci. W jaki sposób to się robi? 

Służąc swojej rodzinie? 

Mało tego, również kolegom, koleżankom, ludziom w potrzebie. To jest nam potrzebne.

Gdy dzieci mają ferie, jest więcej czasu, by przekazywać im takie wartości, na przykład podczas wspólnych wyjazdów. 

Bardzo się za tym opowiadam. Dzieje człowieka pokazują, jak bardzo ważne są interakcje międzypokoleniowe między dziećmi, rodzicami, dziadkami. Oni powinni być sobie bliscy. Dziadkowie w obecności małych dzieci młodnieją, a małe dzieci od dziadków uczą się mądrości życiowej. Nie od rodziców, którzy są zbyt zabiegani i zaangażowani w aktualną rzeczywistość, tylko właśnie od dziadków, którzy często spoglądają z oddali. Więzi są potrzebne dla ciągłości życia.

Namawia Pan do wspólnych wakacji rodziców, dzieci i dziadków? 

Jeśli to jest możliwe, to tak, a jeśli nie, to na pewno dzieci powinny spędzać wakacje z rodzicami, bo jest to doskonała okazja, by nauczyć je sztuki odpoczywania i spędzania wolnego czasu. 

Na czym polega ta sztuka? 

Na byciu jednocześnie razem i osobno. Jadę z żoną na wczasy, ale ona ma swoje odloty, a ja mam swoje. Nie ma jednak sytuacji, żebym pił kawę, herbatę czy lampkę wina sam, żebym śniadania, obiadu, kolacji nie zjadł razem z nią. Gdyby córka z zięciem chcieli jechać z nami, to oczywiście, ale od razu jest umowa – żadnego wspólnotowego przebywania, jeśli ktoś nie ma na to ochoty. Mówię im od razu: „jeśli coś wam zaproponuję, a wy się zgodzicie, bo tak wypada, to będzie mi bardzo przykro”. Trzeba spędzać wakacje razem i osobno, wtedy jest cudownie. 

Powinniśmy dzieciom organizować ferie?

I tak, i nie. Z jednej strony należy to robić, bo dzieci same nie zorganizują sobie pewnych form, które byłyby twórcze, poza tym czasem są potrzebne środki finansowe, pomoc w organizacji czy w opiece. Z drugiej jednak strony należy pamiętać o świętej zasadzie, że człowiek musi być kreatorem własnej aktywności. Należy więc pozwolić dzieciom, żeby planowały, realizowały i oceniały swoją aktywność, bo to generuje zachowania twórcze. Człowiek nie chce być piłeczką na stole bilardowym, należy więc działać zgodnie z „pedagogiką podwórkową”, jak się mówiło kiedyś. 

Co to jest „pedagogika podwórkowa”? 

Dzieci spotykają się na podwórku i tam zachodzą ciekawe procesy wychowawcze – m.in.: uczymy się przewodzenia innym, podporządkowania się, współdziałania, mają miejsce konflikty, agresja kontrolowana przez nie same, pogodzenie, czyli wszystko to, co człowiek powinien potrafić w życiu.

Tyle że dziś rodzice boją się wypuścić dziecko na podwórko. 

I właśnie na tym polega problem. Dlaczego nie można stworzyć na osiedlach miejsc, gdzie dzieci się bawią, a rodzice z oddali na nie patrzą? Na Bartodziejach spółdzielnia mieszkaniowa „Zjednoczeni” takie miejsca tworzy. I chwała jej za to.

 Wielu rodziców nie ma na to czasu. 

Niestety, wychowanie kosztuje. Dobre wychowanie dziecka to najpiękniejsza inwestycja, jaką mogą poszczycić się rodzice. Nie tylko wybudowanie domu, ale właśnie dzieci, które będą wiedziały, jak żyć w ponowoczesnym świecie. To są umiejętności, których nie można nauczyć się przy stole, w domu czy w szkole. To wszystko trzeba przeżyć, bo jest to nie tylko problem intelektu, ale również uczuć, pokory, a często i pnia mózgu, który jest podstawowym zarządcą emocjonalnym naszego funkcjonowania. Człowiek musi żyć z innymi, wspólnie z innymi tworzyć i z tej twórczości doświadczać radości życia. 

Miałabym każdego dnia na kilka godzin wychodzić z dzieckiem na podwórko? Naprawdę wydaje się to niemożliwe w dzisiejszym zabieganiu. 

A więzi i dobro sąsiedzkie? Wystarczyłoby, by jedna matka albo ojciec, babcia albo dziadek z daleka przyglądał się, jak kilkoro dzieci z sąsiedztwa wspólnie się bawi. To przecież jest możliwe, wystarczy dogadać się z sąsiadami. Wszystkie formy rywalizacji, konkurencji, przyjaźni, podporządkowania są nam potrzebne. To są tzw. kompetencje miękkie. Człowiek, który je posiada, jest znacznie szczęśliwszy i ma większe sukcesy w życiu aniżeli ten, który ich nie ma. 

I tego uczyliśmy się jako dzieci na podwórku? 

Oczywiście, że tak. Dzięki temu nie było przesadnej agresji między rówieśnikami, co dziś ogląda się na co dzień. Proszę zwrócić uwagę na biegające po podwórku dzieci – one się wszystkie uśmiechają. Smutne są tylko te, które siedzą przed telewizorem, a w życiu człowieka powinny dominować emocje dodatnie. Wiem, że to, co mówię, brzmi może staroświecko, ale chcę zwrócić uwagę na procesy ewolucji. Są wyzwania, po nich następuje adaptacja, a potem – prawidłowości ewolucji. Zmiany, które dziś następują, są tak szybkie, że ewolucyjnie nie nadążamy, podobnie jak z odżywianiem i wieloma innymi sprawami. Powinniśmy zadać sobie pytanie – co chcemy osiągnąć w przyszłości? Jesteśmy zbyt chciwi w pomnażaniu naszych majątków i mamy nadmiernie nadmuchane „ego”.

To zarzut do rodziców? Za dużo pracują, za mało czasu poświęcają dzieciom? 

Między innymi do rodziców. Pracowałem w poradni leczenia nerwic i zaburzeń osobowości. Przyszło do mnie cudowne małżeństwo – ona bizneswoman, on biznesmen. Szanowali się, dziecko żyło w pełnym dostatku, ale w pewnym momencie zaczęło się z nim dziać coś złego. Rozmawiałem najpierw z rodzicami, potem z dzieckiem. Ono początkowo miało opory, ale potem powiedziało mi: „Rodzice mi tylko ciągle kupują, a nie chcą ze mną być i się bawić”.

Ile lat miało to dziecko? Zaledwie 6 lat, a już rodzice przyszli z nim do psychologa. Powiedziałem im: „proszę państwa, stoicie przed dylematem – czy rozwijać biznes, samorealizować się i doprowadzić do sytuacji, że wasze dziecko będzie miało problemy, czy też coś w życiu zmienić, by było szczęśliwe”. 

Co im Pan poradził? Żeby robili codziennie choćby jedną „biesiadę” przy stole w domu, tzn. dziecko opowiada o sobie, matka o sobie, ojciec również. Co najważniejsze, bez oceniania, bo my chętnie jesteśmy mentorami w stosunku do dzieci, choć sami mamy wiele braków. One także mają swoją opowieść i często rację. 

Jak to się skończyło?

Dziękowali za poradę. Stwierdzili, że muszą zmienić styl życia. Jeden posiłek wspólnotowy musi być codziennie w rodzinie. Jak tego nie będzie, to się za to zapłaci. Nic nie jest za darmo. Nie chcę nikogo pouczać, tylko ludzie muszą mieć świadomość, że ich los jest w ich rękach, a nie w rękach pana premiera, wojewody czy proboszcza parafii. To są ich wybory życiowe. Nikogo do niczego nie namawiam, pokazuję różne wybory życiowe i ich konsekwencje.

Musi być posiłek? Nie może być coś innego?

Mówię oczywiście metaforycznie. Chodzi o to, że z dziećmi trzeba być i z nimi rozmawiać. Mają prawo do dialogu. Muszą uczyć się sztuki rozmawiania, a nie napadania. W rodzinie nie może być tego, co widzimy w telewizji czy w sejmie. Tracimy dziś zdolności komunikacyjne. Jesteśmy tresowani, jak kogoś zdołować. Mamy aparaturę pojęciową, gesty, które wykonujemy, opanowaliśmy to do perfekcji, ale nic dobrego z tego nie wynika, tylko zło i wrogość. Tymczasem ludziom potrzebna jest przyjaźń, jeśli chcą przeżyć. 

Podczas ferii powinniśmy dzieciom zabierać komórki? 

To zależy, jak wychowujemy. Umówmy się, że mogą trzymać je w ręku przez godzinę czy dwie dziennie. W moim domu rodzinnym często zdarza się, że ktoś przychodzi i siada koło mnie z komórką w ręku. Wtedy pytam: a po co przyszedłeś? Nie ma u mnie gości trzymających komórki czy odbierających telefon. Ja też im się poświęcam, zaprosiłem ich i wpuściłem do miru domowego. 

Zakazy można wprowadzać w przypadku dzieci. Zabranie komórki nastolatkowi wydaje się niemożliwe. 

Zawsze można powiedzieć: w imię idei wolności komórka jest przy mnie, a nie ja przy komórce. Jeśli nastolatek siedzi przy nas z komórką i nie zamierza jej schować czy oddać, oznacza to, że popełniliśmy wcześniej wiele błędów. 

Jakich?

Nie nauczyliśmy go kochania przyrody, pewnej doskonałości w domu – np. że dziecko musi wokół siebie posprzątać, a nie, że zrobi to za nie mama czy pani, która ma to w obowiązkach. Jest święta zasada „daję i biorę”. Na przykład – matka wspólnie z dzieckiem kupuje prezent dla męża na imieniny, ale dziecko również powinno mieć pieniądze od najwcześniejszego okresu i za swoje też powinno coś kupić. Wyrzekam się czegoś na rzecz drugiej osoby po to, żeby nauczyć się dzielenia sobą. Tacy ludzie mają większe szanse życiowe, o wiele większe niż egoiści. Ile małżeństw się dziś rozpada tylko dlatego, że jest nadmuchane duże „ja” i małe „my”. To jest pewna filozofia życia, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że współczesnym rodzicom nie jest łatwo. Gdy spojrzymy na naszych pradziadków, to interwał czasowych zmian to było ok. 25–50 lat, a dziś to 5 czy może 10 lat? Świat jest inny, a my za nim nie nadążamy. 

Ferie się skończą, zacznie się szara codzienność. Szkoła i cała masa zajęć pozalekcyjnych, na które dziś rodzice wożą dzieci. 

I to jest tragedia. Jednym z czynników rozwoju dziecka jest rola własnej aktywności, czyli planowanie, przebieg aktywności i ewaluacja wyników tej aktywności. Wożąc dzieci z zajęć na zajęcia zostaje to im odebrane, więc funkcjonują jak zwierzęta w cyrku. Kolejny problem jest taki, że rodzice wożąc dzieci na przykład na basen, domagają się, by były zawsze pierwsze. Nie mają uczyć się pływania, tylko mają wygrywać. Panuje kult prymusa, a przecież ważne jest zupełnie coś innego – by być człowiekiem dobrym w sensie technicznym, organizacyjnym, etycznym. Generujemy dziś wyścigi, a lider może być tylko jeden, cała reszta przegrywa. 

Ale to chyba dobrze, że na zajęciach sportowych dzieci uczą się przegrywania? W życiu też to się zdarza. Nie powinno być przegranych, nie o to tu chodzi. Mam spotkania z nauczycielami wychowania fizycznego. Ciągle im powtarzam: oddzielcie kulturę fizyczną od sportu wyczynowego. Kultura fizyczna jest kształtowaniem miłości do ruchu. Jeśli jej nie ma, to jest bezruch, a bezruch to stan – jak go nazywam – preterminalny, czyli przedśmiertny, bo przejawem życia jest aktywność i ruch. Tylko tak wychowując, możemy być pewni pomyślnej przyszłości dzieci, ich osobistego zadowolenia i szczęścia, a o to przecież w wychowaniu chodzi.

Prof. dr hab. Roman Ossowski – prof. zw. UKW,

pracownik w Instytucie Psychologii oraz profesor honorowy UMK w Toruniu.

Jest specjalistą z zakresu psychologii zdrowia, psychologii lekarskiej i rehabilitacji.  

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor