Menuet, czyli pogo
To prawda, że przestrzeń publiczna przypomina coraz bardziej rynsztok. Nie ma takiej potwarzy, której by w niej nie wypowiedziano ani świętości, której by nie zszargano. Odkąd dyskurs, czy jak kto woli, mordobicie, przeniosło się ze świata papieru do Internetu, poziom toksyczności języka wzrósł lawinowo – pisze Maciej Eckardt.
Inne z kategorii
W rocznicę zakatowania bł. ks. Popiełuszki: Wojewoda i świat cały
Ta brzydka polityka [FELIETON]
Maciej Eckardt
felietonista „Tygodnika Bydgoskiego”
A wszystko za sprawą hejtu, w którym Polacy na zabój się zakochali. Poniekąd to zrozumiałe. Polski hejt jest jak polska dobra wódka. Tyle że, niestety, ciepła. To sprawia, że szybko zwala z nóg i raczy wszystko dookoła widowiskowym bryzgiem.
Bryzg ma to do siebie, że rzadko bywa subtelny, choć – trzeba uczciwie przyznać – zdarzają się bryzgi z klasą. Ot, na przykład, kiedy wstawiony jegomość, dajmy na to w autobusie, w ostatnim momencie potrafi siłą kultury osobistej skierować strumień wewnętrznego imperatywu na szybę, a nie na kołnierz damy. Są to jednak sytuacje nieliczne i wyjątkowe, które jedynie potwierdzają regułę, że polski bryzg charakteryzuje się wyjątkową witalnością, a na tle innych bryzgów narodowych, niezwykłą wprost, nomen omen, wylewnością.
Trudno dociec, czy właśnie polski bryzg hejtowy, czy też przedwyborcza kalkulacja, skłoniły bydgoskich posłów Kosmę Złotowskiego i Łukasza Schreibera do ogłoszenia deklaracji przeciwko mowie nienawiści. Jak zapewniają jej twórcy, podpisało się już pod nią pięćdziesięciu samorządowców, którzy mają odtąd celebrować: wzajemny szacunek, prawdę i fakty, poszanowanie życia prywatnego oraz dystans wobec emocji. Nie wiadomo do końca, co to w praktyce będzie oznaczać, niemniej zapachniało nieznanym w Bydgoszczy Wersalem.
Wprawdzie niektórzy samorządowcy, tak skwapliwie deklarujący śluby czystości i abstynencję od politycznego mordobicia, nijak się dotychczas z tak rygorystyczną klauzurą nie kojarzą – na co wskazuje ich kręta jak tasiemiec droga na lokalny olimp, gęsto usiana politycznym trupem – to być może mamy tutaj do czynienia z owymi cudownymi nawróceniami, o których mówi Biblia. A że za chwilę mamy Wielki Post, to i z każdej nawróconej duszyczki, zwłaszcza politycznej, radość w niebie musi być wielka, więc nic, tylko się cieszyć.
Wszystko to może byłoby i porywające, gdyby nie dysonans poznawczy. Tak się bowiem składa, że to, co deklarują posłowie, ma się nijak do polskiej polityki. Ta przecież, to showbiznes, w którym rozbuchane emocje są pożądany standardem, prawda i fałsz puzzlami tego samego obrazka, życie prywatne nieistniejącym luksusem, a wzajemny szacunek – dowcipem, przy którym do łez rechoczą stare polityczne wygi. Świat, który proponują bydgoscy posłowie, nie istnieje. Jest fantasmagorią. To apel o menueta w sytuacji, kiedy wszyscy w zapamiętaniu tańczą pogo.
Czyż nie taką właśnie sytuację miał na myśli nieodżałowanej pamięci Jacek Kaczmarski, kiedy w piosence „Zegar” zauważał... O godność woła upodlony / O skruchę – pycha strojna w ornat/
O ciszę – kto w ruch wprawia dzwony / O honor – skroń kuloodporna?