Wszyscy razem budowali filharmonię
– Po próbach szliśmy na plac budowy. Mieliśmy pokrwawione ręce od wkładania waty szklanej do pustaków – wspominają muzycy. – Dyrektor Andrzej Szwalbe był tam dzień i noc.
Inne z kategorii
Nowa Wilejka: Miejsce pamięci i duchowości na wschodnich obrzeżach Wilna
Andrzej Szwalbe zamieszkał w Bydgoszczy po wojnie. Ukończył prawo na UMK w Toruniu, ale prawnikiem nigdy nie został, bo bez reszty poświęcił się działalności kulturalnej. To on zrobił z Bydgoszczy stolicę muzyki. Zaczął od filharmonii.
– Wszystko zaczęło się w listopadowy wieczór 1950 r. W czasie przerwy w koncercie do publiczności zwrócił się asystent z UMK mgr Andrzej Szwalbe z apelem o roztoczenie opieki nad Pomorską Orkiestrą Symfoniczną – wspominał prof. Adam Bezwiński podczas koncertu, który filharmonia zorganizowała zaraz po śmierci dyrektora Szwalbego. – Nie tylko znaczące postaci życia muzycznego odpowiedziały na apel, ale setki osób dostrzegły jego wartość. To było poparcie społeczne dla jednej z pierwszych Jego idei. Mógł już rozpocząć działalność, niezwykłą jak dla jednego człowieka.
Muzyka była kopciuszkiem
We wrześniu 1951 r. Szwalbe został oficjalnie nominowany na dyrektora Pomorskiej Orkiestry Symfonicznej, a zaraz potem – wraz z Towarzystwem Muzycznym – podjął starania o upaństwowienie orkiestry, w wyniku czego 1 stycznia 1953 r. przekształcono ją w Państwową Filharmonię Pomorską w Bydgoszczy. Od razu też zaplanowano budowę nowego gmachu.
– O gmachu wielokrotnie mówiło się wcześniej, ale poważnie zabrał się za budowę dopiero dyrektor Szwalbe. Gdyby nie on, pewnie długo jeszcze do budowy by nie doszło – mówią emerytowani muzycy filharmonii Stanisław Błażejak i Jerzy Pliszka.
„Filharmonia zmaterializowana w formie pięknego gmachu miała nas jako społeczeństwo reprezentować, bo muzyka obok literatury i malarstwa była tą dziedziną, która Polskę reprezentowała najgodniej. A w Bydgoszczy muzyka była wciąż kopciuszkiem – brakowało sali koncertowej, nie było gdzie odbywać prób, trzeba było szukać przypadkowych pomieszczeń” – opowiadał Andrzej Szwalbe Krystynie Starczak-Kozłowskiej, autorce książki „Życie na przełomie”.
Zanim gmach filharmonii oddano do użytku, orkiestra tułała się po różnych miejscach. Próby robiono w domu sztuki na Gdańskiej (dziś budynek należy do Akademii Muzycznej), w Teatrze Polskim i wielu innych miejscach.
– Zdarzało nam się grać nawet w rzeźni Zakładów Mięsnych czy w Zodiaku – wspominają muzycy. „W archiwum filharmonii zachowało się zdjęcie jednego z gościnnych pomieszczeń przy ówczesnej ul. Janka Krasickiego. Orkiestra występowała w sali, gdzie był ring bokserski” – czytamy w książce „Życie na przełomie”.
Koncerty zwykle odbywały się w piątki w teatrze, a w soboty orkiestra jeździła naprzemiennie do Torunia i Włocławka.
Wzorem Filharmonia Narodowa
Wmurowanie kamienia węgielnego pod budowę Filharmonii Pomorskiej odbyło się 26 czerwca 1954 r. Projekt wybrano w drodze konkursu. Wygrała koncepcja zespołu bydgoskiego Miastoprojektu, na czele którego stanął Stefan Klajbor. Konstruktorem gmachu został Bogdan Piestrzyński, potem do zespołu dołączył jeszcze projektant akustyki Witold Straszewicz.
„Projekt wybrany do realizacji przypominał kostiumem zewnętrznym odbudowywaną w stolicy Filharmonię Narodową. Projektując salę koncertową, sięgnięto po wzór z londyńskiej Royal Festival Hall” – pisze w artykule o budowie filharmonii Agnieszka Wysocka.
– Gmach początkowo miał być większy. Miał się kończyć na wysokości dzisiejszych parkingów, od strony ulicy Staszica, ale zabrakło pieniędzy, więc projekt okrojono – wspominają muzycy.
Jak nieustannie podkreślała ówczesna prasa, polskie były nie tylko wszystkie materiały wykorzystywane podczas budowy, ale także myśl techniczna i wykonawcy – od inżynierów po betoniarzy i stolarzy.
Dyrektor zastępował stróża
We wnętrzu filharmonii wykuto słowa: „Naród sobie”. „Przy wykopach pod fundamenty pracowali w czynie społecznym kolejarze i harcerze” – wspomina Agnieszka Wysocka.
„Atmosfera czasów była taka, że ludzie na rzucone hasło budowy ruszyli z wielką pomocą osobistą i finansową, wykonując różne czyny społeczne przy porządkowaniu gruntu, usuwaniu resztek fundamentów innych budów” – pisze Starczak-Kozłowska.
– Wszyscy budowali, my także – wspominają muzycy. – Pamiętam, jak kładliśmy watę szklaną. Już po próbach, w wolnym czasie przychodziliśmy społecznie na budowę. Wielu muzyków pracowało. Mieliśmy pokrwawione ręce od wkładania tej waty do pustaków.
Pomagał także dyrektor Szwalbe, o którym mówiło się, że „jeśli nie można go znaleźć w mieście, to na pewno jest na budowie”. – On jej ciągle doglądał. Był tam dzień i noc – mówią muzycy. I przypominają anegdotę, według której dziennikarze wracający nad ranem z jakiejś imprezy, zobaczyli na placu budowy zziębniętego dyrektora. Widząc ich zdziwione spojrzenia, wyjaśnił: „Dozorca zachorował, a tu maszyny, materiały, trzeba pilnować…”.
Pierwszy raz założyli fraki
16 listopada 1958 r. Polskie Radio transmitowało inauguracyjny koncert z nowo wybudowanego w Bydgoszczy gmachu Filharmonii Pomorskiej.
Muzycy do dziś pamiętają tamte emocje: – Miałem serce w gardle, mimo że przecież grało się w grupie – opowiada Jerzy Pliszka. – Pierwszy raz założyliśmy fraki. To było tyle lat temu, a tak, jakby wczoraj. Pamiętam, że orkiestra była wtedy ogromna. Tworzyło ją 114 osób.
– Czuliśmy zadowolenie. Wreszcie po tułaczce byliśmy na swoim – mówi Stanisław Błażejak. – Sala była nabita po brzegi, zresztą na kolejnych koncertach także. Często brakowało biletów.
Magdalena Gill