Wywiady Tygodnika Bydgoskiego 26 sty 2020 | Piotr Florek
Jarosław Jakubowski: Głowa pisarza nigdy nie zasypia [ROZMOWA]

Jarosław Jakubowski/fot. Anna Kopeć

Jego powieści „Rzeka zbrodni” można posłuchać od poniedziałku do piątku o godzinie 11.40 na antenie Polskiego Radia PiK. Z Jarosławem Jakubowskim, dramatopisarzem, prozaikiem, poetą o bydgoskim kryminale i nie tylko rozmawia „Tygodnik Bydgoski”.

Będąc polską lekarką... na misjach [WIDEO]

Wywiady Tygodnika Bydgoskiego Dzisiaj 09:40

Piotr Florek: Ostatnio w mediach społecznościowych pochwaliłeś się, że wydajesz nową powieść. Możesz powiedzieć o niej coś więcej?

Jarosław Jakubowski: Na razie tyle, że ma tytuł „Hejter” i swoją fabułą obejmuje całkiem pokaźny okres, bo niemal cały wiek XXI.

Science-fiction?

Nie. Raczej powieść obyczajowa z elementami kryminału i political fiction. Cała historia bohatera – pisarza Artura Niewiadomskiego – jest fikcyjna, ale w tle pojawiają się prawdziwe wydarzenia, takie jak: katastrofa smoleńska, zamach Andersa Breivika czy abdykacja papieża Benedykta XVI. Mogę powiedzieć też, że sporo w tej książce o Bydgoszczy. Na razie tyle, powieść powinna ukazać się w pierwszej połowie tego roku, nakładem bydgoskiego wydawnictwa Bibliotekarium.

Powieść, dramaty, poezja. Jak udaje Ci się łączyć tak różne rodzaje twórczości?

Myślę, że to coś naturalnego. Zaczynałem dawno temu, w połowie lat 90., od poezji. Chyba większość pisarzy tak zaczyna. Przez pewien czas myślałem, że już zawsze będę poetą, ale dość szybko pisanie wierszy przestało mi wystarczać. Pojawiły się opowiadania, a nawet młodzieńcze powieści, z których opublikowałem jedną – „Cyryl, dlaczego to zrobiłeś?”. Nawiasem mówiąc, w „Hejterze” pojawiają się nawiązania do niej.

A potem doszły jeszcze dramaty.

Dramaty pojawiły się mniej więcej po dziesięciu latach regularnego uprawiania literatury, jeśli mogę tak powiedzieć. Po drodze sporo musiało się wydarzyć, sporo musiałem przeżyć i sporo przeczytać, choć nie zaliczyłbym siebie do pochłaniaczy książek. Pierwszy dramat, „Dom matki”, napisałem jako rozwinięcie wcześniejszego opowiadania. Posłałem go na konkurs Laboratorium Dramatu przy Teatrze Dramatycznym w Warszawie. To był rok 2007. Sztuka na tyle się spodobała, że Tadeusz Słobodzianek zaprosił mnie na jej sceniczne czytanie do Warszawy. To było moje pierwsze spotkanie z teatrem od tej strony.

I jakie było to pierwsze wrażenie?

Dziwność. Tak bym to określił. W pierwszym momencie, widząc i słysząc aktorów (między innymi Barbarę Wrzesińską i Marię Maj) czytających ze sceny moje słowa, chciałem gdzieś się schować. Długo walczyłem z poczuciem jakiegoś zawstydzenia, to było jak „coming out”, tyle że dramatopisarski. Ale potem już poszło.

Kolejne dramaty, kolejne nagrody i wystawienia. Jesteś w stanie to policzyć? Jaka nagroda i jaki spektakl mają dla ciebie szczególne znaczenie?

Na pewno szczególna była pierwsza nagroda i wiążące się z nią pierwsze pełnospektaklowe wystawienie mojej sztuki. To było „Życie”, które zdobyło główną nagrodę w ogólnopolskim konkursie na komedię rozpisanym przez Teatr Powszechny w Łodzi. Rok 2010. Ledwo zdążyłem na premierę, bo pociąg do Łodzi stanął w zaśnieżonym polu. Ale jakoś się udało. Drugim takim doświadczeniem jest „Generał”, który najpierw dostał się do finału konkursu Metafory Rzeczywistości w Poznaniu, a potem, w 2011 roku, Tomasz Karolak wziął go na deski wówczas zaczynającego działać Teatru IMKA w Warszawie. Nieskromnie powiem, że „Generał” stał się hitem. Duża w tym zasługa pary głównych aktorów – Małgorzaty Maślanki i Marka Kality w tytułowej roli. Na premierze pojawiło się wiele znanych osób, m.in. Danuta Szaflarska czy Jerzy Gruza. A potem dostałem za „Generała” Grand Prix na Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych „Raport” w Gdyni.

Nagrodę wręczał Ci sam Sławomir Mrożek.

Tak. Niesamowite chwile, które zapamiętam do końca życia. Nie dlatego, że dostałem to Grand Prix, ale właśnie dlatego, że przewodniczącym jury był Mrożek, na którego sztukach uczyłem się fachu dramatopisarza.

Na polskich scenach naliczyłem kilkanaście premier twoich dramatów. Pojawiłeś się też w Bydgoszczy. „Wszyscy święci” zostali wystawieni za kadencji Pawła Łysaka. Byłeś zadowolony z efektu?

Niezupełnie. Mimo że spektakl wyszedł przyzwoity, to jednak nie znalazłem w nim zbyt wiele z pierwotnego tekstu, który nosił tytuł „Pielgrzymi”. Choć Paweł Łysak był wtedy dyrektorem otwartym na różne nurty teatralne i za to mu chwała, niezależnie od tego, co robi dziś.

Często się zdarza, że reżyserzy ingerują Ci w tekst?

Teatr w Polsce stał się w ostatnich kilkunastu–kilkudziesięciu latach teatrem reżysera, nie autora. Pozycja reżysera przyćmiewa pozostałych twórców, ale na szczęście znam też reżyserów mających szacunek do pracy dramatopisarza i jeśli ingerują w tekst, to zawsze w konsultacji z autorem.

Poza „Wszystkimi świętymi” miałeś jakieś bydgoskie doświadczenia jako autor sztuk?

Tak, wspomniany już Paweł Łysak zrealizował w Polskim Radiu PiK słuchowisko „Zgon w pałacu biskupim”. Było jeszcze czytanie w Teatrze Polskim fragmentów moich sztuk „Licheń Story” i „Dziura”. Po odejściu Pawła Łysaka to wszystko się ucięło. Na szczęście Galeria Autorska nie zapomina o mnie. Miałem tam czytanie sztuki „Magik” z nieodżałowanym Mieczysławem Franaszkiem i Alicją Mozgą, a także promocję tomu dramatów „Prawda”. Muszę też wspomnieć o premierze „Licheń Story” w bratnim Toruniu, w Teatrze Horzycy.

Dlaczego, jak mówisz, w Bydgoszczy „to wszystko się ucięło”?

Sam chciałbym to wiedzieć. Nowy dyrektor bydgoskiej sceny Paweł Wodziński i jego następca Łukasz Gajdzis mają widocznie inną wizję teatru. Mógłbym powiedzieć, że to sprawa polityczna, ale nie wierzę, by byli aż tak bardzo małostkowi, żeby przenosić poglądy (a każdy je ma) na płaszczyznę sztuki. Teatr powinien łączyć, a nie dzielić. Niestety, dziś obserwuję, że często wręcz na siłę szuka się linii podziału. Wystarczy, że ktoś je mięso, a kto inny go nie je – i konflikt ideologiczny gotowy. Wydawałoby się, że obecność w Bydgoszczy uznanego w kraju dramatopisarza to jakieś dobro, z którego można skorzystać, ale może jestem zbyt naiwny. Choć z drugiej strony nie mam powodu do narzekań na miasto Bydgoszcz i moje rodzinne Koronowo, bo w obu spotyka mnie też wiele dobra.

Jarosław Jakubowski, fot. Anna Kopeć

Póki co teatralnie „korzystają” z Ciebie gdzie indziej. Jesteś obecny na przykład w Teatrze Polskiego Radia czy Teatrze Telewizji. Dostałeś nagrodę na prestiżowym festiwalu „Dwa Teatry” w Sopocie.

Tak, za scenariusz oryginalny spektakli telewizyjnych „Generał” i „Znaki”. Traktuję tę nagrodę jako wyraz docenienia za te lata pracy, jakie poświęciłem teatrowi. To wielkie szczęście dla nas wszystkich, z prawa i z lewa, i ze środka, że jest Teatr Polskiego Radia i Teatr Telewizji Polskiej. Tam nie dzieli się twórców na „swoich” i „obcych”. Liczy się dobry tekst, dobra reżyseria i dobre aktorstwo. Dziękuję Bogu, że miałem możliwość prezentacji kilku moich tekstów jako słuchowisk radiowych. Nie wiem, czy gdzie indziej miałbym szansę, aby w moich dramatach występowały takie znakomitości, jak Ewa Dałkowska, Henryk Talar, Zdzisław Wardejn, Elżbieta Kępińska, Danuta Stenka, Olgierd Łukaszewicz, Mariusz Bonaszewski, Stanisław Brudny czy Andrzej Mastalerz…

Zostawmy teatr, choć w Twoim przypadku chyba się nie da. Od 20 stycznia od poniedziałku do piątku o godzinie 11.40 Polskie Radio PiK „nadaje” w odcinkach Twoją powieść „Rzeka zbrodni”.

To niebywałe, bo udało się zebrać wybitnych artystów: za realizację akustyczną odpowiada Andrzej Brzoska, a czyta Andrzej Mastalerz, jeden z moich ulubionych aktorów. A stało się tak dzięki życzliwości pani prezes Jolanty Kuligowskiej-Roszak i nieocenionej redaktor Ewy Dąbskiej. Zapraszam do słuchania, „Rzeka zbrodni” nawiązuje swoją fabułą do setnej rocznicy powrotu Bydgoszczy do Macierzy, więc jest okazja, żeby przenieść się sto lat wstecz i zobaczyć tamto miasto oczami wyobraźni. Odcinków jest 40, więc sporo słuchania.

Książka ukazała się prawie pięć lat temu nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka. To bydgoski kryminał retro rozgrywający się w ciągu jednego tygodnia w styczniu 1920 roku. Opowiedz trochę o tej powieści.

Nie chciałbym powiedzieć zbyt wiele, żeby nie psuć zabawy słuchaczom, zdradzę tylko, że jest okropna zbrodnia nawiązująca do fontanny „Potop” i jest wywiadowca kryminalny Leon Gajewski, który musi zmierzyć się z tą zagadką. Zależało mi, żeby pokazać Bydgoszcz tajemniczą, trochę mroczną, spowitą mgłą unoszącą się znad Brdy i Kanału Bydgoskiego, ale też Bydgoszcz pełną życia, cieszącą się z powrotu w granice Rzeczypospolitej. A nie zapominajmy, że przecież trwał wtedy karnawał. Ludzie chcieli się bawić. Bohater powieści Leon Gajewski jest bydgoszczaninem z dziada pradziada, weteranem I wojny światowej, w wolnych chwilach kopie piłkę (w dopiero co powstającej Polonii Bydgoszcz), mieszka z rodzicami na Okolu, w parafii Świętej Trójcy, no i jest nieszczęśliwie zakochany. Są w tej historii bydgoskie zaułki, knajpy, rzeczne barki, starałem się zrekonstruować całe piękno przedwojennej Bydgoszczy.

Coś w rodzaju kryminałów Marka Krajewskiego z niemieckim Breslau w tle...

Niezupełnie. Breslau dopiero w 1945 roku stał się Wrocławiem po kilkuwiekowej przerwie w przynależności do Polski. W Brombergu żywioł polski był znacznie silniejszy i zadziwiająco szybko eksplodował po 1920 roku. W ciągu paru lat miasto z niemieckiego stało się polskim, ze znaczną przewagą ludności polskojęzycznej. To chyba fenomen na skalę krajową, dlatego myślę że „Rzeka zbrodni” to rzecz nie tylko dla miłośników Bydgoszczy, choć z ducha bardzo „bydgoska”.

„Rzeka zbrodni” w odcinkach, „Hejter” w planach wydawniczych. Coś przeoczyłem? Zdradzisz, nad czym teraz pracujesz?

W ramach „Biblioteki Toposu” niedługo wydam zbiór miniatur dramatycznych pt. „Czerwony autobus. Didaskalia”. Rzecz z pogranicza poezji i dramatu. Jestem też świeżo po ukończeniu nowej, dość dużej sztuki teatralnej, więc na razie zbieram siły, nadrabiam zaległości lekturowe, filmowe, ale głowa pisarza nigdy nie zasypia, więc raczej nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.

Piotr Florek

Piotr Florek Autor

admin5