Krwawa ballada o „Pięknym Władziu” [RECENZJA FILMU]
Andrzej Chyra jako Władysław Mazurkiewicz/ fot. materiały dystrybutora
Zawsze wytworny, szarmancki, czarujący… Taki był Władysław Mazurkiewicz, pierwszy seryjny morderca okresu powojennego, któremu udowodniono zabójstwo sześciu osób. Na ekrany kin wszedł właśnie obraz „Ach śpij kochanie”, przybliżający nieco tę przerażającą postać.
Inne z kategorii
„Morderca z kwiatkiem”, bo tak też określano Mazurkiewicza, jest jednym z najbardziej tajemniczych czarnych charakterów kryminalnej historii PRL-u. Człowiek o rzekomo nieposzlakowanej opinii, nienagannych manierach, zazwyczaj ubrany w idealnie skrojone garnitury, pachnący dobrej jakości perfumami. Jak ktoś taki mógł dopuścić się jakiejkolwiek zbrodni, szczególnie tego kalibru? Przyznanie się do winy nie pozostawiało jednak złudzeń. Mazurkiewicz okazał się potworem w ludzkiej skórze, działającym bez skrupułów, mordującym z zimną krwią, zazwyczaj z pobudek materialnych… Czy to nie idealny materiał na film?
Reżyser Krzysztof Lang („Strefa ciszy”, „Prowokator”) stanął przed arcytrudnym zadaniem. Świadom był zapewne tego, że widzowie zestawią jego produkcję chociażby z zeszłorocznym obrazem Macieja Pieprzycy „Jestem mordercą”, który został niezwykle dobrze przyjęty zarówno przez krytyków, jak i widzów. Tworzenie tego typu kina z pewnością łatwe nie jest, trzeba przecież trzymać się faktów, a jednocześnie „obudować” je fabularną strukturą, dobrać odpowiednich aktorów, oddać klimat danego okresu. Pieprzyca spiął te wszystkie elementy w smaczną całość. „Jestem mordercą” okazał się kapitalnym kryminałem opartym na autentycznych wydarzeniach. Duża w tym zasługa przygnębiającego klimatu i świetnych ról Haniszewskiego i Jakubika. Takie rodzime produkcje chce się oglądać. A jak poradził sobie Lang?
„Ach śpij kochanie” to przede wszystkim mocna obsada aktorska: Chyra, Schuchardt, Linda, Jakubik, Grabowski, Warnke, Gruszka. To z pewnością duży magnes. Ale wielkie nazwiska to przecież nie wszystko, co więcej - często nie są gwarantem wysokiej jakości produkcji. Czy zatem odtwórcy podołali zadaniu pod batutą Langa? Po części. Słowa uznania należą się bezapelacyjnie Andrzejowi Chyrze, który wcielił się w postać Mazurkiewicza. Jego charakterystyczna słodko-gorzka mimika nadaje ton tej roli. A dodajmy do tego ujęcia przywodzące na myśl Anthony’ego Hopkinsa jako Hannibala Lectera, a otrzymamy naprawdę wyrazistą, świetnie skrojoną kreację. Lang zresztą nie boi się klisz, co czasem może drażnić, niekiedy jednak wychodzi to całkiem nieźle.
Oprócz Chyry na ekranie zobaczymy też wspomnianych Tomasza Schuchardta w roli ambitnego milicjanta Karskiego, Bogusława Lindę jako wyrachowanego funkcjonariusza bezpieki, Andrzeja Grabowskiego jako prokuratora czy Katarzynę Warnke, która wciela się w Helenę Mazurkiewicz. Każdy z aktorów gra tutaj charakterystyczną dla siebie manierą (znaną z innych filmów). Prócz Chyry trudno wyróżnić kogokolwiek. Jest poprawnie, ale po takich nazwiskach spodziewałem się większego zaangażowania.
Jak wygląda reszta składowych? Realizacyjnie film Langa trzyma przyzwoity poziom. Mimo że produkcja nie pochłonęła kosmicznej kwoty, powojenny Kraków, choć pokazany w bardzo oszczędnych ujęciach, nie wygląda najgorzej. Jeśli chodzi o pracę kamery, nie ma się do czego przyczepić, wszak Adam Sikora nie jest w tej materii nowicjuszem. Podobnie jest ze ścieżką dźwiękową. Michał Lorenc, jeden z najwybitniejszych polskich kompozytorów, nie zawiódł i tym razem. Czuć tutaj chwilami ducha jego pierwszych dzieł.
Fabularnie „Ach śpij kochanie” jest bardzo nierównym filmem. Z jednej strony mamy przecież solidny fundament w postaci wstrząsającej historii z udziałem „eleganckiego mordercy”, a z drugiej nieco mdłą otoczkę – śledztwo Karskiego i miałki wątek miłosny. W oczy rzucają się też dziury w scenariuszu czy zbyt szybkie tempo (brak pomysłu?) pod koniec filmu. Taka droga na skróty nie pozostawia dobrego wrażenia, a przecież historia miała konkretny potencjał. Nie pomagają też podrzucane widzowi retrospektywy, które przynoszą raczej odwrotny do zamierzonego skutek. Niestety, pod tym względem film chwilami nie potrafi zaangażować widza, a to duży minus.
Trudno mi ocenić najnowszy twór Langa. Już dawno żadna polska produkcja nie pozostawiła po seansie tak mieszanych uczuć i ogromnego niedosytu. Mamy bowiem mocny materiał wyjściowy (krwawa karta powojennej historii Krakowa), świetne nazwiska zachęcające do seansu, nastrojową ścieżkę dźwiękową, niezłą realizację, a jednocześnie zmarnowany potencjał, nierówne tempo, nieco jednowymiarowe postacie (poza Chyrą) czy drobne wpadki i nietrafione rozwiązania. Wielka szkoda, bo liczyłem na produkcję spójną, bardziej przemyślaną i absorbującą.
Paweł Baranowski